Poniekąd przyłapałam i zaczęłam drążyć, to się przyznał..
Dlaczego nie mogę schudnąć test.
Andżelika Nowak czuje się źle, grubnie i nie może wymyślić, co z tym zrobić? Kieruje się więc ku pracowniku służby zdrowia, wykonuje testy i otrzymuje całą masę różnych diagnoz na przestrzeni lat.
W końcu z worem leków ze skutkami ubocznymi i działaniami wzajemnie się wykluczającymi zagubiona Andżelika (najczęściej praktycznie pozbawiona możliwości trawienia) udaje się ku felczeru, znachoru, babku.
Prędzej czy później dowiaduje się o niektórych (na bank restrykcyjnych) zasadach żywieniowych, które, jak twierdzi dietetyku czy znachoru, pomogą Andżeli poczuć się lepiej.
Dziewuszysko (nie pierwszej już młodości) zaczyna się ograniczać. Czuje się więc gorzej. Kto wesprze naszą Andżelikę? Zazwyczaj jakieś forum internetowe lub grupa na Facebooku poświęcona KONKRETNEJ FORMIE OGRANICZENIA.
Grupa zachęci pannisko (mężate i dzieciate, jakby co) do ZAOSTRZENIA restrykcji i rozważenia dalszych ograniczeń. Andżelika wchodzi przez te drzwi, a cykl powtarza się w kółko.
I w końcu jest już bezglutenowa, bezcukrowa, ewentualnie beztłuszczowa (rzadko), całkiem surowa (wybitnie rzadko), zero surowa (często, podobno żeby nie wychładzać śledziony, TCM się kłania), beznabiałowa, bezsolna, bezzbożeniowa (nie mylić z bezbożnicą), bezmięsna, bezFODMAPowa*, bezkolacyjna, bezkolacyjna i bezobiadowa (mąż tego nie wytrzymuje), wysokopostowa i zdecydowanie bez yyy … dobrego samopoczucia.
Do tego wciąż jakby grubsza popija kuloketokawcię.
*FODMAP to grupa węglodowanów łatwo fermentujących (o wysokim ciśnieniu osmotycznym, obrazotwórczym (bąki?:), wzdęciotwórczym?), których to organizm nie jest w stanie łatwo przyswoić w jelicie cienkim. Dieta anty FODMAPowa polega na wykluczeniu lub chociaż dużym ograniczeniu produktów, które dostarczają ciału fruktozę, laktozę, fruktany, sztuczne słodziki. To właśnie te związku fermentują w jelitach, czego konsekwencją jest nadprodukcja metanu i dwutlenku węgla, co bezpośrednio przekłada się na biegunki, wzdęcia oraz bóle brzucha
Uszkodzenie metaboliczne polega na zrujnowaniu metabolizmu do punktu, w którym temperatura ciała jest niska i nie można schudnąć. I nie możesz tej sytuacji powstrzymać.
Owszem, uszkodzenia metaboliczne dotykają też gwiazd estrady i biznesu, jednak śmiertelni ludzie jakby jeszcze łatwiej wpadają w uszkodzenia metaboliczne. Czasami nawet rodzą się metabolicznie uszkodzeni z subnormalną temperaturą ciała i skłonnością do przechowywania tłuszczu, następnie hodowania stanów zapalnych.
Doświadczają poważnych uszkodzeń metabolicznych wywołanych dietą, NIGDY nie zbliżając się do ujrzenia zarysu swoich mięśni brzucha. A nawet ich palce tego nie wyczuwają.
Program Jem i … chudnę – z pakietem podstawowym SILVER, czyli zaprzeczenie diety z liczeniem kalorii z odbiciem jo-jo
1. Dobre organiczne jedzenie z ODPOWIEDNIO DUŻĄ ilością kalorii, wysypianie się i umiejętność odstresowywania się bieganiem LECZY USZKODZENIA METABOLICZNE
2. Diety niskokaloryczne wpędzają lub pogłębiają uszkodzenia metaboliczne (patrz na 10-dniowe spowolnienie metaboliczne i 25-dniowe odbicie)
3 „rodzaje” badanych kobiet i jedzenie tej samej jakości dla wszystkich badanych.
To tworzy ciekawą mieszankę i porównanie, nieprawdaż?
Przez pierwsze 10 dni badań grupa 2 „jedząca mniej” jadła mniej więcej o 50% mniej niż zwykle (stosując którąś z modnych diet opartych na cięciu kalorii) podczas gdy grupa 1 „normalna” nadal jadła normalnie.
Od 11 dnia grupy 1 i 3 nadal jadły bez zmian. Natomiast restrykcyjna energetycznie grupa 2 zaprzestała cięcia kalorii i wróciła do normalnego odżywiania. Jednak nie na widzimisię, lecz pod kontrolą, czyli taką samą ilość jedzenia jak grupy 1 i 3
Badania trwały w sumie 35 dni, a pod koniec wydarzyły się naprawdę interesujące rzeczy.
Spójrz:
Po upływie 35 dni grupa 2 „jedz mniej, aby schudnąć?” WAŻYŁA NAJWIĘCEJ i miała również najwyższy procentowy PRZYROST TKANKI TŁUSZCZOWEJ!
Pomimo, że przez 10 dni grupa 2 jadła mniej niż pozostałe dwie grupy, do 35 dnia okazała się ZNACZNIE cięższa niż pozostałe.
Jakby te 10 dni cięcia kalorii wręcz uszkodziły metabolizm tych kobiet. Nastąpiła niepożądana korekta metaboliczna.
Ciekawe dlaczego?
Twoje ciało nie zna różnicy między tymczasową dietą a głodem. To są różnice psychologiczne, a nie fizjologiczne.
Po diecie deprywacyjnej priorytetem organizmu jest przywrócenie całej tkanki tłuszczowej, którą stracił na diecie. Chce odzyskać tłuszcz, jak najszybciej.
Do tego ciało nie wie, kiedy ci znowu przyjdzie do łepetyny chęć głodować! Dlatego priorytetem numer dwa twojego ciała jest ochrona przed tego rodzaju głodem, który się powtórzy. Dlatego organizm dodatkowo zwiększa wagę i masę tkanki tłuszczowej, również w okresie po diecie.
To jest efekt jo-jo z nawiązką na przyszłość. Wyzwalaczem przyszłych problemów z wagą.
Skuteczny spalacz tłuszczu Bikini Burn TiB
Naukowcy nazywają rzecz efektem akumulacji i superkompensacji tkanki tłuszczowej.
Mówiąc po ludzku, kobiety te uszkodziły swój metabolizm.
Ten cykl jest bardzo powszechny i rozpoznawalny. Znamy go niejako z podwórka. Kobieta odżywia się (jak na nią) normalnie. Lecz na jakieś ważne wydarzenie traci na wadze i wszyscy komentują, jak świetnie wygląda. Tymczasem jej ciało buduje teraz obronę przed tą utratą wagi. Spowalnia metabolizm i spowalnia tempo spalania kalorii. Aby zmusić kobietę do jedzenia więcej, ośrodki głodu i apetytu są wprowadzone w nadbieg. Jej krótkotrwały „sukces”, schudnięcie teraz zamienia się w długotrwały koszmar. Nie tylko odzyskuje całą wagę, ale zyskuje jeszcze więcej tkanki tłuszczowej w bonusie.
Teraz kobieta czuje się zawstydzona tą sytuacją. Zresztą kto lubi patrzeć w lustro i widzieć siebie w gorszej sytuacji niż wcześniej?
Myśli więc: cóż, raz wytrzymałam dietę i schudłam, a więc mogę to zrobić ponownie. Tym razem jednak muszę to zrobić „lepiej i mądrzej”.
To jest kłamstwo, które powtórzy jej wielu dietetyków. Wraca więc na dietę i zaczyna cykl od nowa. I znowu jest w fazie akumulacji i superkompensacji tkanki tłuszczowej? Odbicie staje się wyzwalaczem przyszłego przyrostu masy ciała i uszkodzeń metabolicznych. Cykl trwa.
Najgorsze w uszkodzonym metabolizmie jest to, że nawet chcąc jeść jedynie tyle co kiedyś, nawet, gdy to nie było specjalnie dużo, teraz i tak tyjesz z powodu FAZY ODBICIA.
Ważne
Kiedy dieta z cięciem kalorii powoduje tego rodzaju reakcję, najgorszą rzeczą, jaką możesz zrobić w tym momencie jest: „dodać cardio”. Spróbować spalić tłuszcz na przykład na bieżni. Jednak teraz wykorzystanie tlenowego systemu energetycznego może spowodować dalsze uszkodzenia metaboliczne i zaburzenia hormonalne. Ten około 15% spowolniony metabolizm może łatwo stać się spowolniony o 20-25%.
Owszem, psychologicznie możesz poczuć się lepiej, myśląc, że robisz coś z problemem. Jednak prawdopodobnie jeszcze pogarszasz sytuację.
Owe rozregulowanie metaboliczne, jak lubią tę kwestię nazywać naukowcy można nazwać uszkodzeniem metabolicznym. Byłaś dobra, ale się sama popsułaś.
Najcięższą i najgrubszą populacją demograficzną na świecie są ci, którzy zgłaszają przynależność do chronicznego bycia na diecie
Badania pokazują, że właściwym sposobem kontrolowania wagi nie jest ilość kalorii, tylko jakość. Czyli znikomo lub wcale nieprzetworzona ekologiczna żywność w odpowiednio dużych ilościach. I wówczas również aeroby zadziałają idealnie. No i wiadomo nawodnienie i dotlenienie komórek 4 szklankami.
Niech ilość Twoich poranków
Pomnaża codzienny rytuał 4 Szklanków !:)
Andżelice oprócz 4 szklanek, potrzeba więcej dobrych kalorii, więcej dobrego snu i mniej złego stresu!
Nie wariactwa i zrywy a zrównoważony, konsekwentny, dobry styl życia.
Polecam pomocny wpis na zrzutkę kilogramów: Zrzut 5 kilo z Twojego brzucha! NOWE wyzwanie! JESIEŃ 2023
Powiązane artykuły
Komentarze
Polecamy bardzo dobrą Witaminę D3+K2 TiB
Do ssania!
O wyższym wchłanianiu z receptorów podjęzykowych:)
Hej 🙂
A gdyby uszkodzenie metaboliczne zdefiniować jeszcze szerzej, jako pewien stopień rozregulowania wszelkich reakcji enzymatycznych w organizmie, stopień zasypania trybików biologicznych piaskiem nieuporządkowania, miejscowych, trudnych do wychwycenia deficytów w substratach reakcji, względnie pojawianiem się niedoskonałych, niepasujacych substratów (czego nawet zaawansowane badania wyizolowanych próbek mogą w mikroskali nie wykryć), a w ślad za tym pojawianie się niedoskonałych produktów? Te produkty i substraty będą atakowane przez system odpornościowy, co może być clue problemu, bo definicja autoimmunologicznych reakcji zakłada, że komórki/enzymy/cząsteczki są doskonałe, takie, jak powinny być i na właściwym miejscu, choć doświadczalnie być może jednak nie da się dokładnie sprawdzić, czy dany wycinek tarczycy lub struktura łącznotkankowa (zapalenia stawów) na pewno nie powinna budzić podejrzeń, że dany egzemplarz jest egzemplarzem prawidłowym…
A więc ciało ma atakować siebie, ogłupiałe, od tak… w szpitalach istnieją oddziały reumatologii neonatologiczne, i tam też dominuje pogląd, że jest to po prostu autoagresja, a nie wpływ cywilizacji…
Nasze badania krwi, na zaawansowanych aparatach firmy takiej lub takiej – są to prefabrykowane płytki, wykorzystujące reakcje fotochemiczne, z jaką dokladnością te testy stwierdzają, że dana cząsteczka jest w pełni prawidłowa, czy może jednak do złudzenia podobna, ale jest jednak tym piaskiem w trybikach maszyny?
Więc komu się poszczęściło, żeby móc powiedzieć sobie „stop” i nie robić w nieskończoność kolejnego kosztownego testu dajmy na to na boreliozę, ma szansę spojrzeć na to inaczej, zamiast szukać przyczyny na papierze, „mieć to czarno na białym”, zacznie szukać we własnym ciele sygnałów otuchy, małych wskazówek, że dana praktyka, wybór żywieniowy, uregulowanie jakiejś czynności, wykonanie jej wbrew obyczajom, przekonaniom, przyzwyczajeniom, daje tym trybikom jakieś wytchnienie, gdzieś uwolniła się choć jedna zębatka i zaczyna działać trochę sprawniej, w innym miejscu jest szansa, że zacznie tak działać kolejna, choć do myślenia o 100% wyleczeniu droga bardzo daleka…
A czy w ogóle może istnieć stuprocentowe wyjście z tej sytuacji?
Ostatnio zaczynam wątpić, ale nie wywołuje to juz we mnie buntu, mam nadzieję, że jest to jakiś przyczynek do zrozumienia. Nie należy się poddawać, można próbować dalej, ale walcząc o efekt można za daleko pójść w eksperymenty, nawet stracić jakąś cząstkową poprawę, którą się już osiągnęło, bo…
Może nie należy tej poprawy postrzegać jako cząstkową, niedoskonałą, ale poczuć ją głębiej, uwolnić w sobie impuls do pełnej wdzięczności za każdy lepszy dzień bez żadnego „ale”? Nie, żeby spoczywać na laurach, tylko żeby uwolnić się od tej ciągłej obsesyjnej perspektywy braku, braku zdrowia, niedoborowości wobec zdrowia właśnie… zdrowia dawniej nie docenianego przecież, nie spostrzegalnego w ogóle (tak to przecież jest i nie mozna za to nikogo winić, że zdrowia się jakby nie czuje, czuje się chorobę…), a teraz utraconego…
Antidotum na brak zdrowia? Dostrzec (jednak!) zdrowie, które ciągle jest + ten fragment który dajmy na to udało się odzyskać, czyli dokonać niemożliwego, jednak zobaczyć siebie w zdrowiu… nawet gdy sporo trybików wciąż jeszcze trzeszczy w piasku…
Perspektywa gry o zdrowie też jest pomocna, bo w grze u Pepsi sumujemy punkty, ale bez górnej granicy.
Nie potrzebujemy natomiast… diagnozy, nie jej potrzebujemy, tylko działania ku zdrowiu.
Ale nie możemy też działać na oślep… nie powinniśmy się miotać z kąta w kąt, krążyć w kółko… musimy ruszyć ze skrzyżowania, ale nie możemy dać się pociągać energetycznie jak na sznurku w jakimś zupełnie niezrozumiałym dla nas kierunku, w ten sposób uciekamy tylko jeszcze dalej od siebie.
Sporo tych myśli pojawiało się też w ostatnich biegach u ciebie, Pepsi, nie widzę jednak na razie możliwości rozwikłania, czy istnieje jakiś jeden przepis na sztukę życia, czyli ruszenie ze skrzyżowania – i niepotykanie się o własne kostki.
Czuję dni, kiedy wszystko się układa, bo nie mam tych chwil zwątpienia, wiem, że działam, tamte najdłużej zalegane skrzyżowania już dawno za mną, i nie straszne mi pomyłki i jakieś pomniejsze pętle powrotne. Ale są też te momenty zwątpienia, gdy te stawy jednak ciągle bolą, gdy pamięć krótka jednak ciągle nie ta, gdy jelita jeszcze nie takie… choć tyle się już zmieniło na lepsze…
Kiedyś wyszła ze mnie tutaj myśl, którą teraz cofam – że niby wyleczenie jelit nie może zająć krócej niż dwa lata minimum… Ha, skoro ja to tak definiuję, to znaczy, że rzeczywistość moich jelit mnie nie interesuje, a zamiast tego ten narzucony sobie program… więc każdy lepszy dzień przed tym deadlinem to zwida, a każdy rozczarowany dzień po tym deadlinie… to już koszmar i odmęt porażki… no właśnie… niby błędne koło tego myślenia jest juz dla mnie ewidentne, a jednak zwątpienia nie da się wyeliminować do końca.
Trzeba by działać jeszcze łagodniej, jeszcze mniej eksperymentować, jeszcze bardziej wyciszać… no ale czy wtedy nie zacznę się jednak zatrzymywać w drodze, nie zacznę zastygać w działaniu? Piszę dość obcesowo „eksperymentować”, ale nie chodzi mi o jakieś nierozsądne praktyki, ale jednak o próby rozpalania się (hmm rozpalania?) ku jakiejś małej nadziei i potencjalnego zaburzenia tego (w kwestii trybików metabolizmu dajmy na to), co już udało się uładzić…
Ale z drugiej strony jak nie stać w miejscu, unikając wszelkich impulsów, zastygając? Czerpiąc jedynie z siebie? Tutaj kolejna ewidentna sprzeczność.
Wiem Pepsi, że mogłabys w tym punkcie dodać coś o przepływach, chocby przepływach energii międzyludzkiej, wszak gdy nie drążymy o sobie i dostrzegamy innych, wiele demonów i podszeptów ego ma szansę prysnąć i kroczymy do przodu…
Ale z drugiej strony zalogowaliśmy się we własnej sprawie – innym możemy z siebie dać to, co jest już w nas pewne, uładzone, sprawdzone, tylko to może (ewentualnie) komuś pomóc, nie nasze błądzenie… A więc musimy prząść ten jakiś kokon, sferę ochronną, nawet bańkę własnej obniżonej entropii, i tym się z ludźmi dzielić, a nie szukać towarzyszy w błądzeniu…
I taki paradoks: musimy wejść na tę bezludną górę, zająć się sobą, ascetycznie robić porządek z trybikami, ale za nami kroczy wtedy nasze ego i jasne, mozemy je pięknie zaprzęgać i nie dawać mu za wygraną… ale to wciąż jednak ciągłe niańczenie ego!
A z drugiej strony błąkanie, szukanie na oślep otuchy wśród ludzi – tutaj ego dostanie nieźle w skórę bez naszej ciągłej uwagi, ale i naszej świadomości to nie pomoże… będziemy błądzić…
Ego zaprzęgać, czyli działać, tak, ale jeśli jednak jest to działanie błądzące, wciąż na błędnym programie, wciąż wyłamujące ząbki w naszych trybikach, wciąż z elementami haratania na oślep…
Ten paradoks to wierzchołek góry zwątpienia… ale na jaką inną górę mamy się wspinać jeśli nie góra własnego zwątpienia? Tylko ta góra będzie nas ciągle przyciągać i kusić… no właśnie… niczym świątynia ego…
Więc nie tędy droga? Zdobywajmy inne, normalne góry, ale nie tę, wiedząc, że z każdej góry trzeba też…zejść, żeby iść dalej, czyli trzeba się liczyć z jakąś obnizką, jakimś zejściem… a tak bardzo chcemy równowagi, woleliśmy równinę, żeby się nie bać tych dolin…
A więc i strach… na górze strach, na równinie też strach…
Co nas wyzwoli?
Każdy mały uśmiech, każda wdzięczność, dostrzeżenie zdrowia… wtedy jesteśmy wolni…
Ale strach będzie wracał, ego będzie o sobie przypominało, zwątpienie będzie wracało…
Akceptujemy to, a jednak czasem wątpimy…
żyjemy w iluzji percepcji, trzeba zrobić jeden krok i to jakoś pojąć
Dokładnie, to znowu to natręctwo percepcji snuje takie myśli…
Przyszło mi do głowy jeszcze coś – że nasz rozwój jednak nie jest prosty, że jakkolwiek nie jest to dla nas zbyt miłe skojarzenie, jesteśmy bardziej jak owady – z poczwarkami, kokonami, gąsienicami, nimfami – lekkimi, acz nietrwałymi… czyli ze siłą rzeczy tracimy pewne zdolności z poprzedniego stadium, ewoluujemy ale nie zawsze na zasadzie kumulacji umiejętnosci i sprawności… moze takie podejście pozwoliłoby się lepiej pogodzić z tym, że pewne sprawności zostały utracone, ale z drugiej strony w nowym stadium mamy coś zupełnie nowego jako narzędzie, coś o czym moze marzyliśmy w poprzednim stadium, ale musieliśmy coś poświęcić, zeby przeobrazić się w coś nowego…
Czyli nie ten wyścig szczurów, że macie być coraz lepsi, sprawniejsi, nie stracić nic, ale po prostu żeby ewoluować, być w gotowości na nowe wyzwania i zadania…
I sam proces przepoczwarzania się jednak boli… jednak nie tylko chore ale i zdrowe tkanki ulegają rozpuszczeniu… wysiłek poczwarki kojarzymy z przebijaniem skorupy, ale to jest raczej wysilek nowego imago, żeby się z tego poprzedniego ciała wybić, a przecież poczwarka musi rozpuszczać swoje tkanki… być może ją to jednak boli… i nie myślę tu o złomie i zardzewiałych trybikach, ale o zdrowych tkankach również… z nimi też trzeba się jakby pożegnać…
No i to wszystko w jednym logowaniu… czyli żeby coś zmienić, zgodzić się z przepoczwarzeniem, nawet kilkukrotnym, w ciągu jednego życia… No i po prostu starać się, żeby nie było to przeobrażenie na gorsze, tylko na lepsze…
Bywają ludzie, którzy nie zaliczają tych zawirowań i jakby od początku idą konswekwentną drogą, mają rozwój prosty (choć to nie jest proste tak równo i harmonijnie się rozwijać) i nie muszą zaliczać takich wolt… ale to ich historia, nie ma sensu im zazdrościć.
A złom i troska o własne trybiki powinny być na uwadze i tak z tym wszystkim… poczwarka moze przecież spleśnieć, moze tego nie ogarnąć…. ale niech nie kręci się wokół własnej osi i niech nie dobija sie, że wyrośnie mniejsza niż by chciała, że będzie musiała strawić więcej tego materiału, bo było tam więcej uszkodzeń… po prostu, robić tę przebudowę i nie oglądać się za siebie… nie wpadać w pułapki percepcji, robić choć ten jeden kolejny krok do przodu…