Poniekąd przyłapałam i zaczęłam drążyć, to się przyznał..
Dobry znachor powinien działać jak dobry lekarz, pomagać ludziom, ale przede wszystkim nie szkodzić. Owoce, moim skromnym zdaniem, służą do jedzenia najbardziej ze wszystkich pokarmów, bowiem natura jest logiczna. Owoc wabi, kusi pięknem, aby go zjeść. Zaś niedojrzałe owoce w bardzo wielu przypadkach są niesmaczne i trujące, dlatego, żeby nie zachęcały do jedzenia, mają inny cel do wypełnienia, dojrzewają do rozrodu. Ludzie boją się owoców bardziej niż pączków z cukierni, ponieważ boją się owocowego cukru, a nade wszystko surowości pokarmu. Dzisiejsze owoce są hybrydyzowane, ale nie należy tego mylić z modyfikacją genetyczną, gdyż natura też tworzy hybrydy. Słabsze, mniej słodkie osobniki nie rozmnażają się, a zdrowsze, silniejsze, bardziej słodkie i soczyste, tak, gdyż mają większą szansę na przetrwanie. Przyciągną więcej chętnych do konsumpcji niż kwaśne psiarki. Tymczasem cukry owocowe z całymi owocami (można blendować) wchodzą do naszego organizmu wraz z tysiącami składników odżywczych, oraz błonnikiem i wodą. Natomiast każdy cukier rafinowany, to puste kalorie, antyodżywcze kalorie. Póki co, nie widzę wspólnego mianownika. Owoce spożywane wraz z błonnikiem i owocowym cukrem, dostają się do naszego krwiobiegu szybko, ale też szybko z niego wychodzą, co sprawia, że stają się idealnym pożywieniem. To jest oparte na koncepcji „wychwyt, transport i dostawa”, czyli wchłaniamy substancje odżywcze do krwiobiegu, krwiobieg je wychwytuje, następnie transportuje i dostarcza na miejsce przeznaczenia, czyli do złaknionych pożywienia komórek. Cukier dostaje się do naszego krwiobiegu dość szybko, już przez język, czy przez śluzówkę żołądka i oczywiście z jelita cienkiego jest wchłaniany bezpośrednio do krwiobiegu. Gdy w krwiobiegu jest za dużo tłuszczu, krew staje się umownie grubsza, a transport składników odżywczych staje się bardziej leniwy, a więc cukier spędza więcej czasu w krwiobiegu.
To już jest złe, a do tego sama dostawa cukru na miejsce, czyli do komórek zaczyna być problematyczna, ponieważ tłuszcz w diecie upośledza wydzielanie insuliny w trzustce, czyli działa jak selekcjoner na bramce w modnym klubie i nie pozwala cukrowi dostać się do komórek. W rezultacie, cukier gromadzi się we krwi. Poziom tłuszczu we krwi wzrasta, a skutkiem takiego stanu jest znana nam insulino oporność. Przy czym schemat ten zostaje całkowicie odwrócony, gdy tylko obniżymy zawartość tłuszczu w naszej diecie do maksimum 10% udziału kalorycznego, a jest to naprawdę mało, gdyż 1 gram tłuszczu dostarcza aż 9 kalorii, a białko i węglowodany zaledwie po 4 kalorie.
Wielu lekarzy wykazało tę zależność, między innymi dr. Cousens. Muszę jednak przyznać, że w przypadku przerostu Candidy, Cousens zaleca w pierwszej fazie leczenia mocno ograniczyć bardzo słodkie owoce. Ale też, już w 1959 roku w Journal of American Medical Association opublikowano raport, że to zbyt duża ilość tłuszczu w diecie jest przyczyną wysokiego poziomu cukru we krwi. W żaden sposób lepiej nie rozprowadzimy cukru do komórek naszego ciała aniżeli przez obniżenie poziomu tłuszczu w diecie. To samo odnosi się do tlenu. Gdy nie można dostarczyć z łatwością tlenu do komórek, zwiększa się prawdopodobieństwo ataku serca, raka i pogarsza się wydajność fitness. Zarówno dostarczanie tlenu do komórek, jak i dostarczanie cukru jest uzależnione od poziomu tłuszczu w diecie, a to wszystko razem zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia cukrzycy, chorób układu trawiennego oraz szerokiej gamy problemów, związanych z wychwytem, transportem i dostawą na miejsce. Witarianizm z silną korelacją z frutarianizmem jest dzisiaj dość rzadkim zjawiskiem socjologicznym w Polsce, gdyż modne, popularne i lubiane diety to dieta ketogeniczna, która oparta jest przede wszystkim na jedzeniu tłuszczu i w szczątkowej ilości 5% – 7% – maks 10% węglowodanów, oraz dieta wysokobiałkowa Paleo. Z kolei wspólne dla większości diet założenie to niejedzenie glutenu, być może ze względu na nadużywanie glifosatu i w ten sposób zepsucie milionów układów trawiennych nową celiakią, której kiedyś nie było.
Douglas Graham
A bardzo wysportowany dr Douglas Graham propagator diety witariańskiej 80/10/10 jest dawany za przykład gościa, który wygląda staro. Moim zdaniem jest po prostu wciąż jarany kostarykańskim słońcem i dobrze odtłuszczony, gdyż nie mam obecnie w zwyczaju kategoryzować ciał w ten sposób, tym bardziej, gdy sama mam stare ciało, a moje działania wycelowane są w sprawność.
Nie tylko, że kochamy owoce, ale jesteśmy zaprojektowani do jedzenia owoców. Nieważne w jak odległe obszary planety zawędrowaliśmy, nasze fizjologiczne predyspozycje do jedzenia tropikalnych i jakichkolwiek owoców nie zmieniły się. Tak samo jak zwierzęta w ogrodach zoologicznych pomimo, że są oddalone od swojej naturalnej sfery klimatycznej, nadal muszą sprostać swoim fizycznym wymogom. Ludzie w ZOO karmią zwierzęta, nawet urodzone w niewoli, tym czymś co jadły w naturze. Człowiek rozwinął ego w wyniku ogromnego strachu o przetrwanie. Powstał gigantyczny pasożyt energoinformacyjny (przeżyć, wyżywić się, przeżyć, wyżywić się), który przeżywa, żywi się, przeżywa, żywi się nadal naszym strachem, chorobą (farmacja), podnieceniem (rzeczy, porszaki, seks i pornoski), smutkiem (nagminna depresja, wielkie ciało bolesne). Dlatego człowiek w przeciwieństwie do zwierzęcia nie wie intuicyjnie co ma jeść, gdyż jego intuicja jest zagłuszona. Intuicja jest głosem duszy, żeby ją usłyszeć, trzeba zamknąć gębę ego. Ale ludzie są dumni ze swojego ego, nawet nie mając pojęcia, co to jest. Czują się zajebiście inni, ponad to, wiedzący lepiej (ocenianie, porównywanie rządzi), dlatego nie są w stanie wysłuchać siebie. Śpią jak susły.
Dopiero w stanie wyzerowania emocjonalnego, jesteś w stanie usłyszeć własną duszę, i wtedy dowiedziałabyś się, co masz jeść. Co tak naprawdę z Tobą rezonuje?
No ale jak tu zjeść 90 główek surowej sałaty, żeby jakoś nadrobić kalorie niezbędne do życia? Tak czy siak 25 dkg zielonych liści dziennie, to podstawa do tego, aby nazywać siebie witarianinem na 811, no i 85 % w sumie na surowo.
Rozwiązaniem problemu w naszych warunkach klimatycznych, ale też mentalnościowych, bo w przeciwieństwie do włoskich, francuskich, czy amerykańskich warzywniaków bio, u nas nie ma codziennych dostaw organicznej zieleniny, albo wcale nie ma, jest bardzo bogata 4 szklanka z codziennej kuracji 4 szklanek, do której wkładamy, sproszkowane organiczne algi, trawy, jarmuż, szpinak, brokuły, dobrze, gdy więcej jodu, czyli kelp, i jeszcze inne dobroci w postaci mniej zielonej, jak kolagen, którego na diecie roślinnej może być za mało w naszym ciele, oraz silne antyoksydanty, jak porzeczka, róża, czy fioletowe jagody acai, albo surowa sproszkowana fioletowa kukurydza.
Trochę jedzenia (15%) zagęścisz gotowaniem na parze, ale reszta? No właśnie resztę, stanowiącą akurat większość, weźmiesz głównie z yyy … owoców.
Cukier skacze od jedzenia owoców, gdy zachowasz zasadę niejedzenia więcej niż 10% tłuszczu w diecie (i nie będziesz oczywiście łączyć cukru z tłuszczem, jakby co, tłuszcz zawsze po cukrze) Natura już się o to postarała. Cukier owocowy, to nie syrop kukurydziany, ani nie cukier z cukierniczki, owoce to nasz największy dar, jaki dla homo sapiens przygotowała Ziemia. Zaś Eskimosi widocznie muszą jeszcze doświadczyć na Ziemi innych klimatów.
Ludzie, którzy żyją w zimnym klimacie powinni tym bardziej dążyć do jedzenia owoców yyy … tropikalnych. Dzieje się tak dlatego, że zmuszeni są do życia bez innych niezbędnych dla zdrowia warunków, które są dostępne w tropikach: jak ciepło, świeże powietrze, życie na wsi, słońce przez cały rok, czysta woda etc. Fruktoza jest wykorzystywana w wątrobie, a insulina nie reguluje wykorzystywania glukozy w wątrobie. Czyli po spożyciu fruktozy, ta pędzi odrazu żyłą wrotną do wątroby, a trzustki (bezpośrednio) nie niepokoi. Nadmiar glukozy jest przechowywany jako glikogen w mięśniach i wątrobie. Nadmiar fruktozy jest przechowywany jako glikogen przekształcany do kwasu tłuszczowego (palmitynian), lub nawet przekształcany w glukozę. Czyli w praktyce fruktoza ma jednak (pośredni) wpływ na wydzielanie insuliny przez trzustkę, ale gdy poziom tłuszczu we krwi jest niski, nic złego nie może się stać, gdy pożarłaś całe owoce. Mogą być blendowane/miksowane, byle w całości. Nadmiar kwasów tłuszczowych przechowywany jest jako trójglicerydy (tkanka tłuszczowa, otyłość brzuszna). Jedząc dużo owoców z błonnikiem i małą ilość tłuszczu nie dochodzi do zachwiania równowagi zarządzania tłuszczem przez wątrobę. Syrop kukurydziany z dużą ilością fruktozy, za to bez błonnika i wypruty z właściwości odżywczych to już inna sprawa, bo to jest złom ze złomowiska.
owocek
Powiązane artykuły
Komentarze
Pod postem na fejsie jedna z czytelniczek zaprzeczyła jakoby ludzie bali się owoców, bo jedzą je garściami odkąd tylko się pojawią aż do jesieni (oraz później w dżemach cukrowanych, co rzecz jasna i bezdyskusyjna owocem już nie jest po przetworzeniu, więc wartość zero) – owszem boją się i jedzą. Lekarze i dietetycy przez lata nawkładali ludziom do głów mimochodem, że od fruktozy człowiek się starzeje, a tłuszczem należy się smarować od środka, żeby nie zardzewieć i tak robią. Przez lata wykształcili bezmyślny nawyk najczęstszego smarowania w ciągu dnia, a owoce przecież tak słodko kuszą (owoc pokusy, zakazany owoc, jabłka na drzewie – które jabłkami ani granatami nie były pierwotnie, tylko suszonymi muchomorami wykorzystywanymi do tworzenia duchowych wizji w medytacjach – te wszystkie obrazy owoców i wyobrażenia grają rolę), więc nie odmawiają sobie, jedzą i spijają soki po czym i w międzyczasie smarują tłuszczem zmazując przewinienia. Jeżeli już odmawiają sobie owoców, to tłumacząc wysokimi cenami.
I po co odmawiać sobie owoców tropikalnych, ograniczając się jedynie do sezonowych rosnących w polskim klimacie? Jak dla mnie to kolejny zabieg programowania umysłów, zamykania w klatce polskiego patriotyzmu: jestem dumnym Polakiem, nie wychodzę poza polskie granice, nie kupuję u obcych nacji, nie jem obcych owoców. …a nie że wychładzanie cytrusami, bananami i inne bujdy. Ale się ludzie dają wkręcać! Intuicja rzecz święta, zatracona na rzecz patriotyzmu, który organicznie nie odżywia.
Tak Niki, czytałam <3
Zastanawia mnie jak to jest z tym, że ludzie żyjący w innym klimacie powinni dążyć do jedzenia owoców tropikalnych?
A jak było kiedyś? Bo teraz, ktoś, np. w Ekwadzorze, zrywa nie do końca dojrzałe owoce, pakuje do skrzyń, a potem, najczęściej, w kontenerach przypływają do naszego kraju. Co by było bez rozwoju transportu? Bio banany nie rosną niestety w Polsce :/
Eskimosów dotykają jakieś choroby?
odwróć tok myślenia, to my powinniśmy mieszkać nad morzem, i blisko bananów i słońca. To my odeszliśmy z raju.
No a co w końcu z tym Instytutem Hipokratesa? Dr Brian Clement to taki miły człowiek i tak dowcipnie, ze swadą opowiada. Bardzo dobrze się go słucha. No i na dodatek Instytut jest na Florydzie. A to właściwie już tropiki. Na pewno bliżej niż Polska.
Mylą się? Nie przejmować się tym? Odpuścić czy nadal rozkminiać? Zaakceptować? Posłuchać własnej duszy?
W cronometrze, dla sprawdzenia struktury węgli, białka i tłuszczu, bierzemy węgle netto (bez błonnika) czy wegle ogółem? 🙂
to nie apteka