😘🙌💚🍓🏵️🌷🙋
Oni mają mentalność jak więźniowie przeprowadzający rewolucję w więzieniu: „spalmy to wszystko!”.
Chodzili do najlepszych uczelni, mają swoje papierki, a potrafią mówić: “chcemy palić rzeczy”.
Brzmi ci to na medyka? Tak tylko mówię.
Naucz się prostej prawdy o witalności.
Sama prowadzisz to swoje auto.
Weź swą moc w garść, nie bądź leniwa i polegaj na sobie!
Ludzie na planecie zwanej Ziemia nie rozumieją, co przyczynia się do ich cierpienia i jak łatwo można to odwrócić.
Jednym z naszych problemów jest koncept chorób sam w sobie.
Jeżeli go kupujesz, kupujesz fabrykację umysłu i tę całą grę sił, która ma miejsce w tej grze.
Potrzeba poważnych detoksów oznaczałaby, że Twoje ciało na codzień nie oczyszcza się samo, A POWINNO.
Pół szklanki soku z cytryny (nie przy refluksie) przed piątkową domówką zmniejszy obfite krwawienie miesięczne i pozwoli Ci się rozkręcić w zabawie.
Jednak nie można przesadzić z ilością soku, gdyż następnego dnia, mogą pojawić się skrzepy.
TWOJA ODPORNOŚĆ
Greens & Fruits TiB masa dóbr minerałowo witaminowych
oraz wyciągi z ponad 50 owoców, warzyw i ziół
Witamina D3 z K2 w lepiej przyswajalnej formie do ssania
smak wiśniowy:)
Nazwa może wprowadzać w błąd, bo to zupełnie co innego niż „osłabiony układ nerwowy”.
Osłabiony układ odpornościowy tak naprawdę oznacza ZAŚMIECONY układ limfatyczny i problemy z nerkami.
Pamiętasz badania w czasach „miłościwie panującego” wykonane przez zespół znamienitych członków międzynarodowego towarzystwa immunologów?
Okazuje się, że niemal wszyscy badani chorzy, mieli martwicę kanalików nerkowych.
Czym zajmuje się układ limfatyczny?
To system odpornościowy, nazwijmy go niegrzecznie, kanalizacyjny.
Każdy potrzebuje sprawnego systemu kanalizacyjnego, bowiem musisz pozbywać się kwasów metabolicznych.
ODPADY KOMÓRKOWE NIE SĄ METABOLICZNYMI ALKALOIDAMI, SĄ TO KWAŚNE ODPADY, które ciało produkuje w każdej swej aktywności, nawet podczas trawienia, czy jakiegokolwiek cyklu, który odbywa się w Tobie.
Dostarczasz sobie witaminy i minerały, są różne cykle, trawienia, cykl Krebsa (wybitny cykl kwasu cytrynowego, którego większość, w tym naturopatów, nie jest w stanie zrozumieć, gdyż tak zawile jest tłumaczony *) i wszystkie inne cykle.
Najważniejsze żeby była to zawiesina zasadowa, elektrolit zasadowy. Jeśli tak nie jest, a w diecie większości ludzi tak nie jest, bo jest ona zakwaszająca, czyli formuje śluz.
W kilku prostych zdaniach (dla odmiany) tłumaczę cykl Krebsa * i skąd się bierze Twój ubichinol?
„Cykl Krebsa” (nazwany na cześć Hansa Krebsa, który przytulił za to Nobla) jest częścią oddychania komórkowego.
Inne nazwy, to cykl kwasowości cytrynowej, czy cykl kwasu trójkarboksylowego (cykl TCA).
„Cykl Krebsa” to seria reakcji chemicznych stosowanych przez wszystkie organizmy tlenowe w procesach konwersji energii.
Jest ważny dla wielu szlaków biochemicznych, co sugeruje, że był to jeden z pierwszych elementów metabolizmu komórkowego, który pozwolił komórce ewoluować.
Ma miejsce wewnątrz mitochondriów („elektrowni” komórki), i jest stale powtarzającą się częścią oddychania zapewniając wodór i niezbędne elektrony.
Wytwarza ATP i wydziela CO2.
ATP jest cząsteczką, która daje impuls energetyczny, dzięki czemu możesz, dajmy na to: ruszyć do akcji z podniesieniem nogi, co stanowi oczywiście proces komórkowy.
Okazuje się, że podczas każdego cyklu powstają też dwie cząsteczki QH2, czyli UBICHINOL, bogata w elektrony forma koenzymu Q₁₀.
Czyli własnego, człowieczego epickiego antyoksydantu.
Choroba (choroba przewlekła) to koncept i teoria, który medycyna alopatyczna na czele z farmacją stworzyły.
Przez ten koncept mogą dużo i długo leczyć.
To, co rodzina Rockefellerów zrobiła lata temu ze szkołami medycznymi, ich standardami i całą resztą, dało kampaniom farmaceutycznym niespotykaną moc.
Medycy są teraz pośrednikami w sprzedaży leków.
Gdybym był lekarzem byłbym za coś takiego bardzo obrażony.
Firmy farmaceutyczne kontrolują uniwersytety.
Jakie to uczucie być pionkiem na szachownicy nieprawdy?
Czy nic im nie świta, że coś jest nie tak?
Nie!
Bo to teorie, a z teoriami i ideami, w które można wierzyć jest tak, że prawda nie jest w nie zaangażowana.
Używasz umysłu i łączysz te koncepty, to właśnie powinien robić umysł.
Analizować i szukać logicznego wytłumaczenia, bo wbrew pozorom fizyka kwantowa, to abstrakcyjna logika.
To wolność samodzielnego myślenia, odwaga oderwania się od głównego nurtu, który szafuje dogmatami.
Z tą fizyką kwantową (mieszaną do wszystkiego) w ustach alternatywnych bym nie przesadzał.
Może taka laicka gadanina owszem wywołać tajemniczy antysokratesowski efekt (Sokrates zaraz by zrobił z gościa głupka, zapędzając go w kozi róg prostymi pytaniami zacieśniającymi), ale właśnie mało kto rozumie o co w tym chodzi.
Einstein też się wzbraniał, ale alternatywny nie ma z tym problemu.
Tymczasem wszystko jest relacją, wymaga twojej rewizji, powiedz w końcu: sprawdzam, skończ z narzuconą ci łopatą ortodoksją, to nie Twoja prawda.
Wszyscy muszą zrozumieć, że NATURA, A CO ZA TYM IDZIE NATUROPATIA JEST GŁÓWNYM (NIE JEDYNYM) CZYNNIKIEM UZDRAWIAJĄCYM NA TEJ PLANECIE.
Ale nawet wśród profesorów naturopatii panuje duża dezinformacja.
Niech ilość Twoich poranków
Pomnaża codzienny rytuał 4 Szklanków !:)
Nie emocjonalna TY nie myśląca TY ale TY obserwująca ponad emocjami, ponad uczuciami i myślami.
Z tym musisz się połączyć aby zrozumieć własną sprawczość.
Jak połączyć się ze światłem, które jest Tobą?
Na przeszkodzie stoją emocje, ale najbardziej przeszkadza ci twoja emocjonalność.
Naucz się odłączać od natury rosyjskiej kochanki w Tobie.
Masz problem zdrowotny, nie ma co się przejmować (łatwo powiedzieć*) i zastanawiać.
Można działać bez przejmowania się.
Kiedy się nie przejmujesz, to coś nie ma nad Tobą władzy, jesteś wciąż wolna.
Masz WOLNOŚĆ.
Rozumiem cię.
Człowiek zdrowy myśli o wielu sprawach, człowiek chory tylko o jednej.
Ale możesz spróbować obserwować siebie przejmującą się, nie identyfikować z przejmowaniem się.
Być z boku, a to ułatwi zmianę myślenia.
Są myśli pozytywne i negatywne, a ty skaczesz między nimi rozchwiana.
Kiedy się od tego odłączysz będziesz je obserwować.
Zobaczysz ich przyczynę, dowiesz się co je wywołało?
Wtedy będziesz mieć kontrolę.
(…)
Teraz opuszczę tekst Morse z bardzo jednostronnym negatywnym stosunkiem do ogólnie przyjętych metod leczenia.
Gdyż raz, jednak są osoby rezonujące z takimi metodami osiągające remisję.
A dwa, że straszenie jest ostatnią rzeczą tutaj.
Nowoczesne metody leczenia polegają na tym, aby działały jak najbardziej na komórki nowotworowe, z pominięciem zdrowych.
Co jest trudne i nie zawsze się udaje.
Tylko tyle.
(…)
Ale co w chemii zabije komórki?
Elektrolity, czy kwasy?
To nie jest trudne.
Jaka jest różnica pomiędzy anionowym alkaloidem a kationowym kwasem?
Kiedy więc dostrzeżesz zmiany na kościach, gdziekolwiek, to to oznacza STAGNACJĘ KWASÓW.
Nie możesz pogorszyć tej zmiany, chyba że będziesz siedzieć i czekać z zakwaszeniem, jeszcze bardziej ją wypalając.
Kiedy kwas po prostu tam jest i wypala komórki, jak to nazywamy?
TO STAN ZAPALNY.
Stan zapalny nie bierze się stąd, że pojawiła się zmiana, tylko z tego, że ciało chce się tej zmiany pozbyć.
W szkole uczysz się całej ścieżki procesu zapalnego, jednak ta droga nie jest dokładna.
Odpowiedź histaminowa, odpowiedź endemiczna, odpowiedź wapniowa, odpowiedź śluzu, to rzeczy, o których niekoniecznie się nauczysz, a które są odpowiedziami na stany zapalne i zakwaszenie, które masz.
Nie mam woreczka żółciowego, usunięto go z powodu dużych kamieni w 2006 roku.
Przez 7 miesięcy chodziłam do biochemika, który na podstawie morfologii dobierał mi suplementy i zioła, wierzył w siłę owoców, ale nie rozumiał działania układu limfatycznego i nerek.
Co do biochemika, suplementy same w sobie są dobre.
Ja sam, już w 1970 stworzyłem linię naturalnych suplementów.
Tu chodzi o inną rzecz.
O myślenie skupione na tym, że trzeba leczyć.
To nigdy nie działa.
Jestem naturopatą od 50 lat i wiem co działa: REGENERACJA TKANEK.
Tak, odnowa komórkowa była już tematem tej dysertacji, proste zwiększenie młodych komórek czyli pierwsza zasada zdrowia wg Bołotowa
To proste do zrozumienia kiedy pojmiesz, co niszczy tkankę lub komórkę.
Oni nie rozumieją układu limfatycznego, który jest systemem.
Potrzeba czasu żeby pozbyć się pasożytów.
Ich wywalanie jest czasochłonne.
Ludzie myślą o śmierci i ją kreują.
Trzeba to wszystko zmiękczyć, zmiękczyć też podejście.
To podstawowa chemia i najprostszy sposób! To takie proste.
ZA KAŻDYM RAZEM KIEDY SIĘ ZAKWASZASZ TRACISZ WAPŃ.
Pasteryzowany nabiał sprawia, że tracisz wapń.
Pijesz szklankę mleka z kartonu i tracisz wapń.
Zakwaszasz się.
Trzeba wrócić do prostych, neutralizujących, odkwaszających produktów.
To samo tyczy się palaczy, marihuany też.
Palisz i tracisz wapń.
Wpuszczasz kwas wprost do krwi.
Całe życie na planecie zwanej Ziemia to chemia.
A są tylko dwie strony chemii: kwaśny kwas i alkaliczna zasada.
Gorąco jest kwaśne, zaś zimno jest alkaliczne.
Kwas to siła w ścisku, w walce, a zasada, to siła twórcza, w ekspansji.
Równowagę osiąga się nie fifty fifty, ale proporcjami 25% do 75% na korzyść zasad.
Bądź wolna i nie podpinaj się pod to, co Ci się narzuca, ze strachu.
Z bazy nadawał na zawsze Twój
Horry Porttier
PS
Podrzucam Socjecie wywiad Pepsi Eliot z dr Morse:)
Powiązane artykuły
Komentarze
A co z piciem sody zalanej wrzatkiem?
Pepsi a gdzie kupic dobry produkt yucca, mam zwyrodnienie kolan i chcialabym pozbyc sie tego bolu.
Nie wiem, ale wiem, że pomaga MSM z kwasem askorbinowym TiB, kolagen TiBi na ból jedz codziennie 2 łyżki sezamu bio. W tym artykule masz przy końcu przepis Waltera Lasta na oranżadkę
Co stosować jeszcze do odkwaszania? 4 szklanki robię już 3 lata. Owocek
Przez 2 tygodnie stosuj szklankę zero z sodą (wcześniej zgaś ją gorącą wodą, potem dodaj zimnej wody i wypij przed pierwszą szklanką) Masz moje paski do badania pH moczu?
Hej 🙂
Naszły mnie takie luźne impresje niedawno o ewolucji komórek (z otchłani mojego biol-chemu z licealnych czasów…) – wolnomyślicielskie, nie podparte jakąś świeżą lekturą:
Już wtedy uczono nas, że chloroplasty i mitochondria to endosymbioza, dość mało ruchliwe ale stabilne archeony połykały bardzo wyspecjalizowane w szybszym metabolizmie sinice i im podobne, i tak powstały eucaryota, organizmy jądrowe. No właśnie, owo „jądro”, „pestka” zastanowiło mnie najbardziej w kontekście rozmyślań nad ewolucją, polityką, klimatem, walką.
Bakterie, czyli organizmy bezjądrowe, do dziś ewoluują inaczej niż jądrowce. Bakterie ciągle koniugują, wymieniają się sekwencjami DNA/RNA, tu nawet nie mówi się o rozmnażaniu płciowym, tylko bardziej o koniugacji właśnie, mnożeniu się argumentów przez wartości, wszystko razy wszystko… powstają wciąż nowe szczepy (wyścig antybiotykowy). Genealogia też nie będzie tu taka jak u jądrowców, nie ma tu rodów i klanów walczących o swoje herby i czystość, tu się wciąż wszystko weryfikuje w pełnej puli – może powstać nowy wariant bakterii, która zgninie w pięć minut i żadne laboratorium jej nie utrwali, a za chwilę powstanie nowy szczep, któremu nie straszne żadne grzybowe lub syntetyczne trutki na bakterie…
Co innego jądrowce… sam fakt, że chronią swoje DNA w jądrze, otoczonym dodatkową otoczką, w jądrze DNA jest mocno upakowane, ale też mocno pozwijane, niedostępne, muszą się nawijać i rozwijać, czego się tak boją? Mają przecież błonę komórkową, labirynty retikulum cytoplazmy, u roślin mają też ścianę komórkową, ale to wszystko obrona od zewnątrz… czego boją się w środku?
Czy nie boją się właśnie tego, co zapewniło im napęd? Mitochondrialnego i chloroplastowego DNA, boją się skoniugować z tym DNA – ujarzmionym do pracy w środku, ale jednak wciąż obcym…
Dużo się mówi o badaniach mitochondrialnego DNA w kontekście archeologii, rozwoju ludzkości, badania pokrewieństw niemożliwych do oszacowania inaczej… więc właśnie, ścieżki mitochondrialne to inne pokrewieństwo, inna ekonomia, inna polityka… większa jedność, w wielkości… a jednak oddzielona, w małych fabryczkach energii ATP, zwiemy je mitochondriami i chloroplastami, a to są jakby niewolnicy w środku naszych komórek, podejrzanie niebezpieczni dla jądra, które czerpie z nich energię…
Czy jądro obniża czy zwiększa entropie? Jest takie upakowane i poskładane w chromosomy, a jednak… nie jest tak pięknie, bo jest przecież kwestia telomerów… chemia reakcji potrzebuje tego nadmiaru sekwencji, żeby wejść na właściwy tor procesu, i tak w pewnym momencie ta dodatkowa taśma się wyczerpuje, potem juz psuje się właściwa matryca i komórka zaczyna robić błędy, starzeje się, następuje śmierć… bakterie są jakby nieśmiertelne w tej swojej koniugacji, a telomery przecież zawsze kiedyś muszą się skończyć…
(btw. ciekawy artykuł – telomery vs. rak –
No i samo oddzielenia, ta walka, strach o integralność jądra, żeby nie zmutowało, żeby nie pojawiły się mutacje, a w ślad za nimi rak…
Z drugiej strony może dzięki tej większej stabilność i obronie przed zmianami ewolucja poszła w wielokomórkowość, w tkanki, narządy… i znowuż, czy to jest mniej entropii, czy jeszcze większa entropia? Te wszystkie śledziony, tarczyce, tkani walczące o swoją integralność, komplikacja, ewolucja…
Z czasem zresztą okazało się, ze jądro zhakowało DNA mitochondrialne i na sekwencje potrzebne do budowania mitochondriów w sobie (potrawi tworzyć klony/roboty zamiast pozwalać się rozmnażać niewolnikowi w sobie?) Ale jednak nie do końca… nowsze źródła piszą, że DNA mitochondrialne może sterować nawet śmiercią komórki (hmm sterować, a może jednak zabić komórkę, gdy reżim jądra słabnie?). A więc potencjalnie ciągła wojna…
Jeszcze w szkole mnie zastanawiało po cichu pytanie, że gdyby porównać człowieka do pełzającej jednokomórkowej ameby, to która ludzka komórka dałaby radę być samowystarczalna? Wtedy odpowiedź nie przychodziła mi do głowy, choć prawdopodobnie byłaby w moim zasięgu… gdyby lepiej udało mi się zrozumieć funkcję wątroby. Wydaje mi się, że właśnie komórki wątroby są takie najbardziej uniwersalne, samodzielne, najmniej entropijne, i obniżają poprzez odtruwanie entropię w całym ciele.
Ale to dygresja. W sumie rośliny wydają się też mniej entropijne chociaż mają ściany… bo te ściany są przecież przepuszczalne, budują szkielet, ale nie barierę chemiczną (owszem, ludzki żołądek ich zasadniczo nie strawi, ale już krowi daje radę…). Bardziej błona komórkowa, elastyczna, ale groźnie utkana z białek i tłuszczów – te białka – receptory, niczym wieże obronne, wydaje się bastionem.
Tu się wkrada porównanie – co bardziej sprzyja entropii – bakterie czy jądrowce? Rośliny czy zwierzęta?
A co z entropijnością systemów społeczno-ekonomicznych? Dzisiejszy system to mieszanka kapitalizmu i socjalizmu na skraju klimatycznej zagłady, ale nie zagłady dla roślin, one odżyją, zagłady dla ludzi i dokonanej już zagłady tych najładniejszych gatunków z dziecinnego zoo – żyraf, lwów – ich już przecież od jakichś 50 lat tak naprawdę nie ma… Ale rośliny i „brzydsze” zwierzęta przecież przetrwają – ziemia stanie się nieznośna dla ludzkości i ludzkość wyginie, a potem znowu rośliny, wyzwolone od siekier, zarosną planetę i pochłoną dwutlenek węgla, zrobi się chłodniej, jakieś zwierzęta znowu zaczną sobie ewoluować w inną stronę…
I w tym jest jednak jakiś pesymizm, że ludzka ewolucja nie prowadzi do obniżania entropii. Fakt, że w końcu ziemia się uwolni, jest jakoś pocieszający, ale jest też raczej niepocieszający duchowo. Chyba że gracze w serwerowniach zaczną się wcielać nie w zapomnianą już ludzkość, tylko w ten nowe zwierzęta (np. kalmałpiaki – skaczące małpy które wyewolują z jakże inteligentnych ośmiornic, a zamiast dostojnych i łagodnych słoni pojawią się ośmionogie olbrzymy pochodzące od bardziej ślimakowatych mięczaków – osiem nog pozwoli im pionizować się w ruchu, każdorazowo będą używać czterech nóg a pozostałe cztery będą w danej chwili hydrostelażem trzymającym ogromny organizm w pionie).
No dobrze, załóżmy, że w kalmałpiaki będą się wcielać, i co wtedy? Czy kalmałpiaki też poznają, co to ego i będą dążyć do kolejnej zagłady?
Gdzie więc nastąpił hipotetyczny niskowibracyjny przełom? Może już samo połączenie archeona i sinicy, powstanie wewnętrznej bariery – jądra komórkowego, było tym impulsem do wiecznej wojny sprzeczności, rozpadu…
Mala poprawka – podobno to niekoniecznie rośliny jądrowe przekształciły atmosferę ziemi w bogatotlenową, ale to się stało prawdopodobnie o wiele wcześniej, gdy ziemski ocean zakwitły sinice – chloroplasty niemal same w sobie, dokonały przewrotu kosmicznego, z planety węglowej uczyniły tlenową, zieloną…
Wtedy te czynniki wygrały, fakt, wiele beztlenowców na pewno wyginęło albo schowało się w tych geotermalnych kominach pod czapą Antarktydy… więc też jakby wojna pozycyjna… ale ta wojna w środku, zanieczyszczanie się od środka odpadami tej wojny (kwasy, rozkład), czy to nie jest też jakiś straszny czynnik entropii, którą jako organizmy komórkowe nosimy w sobie?
Nie skłaniam się na razie ku żadnemu rozstrzygnięciu, nie chcę lepić z tego teorii na miarę grzechu pierworodnego… ale taki zlepek myśli się z tego ulepił… (część zjawisk jest tu zintepretowana bardzo pesymistycznie, zazwyczaj mówi się jednak o endosymbiozie pozytywnie, jako o milowym kroku ewolucji wlaśnie…). Na oko wynikałby z tego jakiś dualizm, manicheizm, że jednak oprócz dobra jest trwały pierwiastek zła, który nie ustąpi.
Ale może za bardzo nadinterpretuję endosymbiozę, może to po prostu zwyczajny przykład wahadła destrukcji, a więc jednego z wielu: komórka otorbiła mitochondrium czerpiąc ogromną energię, ale musi za to po prostu zapłacić swoją cenę. Podobnie można by spojrzeć na wielokomórkowość: specjalizacja (tkanki, narządy) vs. kolonijność…
Sinice są widoczne gołym okiem dzięki koloniom. Czy takie kolonie nie są też bardziej egalitarne? Komórki nie rozróżnicują się aż tak, żeby odpady metabolizmu jednego typu komórek były toksyczne dla innych… sinice nie potrzebują więc układu limfatycznego i nie zatruwają się wzajemnie, nie produkują na siebie też przeciwciał… czyli jednak bardziej socjalizm u nich.
A specjalizacja komórek – czy demonizować ją aż tak? Może to też kwestia wahadła – powstają różne narządy, ale potrzeba też włożyć ogromną energię by istniały sprawne ścieżki udrażniania, żeby nie skrajnie różne tkanki nie szkodziły sobie nawzajem.
Ach te mitochondria 🙂 Tytani, niewolnicy?
Bardzo ciekawa dysertacja. Ale gdyby iść jeszcze dalej w pomniejszaniu i zatrzymać się na elektronach, to okaże się, że wszystko jest tym samym, do tego niekiedy materią, a za chwilę falą, czyli energią. I rzecz nie istnieje dopóki nie zaczniemy jej badać, mierzyć, obserwować. Rzeczywistość jest wirtualna, i jest świetnym polem doświadczalnym dla ewolucji świadomości. I po to jest. Żyjemy więc w wirtualnej rzeczywistości, w grze komputerowej, która nie jest jednak niezbędna dla ewolucji świadomości, efektywnie jednak ją wspomaga. Doświadczając na tym planie masz szansę znacznie szybciej ewoluować. A cała złożoność flory i fauny, wyginięcie dinozaurów, i żyraf to wszystko jest elementem ewolucji świadomości. Człowiek w łonie matki jest tym wszystkim po kolei. A co do świadomości to właściwie mogłaby zalogować się do komputera. tylko jeszcze komputery są za słabe.
Hipoteza symulacji jest moim zdaniem bardzo przekonywująca, dlatego nie martwię się, że bakterie ciągle koniugują, wymieniając się sekwencjami DNA/RNA, przez co mają większe szanse przetrwania niż jajogłowi, ups, organizmy jądrowe, gdyż białko DNA można zmieniać intencją.Siedzisz przecież w serwerowni ( w niebie?) i sobie grasz swoim awatarem (ciałem) sądząc, że jesteś w nim zanurzony po szyję. Tutaj filmik, który trochę wyjaśnia symulację
pozdro
Hej 🙂
Dziękuję za odpowiedź, trudną, bo mój umysł nie rezonuje z fizyką (nawet klasyczną) mimo że swego czasu bardzo rezonował z chemią (nawet odrobinę z bardzo podstawowymi obiektami z chemii kwantowej, a to za sprawą nauczycielki, która wprowadzała nam nawet ponad program informacje o orbitalach, ale wcale do niczego nie przymuszała).
Stąd też moja ufność w bardziej statyczne/statystyczne podglądanie cząstek, chemia zawsze znajdzie jakieś przybliżenia, więc jak fizycy (mój z liceum był natomiast narcystycznym sadystą, ból żołądka przed lekcjami to była normalka i blady strach przed jego podlością, ale to nie jego wina, mój umysł i tak byłby na bakier z fizyką 🙂 ) dokopują się do tych wieloznacznych chwilę obserwowalnych cząstek, to chemia i tak znajdzie jakieś metody statystyczne, żeby wyrysować prawdopodobieństwo wzajemnego oddziaływania tych cząstek na wykresie… no i znowu, z czegoś nieuchwytnego mamy kolejne modele kuleczek, chmur, jednym słowem kolejne układy planetarne, tyle że obudowane trudniejszą geometrią niż kula… i tutaj mój umysł swego czasu bardziej rezonował 🙂
A więc chemia to też spotęgowane mierzenie… ale przecież chemia to też nasza substancja… chemia reakcji redoks to chemia wolnych rodników, chemia kwasów i zasad to kwestia stanów elektronów niby bardziej przewidywalnych (bo w parach elektronowych), ale jednak również zaburzających szlaki metaboliczne, gdy w danym układzie akceptorów par elektronowych będzie więcej niż ma być (typowe wyobrażenie zaśmieconego/zaśniedziałego/niedomagającego szlaku metabolicznego, ale wtedy też może zjawić się ratunek w postaci substancji oferujących swoje wolne pary elektronowe i stabilizujących szlak – czyli nasze zielonki, chromofory typu chlorofil, likopen…)
Szkoda, że fotonów chemia wciąż jeszcze jakoś nie rozbiła na kuleczki po swojemu… a tak dziwi mnie wciąż ta natura światła i mój umysł jej nie ogarnia…
Stąd też nie rezonuję jednak z teorią symulacji i w ogóle metafora gracza nie jest dla mnie miła. Jest mi bliższy materializm, ale i on miewa swoje manowce. Materializm nie wyklucza jednak panteistycznego podejścia do natury, nie wyklucza nawet reinkarnacji. No ale tutaj już wkradło mi się za dużo -izmów.
Bardziej ku klamrze: mierzenie, obserwowanie, to też jest czynność egzystencjalna, ale nie na zasadzie „mierzę, więc jestem” (a-fe), ale jak już, to mierzę, więc się borykam-niech będzie też – ewoluuję. Dobrze by było takim zacięciem się do czegoś dokopać, naukowcom nie raz się przecież udaje.
Na pewno dobrze badać-mierzyć bez porównań, otwierać kolejne zbiory niewiadomych i podążać za nimi, nie szukać tezy. Moja poprzedni wpis był w sumie przeciwieństwem tej postawy, bo opierał się na porównaniach, rozpięty na przeciwieństwach w ocenie mechanizmów dobra i zła.
Ale nie tylko w nauce – to samo warto przecież wcielić w życiu… nie możemy wiecznie chodzić do szkoły (dla mnie to był ból, że szkoła gdzie prowadzono nas jednak za rękę musiała się skończyć), a jeśli nie jesteśmy naukowcami, to musimy sobie wypracować jakiś sposób (nie tylko jako bycie w reakcji na strach – ratunku, mój umysł zaśniedzieje i Alzheimer gotowy) na badanie rzeczywistości — nie naukowe, bo naukowcami nie jesteśmy, ale na podtrzymywania analizy jako takiej, żeby nie zabijać w sobie tego, co nam daje jakiś oddech, odciąga uwagę od zaburzaczy/fascynatorów energii (egregory to by było coś, co ściąga nasze wolne mgiełki – pary elektronowe – niby tych elektronów nam nie odrywa, ale przez to jesteśmy przygięci do tych egregorów i już inne rotacje/wibracje naszego szkieletu atomowego nie są takie giętkie i stają sie osiągalne dla niższych wibracji i nie rezonują dobrze z wibracjami wysokimi!). I ta ostatnia konkluzja jest niech będzie na razie właśnie tą ważną konkluzją zahaczającą o chemię kwantową, materialną 🙂
Materializm po prostu nie jest prawdą w konfrontacji z dzisiejszą nauką. To jakby pół prawdy. Najlepiej zacząć od genezy i historii mechaniki kwantowej. Na początku XX w. naukowcom w końcu udało się opracować model wnętrza atomu. Atom składa się z różnych cząstek subatomowych takich, jak protony, neutrony i elektrony. Jądro atomu tworzą ciężkie cząstki: same protony lub protony i neutrony. Wokół jądra krążą elektrony, cząstki znacznie mniejsze od protonów czy neutronów (o ok. 1800 razy).
Każdy proton ma ładunek elektryczny +1, neutrony są elektrycznie obojętne, a ładunek elektryczny elektronu to -1. Wartości ładunku nie są tutaj istotne.
Koncepcja tego modelu jest taka, że wszystkie stabilne atomy muszą być elektrycznie obojętne. Jeżeli atom zbudowany jest z 2 protonów, potrzebuje też 2 elektronów, żeby ładunki się zrównoważyły. Każdy rodzaj atomu to jeden pierwiastek z układu okresowego pierwiastków. Najprostszy atom zbudowany z jednego protonu i jednego elektronu to wodór, pierwszy pierwiastek w tablicy Mendelejewa. Kolejny, hel, składa się z dwóch protonów, dwóch neutronów i dwóch elektronów. Liczba neutronów nie wpływa na ładunek elektryczny atomu (neutrony są obojętne), a co do zasady w większości atomów liczba protonów jest równa licznie neutronów. Atomy o różnej liczbie protonów i neutronów klasyfikuje się na podstawie liczby protonów – to są tzw. izotopy, odmiany danego pierwiastka o różnej liczbie neutronów.
Badając pierwiastki chemicy i fizycy odkryli, że podgrzane atomy każdego pierwiastka emitują światło. Kolor tego światła zależy od pierwiastka: sód emituje światło o odcieniu intensywnej żółci, stront jasnej czerwieni, a miedź w kolorze morskim. Niektóre właściwości atomów odpowiadają za barwę tego światła.
W 1905 roku Albert Einstein opracował nową teorię – odkrył, że pierwiastki reagują na pewne kolory światła. Naświetlanie metali powoduje pojawienie się napięcia na metalach. To zjawisko, nazwane efektem fotoelektrycznym, przyniosło Einsteinowi sławę i nagrodę Nobla.
Naukowcy wiedzieli, że to zjawisko wynika z emisji elektronów z powierzchni pierwiastka, a odkrycie Einsteina uświadomiło im, że światło i elektrony są ze sobą ściśle powiązane.
Według Einsteina, gdy wiązka światła pada na atomy, energia ze światła jest pochłaniana i wybija elektrony poza atom, gdzie ruchy tych elektronów można wykryć w postaci prądu elektrycznego.
Kolor światła powodujący ruch elektronów w pierwiastku to ten sam odcień, który pierwiastki emitują podczas żarzenia się.
Einstein dowiódł, że każdy kolor światła charakteryzuje inna energia. Aby wybić elektron poza atom, potrzebna jest określona porcja energii, a elektrony mają różne poziomy energetyczne w zależności od pierwiastka.
Teraz potrzebne było jedynie opracowanie dokładnych poziomów energetycznych dla danego atomu, na których podstawie udałoby się przewidzieć dokładny kolor światła emitowany lub pochłaniany przez atom. Na początku nie wydawało się to wcale takie trudne.
Tego zadania podjął się Niels Bohr, duński naukowiec. Myślał, że wystarczy opracować prosty model atomu i obliczyć energię na podstawie znanych zasad fizyki. Swoją pracę rozpoczął od wodoru, najprostszego atomu.
Bohr odkrył, że elektron przypomina piłkę przywiązaną do sznurka wirującą wokół atomu. Tym „sznurkiem” była w rzeczywistości siła elektryczna pomiędzy dodatnim protonem a ujemnym elektronem. Opracowanie wzoru na tę siłę było dość proste. Elektron nie ulatywał w przestrzeń, tylko pozostawał w obrębie atomu, więc siła odśrodkowa elektronu musiała być równa przyciąganiu pomiędzy protonem i elektronem. W ten sposób atom byłby stabilny. Całkiem łatwo udało się obliczyć tę siłę odśrodkową. Jednakże Bohr natrafił na poważny problem! Od wielu lat wiadomo było, że obiekt o ładunku poddany przyspieszeniu emituje promieniowanie. Bohr zdał sobie sprawę, że jego elektron wirujący wokół atomu miał ładunek i był poddany przyspieszeniu, jednakże w normalnych warunkach atom NIE emitował promieniowania!
Tutaj potrzebne są dodatkowe wyjaśnienia. Jak elektron PRZYSPIESZA? Czy nie wiruje dokoła atomu ze stałą prędkością? Tak, to prawda. Prędkość definiuje się jako poruszanie się stałą prędkością w tym samym kierunku. Jeżeli zmienia się kierunek, to zmienia się też prędkość (prędkość to wektor), a zmiana prędkości to przyspieszenie. Elektron porusza się po okręgu, więc jego kierunek ciągle się zmienia – i to nazywany przyspieszeniem, chociaż prędkość jest stała!
Gdy naukowcy wydobyli pojedynczy elektron i obracali go po okręgu POZA atomem, elektron zgodnie z przewidywaniami emitował promieniowanie. Co takiego więc działo się wewnątrz atomu, że NIE zachodziło promieniowanie? To właśnie zdziwiło Bohra.
Dlaczego to takie ważne? Einstein dowiódł, że materia i energia są powiązane wyprowadzając słynny wzór E=mc2. Jeżeli atom ciągle emitowałby promieniowanie, traciłby energię. A jedynym źródłem, z którego mógłby czerpać energię, byłaby materia atomu. Dlatego też, gdyby zjawisko promieniowania miało zachodzić, atomy stawałyby się coraz lżejsze, aż w końcu zniknęłyby kompletnie. Bohr odkrył, że w tym przypadku to zjawisko nie zachodzi, potrzebował tylko wyjaśnienia DLACZEGO.
Bohr wpadł na genialny pomysł. Wysnuł hipotezę, że w atomie panuje pewien stały poziom energetyczny (poziomy energetyczne to różne orbity elektronów) – dopóki elektron krąży po tej orbicie NIE będzie emitował promieniowania. Tylko jak to udowodnić i obliczyć?
Naukowcy badali elektrony od lat. Odkryli, że elektrony zachowują się zwykle, jak małe kulki materii z ładunkiem. Jednakże w niektórych sytuacjach elektrony zachowywały się jak fale! To było dość zawiłe. Nie można było określić, czy elektron jest cząstką czy falą i aby wyjaśnić otrzymane wyniki, naukowcy musieli założyć, że ELEKTRON JEST TYMI OBIEMA RZECZAMI JEDNOCZEŚNIE! I to Ci właśnie chcę powiedzieć:)
W końcu odkryli, że ta prawidłowość jest prawdziwa dla wszystkich subatomowych cząstek – MOŻNA MYŚLEĆ O NICH JAK O CZĄSTKACH LUB FALACH. Opracowano wzory na obliczenie długości fali cząstek. W przypadku elektronu mówi się o comptonowskiej długości fali elektronu (od nazwiska Artura Comptona), natomiast de Broglie opisał dualizm korpuskularno-falowy i fale materii.
Bohr wiedział o tym i to dało mu kolejną wskazówkę. Jeżeli elektron był falą, a nie materią, to orbita wokół atomu musi mieć obwód równy całkowitej liczbie comptonowskich długości fal elektronu. Ujmując rzecz prościej – dana liczba elektronów pomieści się w takiej przestrzeni, jaka będzie odpowiadać wielokrotności długości fal elektronów. I zawsze mówi się o całkowitej liczbie elektronów, bo elektron jest niepodzielną elementarną cząstką – nie ma czegoś takiego, jak pół elektronu.
Wyposażony w tę wiedzę Bohr kontynuował pracę nad obliczeniami dodając jedno ograniczenie – wynik musi dać orbitę elektronów, obwód stanowiący całkowitą liczbę długości fal elektronów. Udało mu się opracować równanie i mógł dokładnie obliczyć poziom energetyczny atomu wodoru. To był prawdziwy przełom.
Zanim pójdziemy o krok dalej w naszym rozważaniach, warto wyjaśnić pewną kwestię związaną z ww. kolorami światła. Teoria głosi, że elektron mógł istnieć jedynie na jednym poziomie energetycznym (tj. orbicie, którą Bohr obliczył jako całkowitą wielokrotność długości fal elektronu). Jeżeli to była prawda, dodanie energii do atomu NIE spowoduje zmiany jego orbity – CHYBA, ŻE ilość energii będzie równa ilości potrzebnej na przeniesienie elektronu z jednej stabilnej (stacjonarnej) orbity na drugą. Jeżeli elektron zabsorbowałby dowolną ilość energii, mógłby zostać wybity na „niestabilną orbitę” i emitowałby promieniowanie aż do kompletnego zaniku (należy pamiętać, że poruszające się ładunki emitują energię, za wyjątkiem tych poruszających się po stabilnych orbitach). Elektrony nie znikają, więc koncepcja o określonych poziomach energetycznych musiała być prawdziwa. A jak się ma do tego światło? Światło zaabsorbowane przez atom musi mieć określoną częstotliwość o odpowiednim poziomie energetycznym potrzebnym na przemieszczenie elektronu z jednej stabilnej orbity na drugą. Jeżeli elektron „spada” z orbity o wyższej energii na orbitę o niższej, będzie emitować światło o dokładnie tej samej częstotliwości. Oczywiście częstotliwości są obserwowane jako kolory, co wyjaśnia dlaczego pewne atomy preferują konkretne odcienie kolorów. Kolory wynikają z dokładnej częstotliwości światła potrzebnego, aby w danym atomie wybić elektron z jednej stabilnej orbity na drugą. Każdy atom jest inny, ma inny poziom energetyczny, stąd też różnica w kolorach.
Wygląda na to, że Bohr odkrył wszystko to, co warto wiedzieć o atomie. Poziomy energetyczne wodoru poznano mierząc linie widmowe w widmie wodoru, a dzięki pracy Bohra można było je dokładnie obliczyć.
Najważniejszym odejściem od konwencjonalnej fizyki była koncepcja, że jedynie pewne poziomy energetyczne są dopuszczalne. To sugerowało, że na poziomie atomowym cała energia zmienia się o określone wartości (porcje), a nie w wartościach ciągłych. Te dyskretne porcje nazwano kwantami, a teorię rozwinięto i nazwano (wczesną) teorią kwantową. TO właśnie o tym mówi teoria kwantowa – nie jest to takie trudne.
Idąc dalej, po opracowaniu poziomów energetycznych wodoru Bohr i inny naukowcy musieli opracować poziomy energetyczne dla innych pierwiastków. Związki chemiczne i materia we wszechświecie to połączone pierwiastki, których połączenia zależą od wzajemnego oddziaływania poziomów energetycznych. Po obliczeniu poziomów energetycznych wszystkich pierwiastków, można byłoby obliczyć poziom energetyczny dowolnej cząsteczki i odkryć jej wszystkie własności.
ALE pojawił się problem! Bohr utknął próbując wypracować poziomy energetyczne helu, drugiego pierwiastka w tabeli Mendelejewa. Hel ma dwa elektrony (dwa protony i dwa neutrony). W obliczeniach trzeba było uwzględnić poziomy energetyczne dwóch elektronów i wzajemne oddziaływanie pomiędzy elektronami. Ponadto jądro mogło osłaniać jeden elektron przed oddziaływaniem drugiego w zależności od ich położenia. Bohr napotkał problem, co było pierwsze: jajo czy kura.
Jeżeli Bohr założyłby, że poziom energetyczny jednego elektronu jest stały, wtedy zmieniałby się poziom energetyczny drugiego, a to z kolei wpływałoby na poziom energetyczny pierwszego elektronu! I tak dalej. Wydawało się, że nie da się rozwiązać tego problemu. A poziom skomplikowania rósł wraz ze wzrostem okresu pierwiastka.
Dla wszystkich naukowców to było WIELKIE rozczarowanie. Po sukcesie badania wodoru napotkali nierozwiązywalny problem. Idea odkrycia wszystkich właściwości materii utknęła w martwym punkcie.
Ale to nie powstrzymało ich wysiłków. Wiadomo było, że MUSI istnieć jakiś sposób na obejście problemu za pomocą zaawansowanej matematyki. Wypróbowano wiele metod; bez skutku. Ostatecznie (ok. 1923 roku) Schrodinger wpadł na inny sposób rozpracowania wodoru za pomocą fal; bez rozważania cząstek. Opracował on równanie, które powinno podać poziom energetyczny wszystkiego. To wyglądało bardzo obiecująco. Schrodinger poradził sobie z wodorem i rozłożył go na czynniki pierwsze. Pierwsze koty za płoty. Następnie zabrał się za hel… i utknął! Pomimo tego, że próbował wyjaśnić poziomy energetyczne za pomocą fal, a nie cząstek, napotkał ten sam problem co Bohr. Jedna wielkość w równaniu Schrodingera wymagała rozróżnienia matematycznego w odniesieniu do odległości pomiędzy elektronami. Znowu problem, co było pierwsze: jajo czy kura, nie pozwolił określić odległości po między elektronami i rozwiązać równania Schrodingera. Nikt do tej pory nie znalazł akceptowalnego WŁAŚCIWEGO rozwiązania tego równania dla atomów składających się z wielu cząstek. Jednakże równanie Schrodingera było obiecujące. Po podniesieniu do kwadratu można byłoby oszacować rozwiązanie równania (ale nie rozwiązać równanie), a szacowanie kwadratu prowadziło do wypracowania funkcji gęstości prawdopodobieństwa dla poziomów energetycznych atomu.
To wydaje się skomplikowane, ale tak naprawdę nie jest. To mówi o PRAWDOPODOBIEŃSTWIE, że elektron znajduje się w danym położeniu w atomie w danej chwili.
Kolejny badacz, Heisenberg, opracował inny aspekt mechaniki kwantowej – nie można dokładnie określić, GDZIE elektron znajduje się w danym momencie I jaki jest jego poziom energetyczny. Można poznać jedną z tych wartości, ale nigdy dwie na raz. Powodem tego jest problem, co było pierwsze jajo czy kura, podany powyżej. Gdy tylko próbowano zmierzyć coś na poziomie kwantowym, sama czynność pomiaru zmieniała to, co chciano zmierzyć! Pomiar nie mógł być w takiej sytuacji dokładny, ponieważ pomiar położenia zmieniłby poziom energetyczny, a pomiar poziomu energetycznego zmieniłby położenie!
Po zestawieniu teorii Heisenberga (zwanej Zasadą nieoznaczoności Heisenberga) oraz funkcji prawdopodobieństwa z równania Schrodingera stało się oczywiste, że dokładna lokalizacja elektronu w danym momencie nie jest znana ze 100% prawdopodobieństwem. Gdyby ta lokalizacja była znana, można byłoby rozwiązać prawidłowo równanie Schrodingera i otrzymać dokładną energię elektronu – a to, jak wiadomo, jest niemożliwe. Przydatność funkcji prawdopodobieństwa nie polegała na dokładnym określeniu lokalizacji elektronu, a na wskazaniu z prawdopodobieństwem 90% gdzie ten elektron POWINIEN się znajdować!
Na podstawie analizy geometrii tych funkcji prawdopodobieństwa dla różnych atomów naukowcy odkryli, że elektrony poruszają się po skomplikowanych kształtach geometrycznych wokół atomu. Te obszary prawdopodobieństwa to orbitale – nadano im nazwy: orbital s dla najniższego poziomu energetycznego, orbital p dla kolejnego poziomu, następnie d i f. Istnieje też wiele powłok orbitali, dlatego też przed nazwą stawia się liczbę wskazującą daną powłokę, np. wodór ma jeden elektron w orbitalu 1s.
(Wczesna) Teoria kwantowa została następnie przeanalizowana. Zamiast koncentracji na poziomach/porcjach energii zaproponowano STANY kwantowe – kwant był definiowany jako różnica pomiędzy dwoma stanami kwantowymi. Proszę się nie martwić, to tylko próba prostego przeglądu teorii.
Zostawmy teorię atomu – nie będzie nam już potrzebna. Najważniejsze to zrozumienie podstaw teorii kwantowej. Warto zapamiętać dwie ważne kwestie z powyższych rozważań:
1. Cała energia jest skwantowana, tj. wszystkie interakcje energetyczne (lub zmiany stanu) występują w określonej dyskretnej porcji zwanej kwantem.
2. Żadnej funkcji kwantowej nie da się rozwiązać dokładnie; można jedynie oszacować prawdopodobieństwo pewnego zdarzenia.
Nauka badająca różne funkcje kwantów została później nazwana mechaniką kwantową.
Dlaczego mechanika kwantowa jest tak skomplikowana? Odpowiedź jest prosta – mechanika kwantowa opiera się na skomplikowanych manipulacjach matematycznych obiektami takimi, jak równanie Schrodingera. Jeżeli komukolwiek udałoby się je rozwiązać, życie byłoby prostsze. Nie jest to jednak możliwe, dlatego też matematycy muszą zastosować różne triki, aby otrzymać coś użytecznego. Drugim powodem jest to, że mechanika kwantowa NIE jest nauką ścisłą (ze względu na nierozwiązywalne równanie i zasadę nieoznaczoności). Nie można tutaj powiedzieć „to równa się tamtemu”, bo nie można byłoby tego udowodnić. Najlepszy wynik, jaki można otrzymać to: „z 90% prawdopodobieństwem to równa się tamtemu przez większość czasu”!
I na zakończenie kolejny problem. Równania są tak skomplikowane, że zwykle dają więcej niż jedno rozwiązanie! W mechanice kwantowej można znaleźć się w absurdalnej sytuacji, w której dwa zupełnie przeciwne wyniki są jednocześnie tak same prawdopodobne!
To tutaj Schrodinger przeprowadził słynny eksperyment myślowy z kotem. Jeżeli w komorze umieścimy kota i mechanizm wydzielający gaz uruchamiany w razie wykrycia rozpadu radioaktywnego pierwiastka, czy możliwe byłoby obliczenie czy kot jest ciągle żywy czy już martwy w danym czasie? Ta zagadka wydaje się prosta, należy obliczyć rozkład pierwiastka i sprawdzić, czy poziom rozpadu jest wystarczający do uruchomienia urządzenia z gazem. Jeśli nastąpi radioaktywny rozpad i licznik go zarejestruje, zostanie uruchomiony mechanizm uwalniający truciznę i kot zginie. Jeśli rozpad nie będzie miał miejsca, zwierzę nadal będzie cieszyło się życiem.
Jednakże poziom rozpadu jest problemem kwantowym. Funkcja prawdopodobieństwa daje dwa wyniki jednocześnie! W pierwszej odpowiedzi poziom rozpadu był niewystarczający do uruchomienia mechanizmu i kot wciąż żył. W drugim rozwiązaniu widać, że urządzenie MUSIAŁO zostać uruchomione i zwierzę zginęło. Końcowy wynik jest taki, że z 90% prawdopodobieństwem kot jest JEDNOCZEŚNIE martwy i żywy! 🙂
To prowadzi do kolejnego wniosku nt. mechaniki kwantowej. W mechanice kwantowej prawie WSZYSTKO jest możliwe. Nie można dowieść, czy coś jest bardziej prawdopodobne niż coś innego (dla większości przypadków).
Hej, pociągnijmy więc smugę 🙂
Dualizm korpuskularno-falowy sprawdza się doświadczalnie dla cząstek elementarnych, a nawet już udało się go dowieść dla bardzo niewielkich cząsteczek związków chemicznych… niemniej fale obserwowane dla większych/cięższych obiektów wydają się, z tego co rozumiem, być proporcjonalnie coraz słabsze, a więc coś tę energię więzi… ale… czy to właśnie nie jest odpowiedź?
Obitale atomowe swoją drogą, ale juz orbitale cząsteczkowe to odrębny świat, obliczenia jeszcze trudniejsze (tym, z tego, co rozumiem zajmuje się właśnie zaawansowana chemia kwantowa, praktycznymi wyliczeniami gęstości/prawdopodobieństwa chmur elektronowych dla konfiguracji atomów powiązanych w skomplikowane cząsteczki, enzymy), ale czy własnie nie wiązania kładą ostatecznie kres falowości, sprawiają, że ta energia jest spożytkowana/zaatraktowana/uwięziona(?) inaczej – właśnie w utrzymanie wiązania chemicznego. I jak dochodzimy od cząsteczek do poziomu najmniejszych bakterii, to juz tych fal nie zmierzymy (dla bakterii z pewnościa jeszcze nie zmierzono), albo ten efekt falowy będzie tak mały, że rozpatrywanie go straci sens?
A jednak zamiast analizy fal można analizować rotacje wiązań, wchodzić z lupą w to, jak różne konfiguracje atomów (tu faktycznie mało już nas interesują protony, ale elektrony lub pary elektronowe właśnie) wiążą się w coraz bardziej skomplikowane i stabilne (z naszej makroskopowej perspektywy) układy. No właśnie, w czym są gorsze, że stabilne i makroskopowe?
Część fizyki kwantowej budzi o tyle moją nieufność, że tam jest ciągły wyścig w mikro albo w makro, dążą (przynajmniej niektórzy) do unifikacji wszystkiego, ale przecież to już się składa w jakiś obraz, co tu jeszcze unifikować? Teorie kwantowe pięknie potwierdziły i doprecyzowały okresowy układ pierwiastków (a ten ma swoje początki w makroskopowej empirii), z tych obliczeń cząsteczkowych orbitali faktycznie płyną zgodne z intuicją uzasadnienia kształtu aż po fizjologię cząsteczek, a jednak czuć, że ego chciałoby więcej.
Wystrzelenie bakterii w falę skończy się jej „niechybnym i bezpośrednim” unicestwieniem. O kocie i człowieku lepiej nawet nie wspominać, ale nawet rozpad pojedynczego eksperymentalnego elektronu w akceleratorze ma w sobie jakieś widmo (sic!) zniszczenia i śmierci…
Nie, nie płaczę po tym elektronie, który rozpadł się na inne niesłychane dotąd cząstki, które postawią tyle nowych pytań, ale zanim uwierzymy w fantazję niektórych z tych fizyków o podróży w czasie, zaakceptujmy ewidentnie empiryczny fakt zniszczenia, który następuje w tych warunkach.
Akcelerator przyśpiesza, inwestuje ogromne ilości energii żeby pokazać proces, który kiedyś zaszedł lub zajdzie, a może nawet (a niech im będzie!) zachodzi w innowymiarowej rzeczywistości nawet teraz. A niech im będzie, dokładam nawet tezę, że te antyneutrina, neutrina i jeszcze nowsze cząstki to może tylko odrysy/rzuty w jednym wymiarze na chwilę wspólnym z naszą rzeczywistością, a tymczasem mają więcej wymiarów (niech i więcej niż trzy) w tej innej rzeczywistości, gdzie z kolei nasze wymiary nie mają wglądu. Niemniej nawet taki wgląd w tę inną rzeczywistość wymaga akceleracji fizjologicznie niszczącej nawet dla naszego (chemicznego, wiązaniowego) elektronu, a co dopiero dla bakterii, człowieka, kota…
Stąd moje większe rezonowanie z elektronami uwikłanymi w wiązania, nawet jeśli te wiązania i nasza rzeczywistość jest jednak jakimś więzieniem a nie kumulacją tej energii, może elektrony wolałyby falować zamiast tkwić w tych wiązaniach jak w pajęczynie i tracić w niej ten falowy aspekt?
(Podkreślam, moim zdaniem elektron przyspieszony w akceleratorze to nie jest ten sam fenomen co spokojnie sobie kołyszący się elektron nawet w prostej cząsteczce H2O…)
Takie byłoby moje mocno przyziemne rozumienie…
Z tego by wynikała mniejsza ufność w teorię gracza, bo przejście do następnego wcielenia wymagałoby jakiejś potwornej akceleracji przynajmniej… podczas gdy… nasze ludzkie odłożenie widelca ma w sobie tak niewiele z kosmicznego rozkładu… nasze białka, nie dość, że niektóre z nich dalej metabolizują sobie jeszcze po ustaniu krążenia, to i tak w całości padają ofiarą robaków, nie schodzą nawet do poziomu pojedynczych atomów, a co dopiero dżetów z rozpadu podążających w inne wymiary?
Mówię o ciele rzecz jasna, owszem, ciało należy do ziemi, do tego wymiaru…
Na korzyść teorii gracza przemawia oczywiście porcjowalność tego wszystkiego, o ile faktycznie wnioski wysnuwane z niej są takie spójne, a nie jednak unifikowane zbyt na siłę.
No i jednak kwestia tych akceleratorów… co w nich jest czynnikiem sprawczym? Przeciążenia elektryczne, magnetyczne i grawitacyjne? Ogromne piętrzenia potencjałów? Ok, więc są to rzeczywistości w cięższych/lżejszych grawitacjach, gdzie pierwiastki siódmego i kolejnych okresów staną się stabilne, niechby to było dostępne na wyciągnięcie ręki nawet na jakiejś sąsiedniej planecie lub czarnej dziurze. A u nas dostępne są własnie te elektrony splątane w wodzie… w szkole nas uczono, że to H2O lub h3o+, a to przecież niepełna prawda, tam są niesłychane kompleksy cząsteczek z wiązaniami elektronów dającymi te fenomenalne układy w typie kationów Eigena i jeszcze bardziej skomplikowane. To one sprawiają, że woda (przynajmniej w naszych ciśnieniach) faluje… w szkole nazywano to też efektem wiązań wodorowych (czyli w domyśle proton), ale sprawcą są przecież przede wszystkim elektrony – pary elektronowe. W naszym wymiarze elektrony oddają swoje falowanie wodzie.
A w innych ciśnieniach kilkanaście różnych fizycznie rodzajów lodu…
Człowiek działa światłem, wysyła światło i najpierw wierzy, że prędkość światła jest absolutna, a potem jeszcze bardziej jara się tym, że może być jednak w innych warunkach inna, i jeszcze bardziej łapię tę boskość światła za nogi… z jednej strony boi się czarnej dziury, że unicestwia mu to narzędzie-protezę (wysłany sygnał świetlny), ale juz za chwilę fantazjuje, że gdzieś w okolicach tej czarnej dziury znajdzie kluczyk do innego wymiaru… za bardzo wierzy w swoją protezę (psychoanalitycznie okulary-proteza to atrybut falliczny i narcystyczny) i dlatego chce unifikować jeszcze bardziej, sięgnąć tą samą protezą zmysłu jeszcze dalej. Światło – to może tylko narzędzie a nie absolut? Trzeba coś do monstrualnych prędkości rozpędzić i unicestwić, aby wyemitować światło/rozbłysk/płomień zapałki na chwilę oświetlający coś bardzo małego lub coś bardzo wielkiego i odległego… z ciekawości czy jednak ze strachu?
Oby z ciekawości jednak, tego wszystkim fizykom kwantowym życzmy 🙂
Przychylam i podpisuję się pod stwierdzeniem Elona Muska, że prawdopodobieństwo, że nie jesteśmy w programie komputerowym, jest jak 1 do miliarda 🙂 Żyjemy/gramy w rzeczywistości wirtualnej, a świadomość jest nieśmiertelna … A obok czarnych dziur nie staję, bo czas tam dziwnie leci 😀
Hej Pepsi, czy pisząc kwasica układowa masz na myśli kwasicę metaboliczną i oddechową, czy coś innego?