wpisz w YouTube, jest tego sporo
Jeśli jesteś osobą, która jest mega wyczulona na energie innych ludzi, zwłaszcza w tych dolnych trzech czakrach.
Przypominam, że to czakra podstawy, sakralna i splotu słonecznego.
Jeśli bycie w swoim ciele nigdy nie dawało Ci poczucia bezpieczeństwa, to często dzieje się coś takiego, że energia z tych rejonów idzie w górę, prosto do trzeciego oka, do CENTRUM INTUICJI.
I wtedy ZACZYNASZ TAK JAKBY SKANOWAĆ WSZYSTKICH DOOKOŁA, otoczenie, sytuacje, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie:
Kim mam się stać, żeby rozładować napięcie?
I nagle bum bach hop!
Dobra, a zatem nagle bum bach hop!
Stajesz się ultra wrażliwa na to, co myślą i czują inni.
Wiesz, co jest wtedy grane?
Ponieważ ciało Ci nie daje tej bazy, tej kotwicy, to wszystko przeskakuje prosto do tego INTUICYJNEGO CENTRUM.
Dopiero kiedy nauczysz się czuć oddzielność między sobą a innymi, poczujesz, że w końcu stoisz stabilnie w swojej rzeczywistości.
I tu wjeżdża technika, którą chcę Ci pokazać.
Dżizas, emocje ludzi obok możesz zauważyć, bo już tak masz empatko, jesteś kandydatką na magiczkę, jasnowidzkę, wiedźmę, czarowniczkę, lecz.
Ale nie musisz z tymi emocjami się stapiać, nie możesz ich brać jako swoje, bo zmieniasz wówczas swój płaszcz tożsamości na frekwencje ludzi obok.
A dziwnym trafem empatki przyciągają wręcz pokaleczone frekwencje, kulawe wibracje Piotrusiów, maminsynków, pokurczów, wampirków.
Lecz, gdy świadomie sobie tylko patrzysz na wskroś, to się nazywa mindfulness, uważność, jesteś uważna, widzisz, ale nie empatyzujesz, wówczas nabierzesz pewności, kim jesteś i gdzie jest Twój uroczy umiar, Twoje granice.
Od tamtej pory moje życie mega się zmieniło.
I wiesz co? To jest turbo proste.
Dlatego właśnie chcę się tym z Tobą podzielić, bo wierzę, że to może pomóc Ci poczuć się bezpiecznie w swoim ciele.
Sprawić, że PRZESTANIESZ TAK DESPERACKO DOSTRAJAĆ SIĘ DO INNYCH LUDZI, żeby dostać ich akceptację czy potwierdzenie, że jesteś okej.
A czasami tylko dlatego, ja to mam, i właśnie chcę zrobić drobną korektę do mojego poprzedniego filmu.
A więc gdy wchodzę w moje podlizywanie się egotykowi, to po prostu włażę w moje people pleaser’stwo, bo jak mi odbija, bywam zadowalaczką ludzi, ale BEZ POWODU.
Niczego nie oczekując w zamian od egotyka, bo wiem, że jedyną osobą, która może dać mi wszystko jestem ja sama i mój Amazon Wszechświata.
Ty też tak masz, ale o tym nie wiesz.
Dyplomowany specjalista odnowy psychosomatycznej mgr Grzegorz Lewko
poleca wysokiej jakości metylokobalaminę , czyli świetnie skuteczną WitaminęB12 TiB
Czaisz Bridget?
Pierwszy raz, kiedy się z tym spotkałam, to było właśnie wtedy, gdy poznałam tę TECHNIKĘ DR SUE MORTER, o czym mówię w tym wpisie o empatii super mocy, czy przekleństwie i w moim przedostatnim filmie na YouTube
no i był ten eksperyment z widownią, która najpierw miała wysyłać energię na scenę do dr Sue, i to ją zaczęło WRĘCZ ODPYCHAĆ.
A potem, gdy widownia na jej prośbę zaczęła zabierać z niej swoją energię do siebie, w swoją przestrzeń, każdy widz w swoje własne ramy.
Dopiero wtedy dr Sue poczuła się jak namagnesowana i ZACZĘŁO JĄ do widzów PRZYCIĄGAĆ.
No to patrz.
Dobra, weź tę swoją energię Bridget, co ją tak rozsyłasz na prawo i lewo, i cofnij ją do siebie.
Wciągnij ją z powrotem do ciała.
Poczuj siebie, POCZUJ, ŻE TU JESTEŚ.
Zauważ granicę między sobą a mną.
Poczuj dystans między Tobą a ścianami w tym pokoju.
Czujesz to?
I nagle dzieje się coś transcendentnego – pojawia się EFEKT MAGNESU.
Pamiętacie Ferdynanda Kiepskeigo, który najadł się omyłkowo magnezu zamiast magnezu?
Gdy zobaczyła go żona Halina mial przylepione widelce do policzka.
Nagle ty jesteś tak osadzony w swojej własnej przestrzeni, w swoim ja , że zamiast rozsyłać energię, zaczynasz ją, jak Ferdynand przyciągać.
I wiesz co?
To działa, ludzi to przyciąga jak cholera.
Dziunia widzi kogoś i myśli:
„Ooo, ale chciałabym pogadać z tamtym typem, zagadać do tego kolesia, wejść z nim w interakcję…”.
I co robi Dziunia?
Hop, energia znowu idzie do kolesia, na tapczan do Jana Buraka Cukrowego wygodnie na sofie sączącego browar.
Jest Cię wszędzie Bridget pełno, tylko nie w sobie, nie ma Cię u podstawy, żeby zaczerpnąć energię z Ziemi i dopiero taką mocną rzecz przepuścić przez siebie do Kosmosu.
A u Ciebie co się dzieje?
Twój własny energetyczny „flow” się rozcieńcza.
TRACISZ MOC.
Kapujesz?
Tak właśnie pierwszy raz usłyszałam o tym koncepcie.
Ale najlepsze dopiero miało nadejść.
W końcu pomimo tych wszystkich nauk Neville Goddard, że jesteśmy wszyscy wspólni, że Ty to ja wywalona na zewnątrz pomimo tego wszystkiego, doszłam do wniosku, że to jednak będzie mniej ewolucyjne, niż opcja przynajmniej na tę grę tutaj: JA I INNI.
Nawet Jezus musiał zapomnieć, że jest Bogiem, gdy się tutaj zalogował, żeby pokazać innym zapominalskim, czym jest MIŁOŚĆ.
Zapewne nie zalogowałam się tutaj, żeby się wtopić w każdego, po prostu mam zagrać Kate Walker, ale jako oddzielna Bridget.
Nie zalogowałam się też tutaj żeby non stop medytować i gówno się uczyć z powodu braku wyzwań, schodów, rąbków spódnicy, czy Alp Himalajów Andów.
Chodzi o to, że większość z nas w dzieciństwie musiała się nauczyć skanować otoczenie, żeby przetrwać.
Czyli wchodzisz w nową znajomość i od razu w głowie:
„Jak spowoduję, że ten ktoś poczuje się niekomfortowo, to ja też będę czuć ten dyskomfort. Jego napięcie stanie się moim napięciem”.
Czaisz Bridget?
To przez to Twoje pole energetyczne zrobiło się jak gigantyczny parasol, który rozciągasz nad innymi, bo tak Cię nauczyło życie.
Że jak wszystkim dookoła będzie spoko, to Ty też będziesz czuć się bezpiecznie.
I tutaj wróćmy do techniki ramy, o której mówiłam wcześniej.
To proste jak budowa cepa, ale działa.
Siadasz sobie, odpalasz świecę.
Patrzysz na płomień.
Stawiasz ją gdzieś tak ze dwa metry od siebie, wiesz, żeby była w zasięgu wzroku, ale nie za blisko.
I po prostu patrzysz.
Masz tę świecę, patrzysz na płomień.
I teraz: WDECH.
Na wdechu skupiasz się na tym, że jest granica między Tobą a płomieniem.
Ty to Ty, świeca to świeca.
Jest dystans.
Poczuj tę separację.
Na wydechu rozszerzasz uwagę, ale UWAGA, NIE RUSZASZ GAŁAMI, cały czas patrzysz w płomień.
Tylko zaczynasz ogarniać peryferycznie kątem oka wszystko dookoła.
WDECH: skupiasz się na sobie i granicy między Tobą a płomieniem.
WYDECH: ogarniasz peryferia, czyli to, co jest wokół, ale tak trochę jak wojownik ninja, czyli nie patrzysz wprost, po prostu czujesz, że to tam jest.
Zaczynasz ogarniać, że problemy innych – TO ICH PROBLEMY – NIE TWOJE.
NIE MUSISZ tego wszystkiego WCIĄGAĆ JAK GĄBKA.
Nie musisz być tą gościówą, który zawsze ogarnia cały świat i łata wszystkich wokół.
To nie jest Twoja robota.
I co jest mega ciekawe, (bo podobno, kija się na tym znam nie jestem parapsychologe, żarcik, więc podobno), często to działa tak, że podświadomie chcesz ogarniać innych, bo gdzieś tam głęboko czujesz, że jak sprawisz, że oni będą spoko, to jakby… rodzice będą zadowoleni.
Takie: „Jak ich przekonam, żeby było okej, to z mamą i tatą też będę miała okej”.
Bo to nie są już mama i tata.
I Ty nie jesteś już dzieciakiem.
Tak czy siak, to ćwiczenie zdejmuje Ci z barków ten cały ciężar.
Nagle przestajesz czuć, że musisz cały czas balansować między tym, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Kończysz z people pleaser’stwem
Czujesz luz, bo to zupełnie inna energia.
I nagle przestajesz szukać tego potwierdzenia na zewnątrz.
Bo wiesz, co jest, SERIO, jedną z najbardziej atrakcyjnych rzeczy, jakie możesz mieć?
Coś, co przyciąga ludzi jak magnes?
I wtedy nie musisz zagadywać na śmierć, żeby ludzie Cię polubili.
Nie musisz robić tego całego „patrzcie na mnie”, żeby ktoś Cię zauważył.
Po prostu jesteś.
I to działa.
To ich sprawa, nie Twoja.
Nie musisz tego ogarniać.
I jeszcze jedna rzecz, która mi się przypomniała.
Czasami gdzieś mnie rozpoznają na ulicy, w sklepie.
Idziesz do organica po jedwabiste tofu i ktoś mówi: Hej Pepsi, jak to cudownie, że Cię spotkałam, robisz mi dzień.
I nagle czujesz presję.
Bo ludzie Cię znają z filmików, postów i mają jakieś wyobrażenie o tobie.
I wewnętrznie czujesz: „Muszę być teraz tą wersją siebie z Internetu. Muszę być jakimś pierdolonym guru. Muszę coś mądrego powiedzieć. Muszę pomóc, poradzić, poprowadzić”.
I ta presja mogłaby mnie zmiażdżyć, gdyby nie moja egotyczna wada główna.
I sobie obczajam, ej to nie ty Pepsi musisz być kimś dla nich.
WYSTARCZY, ŻE JESTEŚ SOBĄ.
I energia totalnie się zmienia.
Czujesz teraz spokój.
I co najlepsze, ludzie chyba też to czują.
Są lekkie fajne rozmowy, bez tej presji, że muszę być kimś więcej, niż po prostu jesteś.
TYŚ JEST BRIDGET
I wiesz co?
Najdroższa Bridget, nie tak dawno dostarczyłam Naszemu Wszechświatu 💔
E-BOOK „Niekochana, czyli co zrobić, żeby ktoś się we mnie zakochał”,
który po prostu jest KURSEM DOSKONALENIA MANIFESTACJI SP,
czyli specyficznej persony, mówiąc jaśniej konkretnej osoby …🚀
Dalajlama jest podobno identyczny emocjonalnie bez względu na to z kim gada, czy z papieżem, królem Hiszpanii, czy przeciętnym uczestnikiem jego wykładów medytacji.
Nie musisz z nikim gadać, jeśli Ci się nie chce.
Oczywiście są zasady savoir vivre, ta cała etykieta, więc nie peirdzisz przy stole, miło się uśmiechasz jak Forest Gump czy Dżiokonda, ale wszystko lekko, introwertyczne z energią żeńską, bez spiny, bez przymusu.
Na przekór Neville czujesz swoje ciało.
Czujesz ten śliczny umiar, tak zwaną granicę między Tobą a kolesiem, ukochaną osobą, popierdoleńcem Sp, wampirem, kimkolwiek, nie musisz do niego włazić.
A gdy jesteś empatką i tak go widzisz na przestrzał energetycznie, ale to jego cyrk jego małpy.
Ty wciąż masz na sobie płaszcz tożsamości o frekwencjach najwyższego krawiectwa.
To jest niesamowite, jak ludzie zaczynają inaczej na Ciebie reagować, mimo że nie powiedziałaś nawet słowa.
Serio, to tylko to uczucie, że ty jesteś tu, a ktoś inny tam.
Ty wracasz do swojego ciała i hop, nagle jesteś obecna.
Widzisz to jest trochę i pozornie, jakby niespójne z Dispenzą, Howkinsem i innymi, którzy niejako deprecjonują te czakry przetrwania.
Ale one są mega ważne energetycznie, tam jest najłatwiej zasilić się energią z Ziemi.
Pociągnąć z Matki Ziemi do czakry podstawy WSZECHOBECNĄ MOC, budując, umacniając fundament i dopiero wtedy wyskoczyć ponad splot słoneczny.
Umownej dla Howkinsa, Dispensy i innych kumatych, czakry ODWAGI, to już będzie zrobienie kroku ze skrzyżowania.
I dopiero wtedy wędrujesz do serca, do mowy, do widzenia 3 okiem, do szyszynki.
Dopiero wtedy jesteś na to gotowa, żeby umownie nie opuszczać ciała, a jedynie czuć BYCIE.
Żeby cokolwiek w życiu osiągnąć, to czego chcesz, bo nie masz, wystarczy BYĆ tym.
Nic więcej.
I to jest właśnie zmiana ramy.
Bo jeśli zaczynasz obsesyjnie analizować każdą swoją akcję, co powiedziałaś, jak się zachowałaś, co ta osoba pomyśli, to co wtedy robisz Bridget?
WCHODZISZ W KONTROLĘ.
Masz wgrane przekonanie, że jak wszystko ogarniesz i będziesz miała to pod kontrolą, to osiągniesz jakiś efekt, że inni cię zaakceptują, polubią, nie odrzucą.
TO NIE MUSI TAK WYGLĄDAĆ 🙂
Złoty zestaw JEM I CHUDNĘ GOLDEN PACK
Dwa Shape Shake TiB (2 x wanilia),
Wypasione multiwitaminy Greens & Fruits TiB,
Spalacz tłuszczu Bikini Burn TiB
&
Witamina C w postaci sproszkowanej organicznej dzikiej róży Rosehip This is BIO
I właśnie tu jest ten mindfuck
Bo jak zaczynasz za bardzo analizować, rozkminiać każdą sytuację na atomy, to wydaje Ci się, że dzięki temu osiągniesz konkretny efekt.
Myślisz sobie: „Jak wszystko dobrze ogarnę, to na bank wyjdzie, jak chcę”.
A tu merde, błąd rozumowania.
Bo prawdziwe pokopane czary dzieją się TYLKO, kiedy jesteś w chwili, w teraz.
We flow.
Wiesz, to ten stan, kiedy czas przestaje istnieć, wszystko samo się układa, a Ty po prostu lecisz na czystej energii.
Nie spina, nie kontrola.
I co z tego, że na końcu ustawisz sobie perfekcyjny scenariusz, skoro całą drogę do niego jesteś spięta i w trzy dupy zestresowana?
Wiem, że teraz proszę się o na płask z liścia, ale tek iście, te kroki są ważniejsze od celu, bo to one tworzą Twoje życie.
Nie, że żyjesz od wypłaty do wypłaty, od dzwonka na przerwę do następnego dzwonka.
Czym się różnisz od kolesia 11 latka?
I przestań opowiadać te wszystkie historie.
Ale Ty nie rozumiesz Pepsi, moja sytuacja jest zupełnie inna.
Nie droga Bridget, jest taka sama.
Albo cały czas byłaś poza sobą i siedziałaś w nim, na nim, okrakiem mu na głowie, gdzie zupełnie nie posiadał stref erogennych.
Wydawało Ci się, że bez niego jesteś niekompletna, niedorobiona, i szukałaś drugiej dopełniającej Cię pokraki.
Drugi powód jest bardziej przyziemny i merkantylny, trzymałaś się jego jak rzep psiego ogona ze strachu że sobie sama nie poradzisz.
Facet wyczuł, że jesteś bluszczem.
Kiedyś ślicznym i nowym, więc mógł robić za tyczkę, ale teraz upierdliwym, ze zmarchą, i obwisłymi skarpetkami, więc on na takie wspieranie nie ma już ochoty.
Trzeci powód jest taki, że kolesia ego nie wytrzymało Twojej zajebistości.
Cokolwiek by sobie Jan Brzytwa w gaciach nie wmawiał sobie od sobie i tak czuł się przy Tobie, jak pchła szachrajka.
Więc nawiał.
Nie porzucaj dobrych przyjaciół!:)
Niech ilość Twoich czystych poranków
Pomnaża codzienny rytuał 4 Szklanków !:)
A Ty teraz bądź dzielna, mądra i poodbieraj tę energię, zejdź z niego, skorzystaj z frame rame, zasil się własną Mocą, spójrz trzecim okiem na siebie.
I powiedz sobie szczerze.
Jest ołówek.
Masz go w ręce.
Możesz na luzie go puścić
I pójść w dalszą drogę.
A możesz chodzić po interenetach i nawijać, jaki ten ołówek był ważny, dostałaś go od niewiadomo jak ważnej persony, Dalajlamy, papieża, króla Hiszpanii, nie puścisz więc go za Chiny Ludowe.
Ale to jest tylko Twoja historia.
To ten sam zwykły ołówek.
Takiego towaru jest pełno na półkach.
Wręcz zalega w papierniczych.
Wnioski wyciągnij sama.
Ten opór to taki wewnętrzny sygnał, że znowu coś próbujesz wymusić, coś ugrać.
Kiedy Twoim celem jest yyy … zostać odrzuconą.
Serio.
Wychodzisz do ludzi z zamiarem: „Dobra, dziś chcę, żeby ktoś mi powiedział NIE”.
I wiesz co?
Dzieje się coś mega uderzonego metalową sztabką w czoło, bo nagle ludzie zaczynają mówić Ci TAK.
Ale Ty raczej znasz to Bridget?
Potem wychodzisz do ludzi z myślą: „Dobra, chcę się z kimś połączyć, chcę nawiązać kontakt, zrobię wszystko, jak trzeba”.
Zaczynasz zagadywać, uśmiechasz się, starasz się być fajna.
Ale pod spodem, gdzieś tam głęboko, ciągle Ci dudni: „Coś jest ze mną nie halo”.
JEŚLI WIERZYSZ, ŻE PROBLEM LEŻY NA ZEWNĄTRZ, to będziesz próbowała na siłę zmieniać to, co na zewnątrz.
Będziesz kombinować, kontrolować, ugłaskiwać rzeczywistość, żeby wszystko się zgadzało.
To energia, którą ściągasz z powrotem do siebie.
I nie chcę się powtarzać, słyszałaś o technice ramy? 🖼️🤪
To tylko Twoja historia, którą przestajesz traktować jak świętą prawdę.
Bo to jest tylko historia o ołówku.
Tyle.
Miłe info:
Odmaszerować!
Na zawsze Twój
Powiązane artykuły
Komentarze
Ciekawa technika.
„Skutkiem ubocznym” mojego spotkania z jadem phyllomeduza bicolor, którego dostąpiłam w celu zabezpieczenia się przed powrotem objawów boreliozy (skutecznie), było właśnie poczucie odrębności, odczucie własnej cielesności. Od lat praktykuję Obecność, ale wtedy to była dla mnie rewolucja. Zaraz po ceremonii wdepnęłam do galerii handlowej – kiepsko rezonuję z takimi miejscami – a tym razem poczułam się fantastycznie, właśnie w tłumie, skąd zwykle uciekam, bo czuję, że chłonę każdą emocję. A tym razem nie. Maszerowałam dumnie. W kolejce żadne tam myśli „ja pierdolę przesuńżesiejuż”. Nie. Tylko Love & Peace. I błogostan. Szczęśliwość bez powodu. Ale i czujność. Żadne rozmemłanie.
O! Aż zatęskniłam za żabką.
😜🍒🩷
Super ,dziękuję ♡
😜🍒🩷
Fajny tekst o narcyzie ostatni. I empatce, dużo wyjaśnia jak każdy Twój tekścior Pepsik<3 ja to trochę czekam na aktualizacje jak zarabiać w necie, ale chyba się nie zanosi… 🧐 Starsza wersja jest super ale sama kiedyś pisalas/mówiłaś że coś tam się pozmieniało i będzie aktualizacja… Can't wait
jak najbardziej się zanosi i wkrótce będzie można zacząć od warsztatu (e-book + film) 7 blokad na zarabianie pieniędzy. A jutro wpadnie już delikatnie organizujący życie zarobkowe i wpis i film 💚
Uwielbiam te posty o empatkach. Sama jestem jedną i czasem strasznie mi ciężko. Z bólu rozlewającego się w środku nie potrafię wrócić do własnego ja i przez to jeszcze bardziej się topie w studni swojego wewnętrznego mułu. Takie posty są jak wiadro na linie wrzucone do głębi. Pomagają się wydostać. Pozdrawiam i czekam na kolejene :*
😘🩷 ściskam Cię
Hej Pepsi,
bardzo sugestywny film w tym temacie.
Wywołał we mnie pewien przewrót, bo wcześniej lepiej zakotwiczała mnie podpowiedziana również przez ciebie myśl o tym, że najważniejsze w relacjach z ludźmi stawiać na tych, którzy wybierają nas i uwolnić się od nawyku wybierania ludzi, którzy z nas nie wybierają.
A w najnowszej rozprawie podkreślasz jednak stanowczo kwestię oddawania energii, nawyku bycia w strategii obronnej, który nieuchronnie prowadzi do tego, że ktoś skorzysta i podciągnie z nas tej energii dużo dużo więcej.
Jak jednak to pierwsze łączy się z tym drugim i jak tu znaleźć odpowiedni balans? Bo żeby dostrzec kogoś, kto chce dla nas dobrze i wspiera nas wibracyjnie, trzeba przedrzeć się przez pewną skorupę własnych przekonań na temat tego, co jest satysfakcjonujące, atrakcyjne, mieć to osadzenie w czasie i przestrzeni, o którym też mówisz.
Osadzenie, a więc intuicja.
Masz rację, że intuicyjność może prowadzić do praktyki bujania w obłokach zamiast do prawdziwego kontaktu z bazą, więc jak oddzielić tę intuicję głęboką, wspierającą, od intuicji stadnej, ciążenia ku najgłośniejszym dźwiękom, najpiękniejszym fasadom, najbujniejszym ramionom, które…. mogą nas ogłuszyć, przytłoczyć i wciągnąć, a w końcu wziąć w cugle?
Mówisz o deficytach na poziomie serca, ale to są chyba tego typu deficyty, których nie da się absolutnie wyrugować inaczej, niż czynnym byciem, działaniem, przechodzeniem przez próby. Dawanie i branie – powinny być w harmonii, ale i tak będzie się na tę harmonię zasadzać oczekiwanie i lęk przed cudzym oczekiwaniem. To właśnie jest małoduszność/mało serca, gdy nie chcemy wziąć i nie chcemy dać, a jednocześnie ciągle oczekujemy czegoś, co miałoby nam przynieść dodatni bilans. Porównujemy, kalkulujemy, liczymy… kontrolujemy, i to nawet wtedy gdy…
Umiemy już wyjść z zaklętego kręgu własnych przekonań, interesuje nas inność drugiego człowieka, chcemy z niej zaczerpnąć, chcemy się uczyć… Ale już tuż tuż, zza węgła, wyskakuje potrzeba komfortu, przekonania wracają, obawiamy się cudzego flow, zwłaszcza gdy nasze własne słabnie, powtarzamy ucieczkę w te same marzenia, których finał znamy już od dawna do bólu.
Dlaczego marzenia to ucieczka?
Czy chęć wciągnięcia/przyciągnięcia kogoś w swoje marzenia to perwersja/wykroczenie?
Piszę dziś z perspektywy osoby, której miłość (a w każdym razie wyobrażenie, czym miałaby teraz się okazać) po raz kolejny upadła. Marzycielka miłości, której nie było, wspólnego życia, którego nie będzie. Nie wstydzę się tym razem, ale czuję wobec siebie taki niesmak, bo powtórzyło się znowu tyle błędów, tylko haczyków zostało połkniętych, a zarzucił je ten marzycielski lęk – przed czym? Przed rzeczywistością?
Wybieram człowieka, który nie wybrał mnie. Być może się mną bawił i liczy na więcej tego, co w tych niskich wibracjach idolstwa mogę mu dać, a być może faktycznie jest to człowiek wielkiej klasy, który oddalając mnie od siebie w bardzo taktowny sposób (bez ironii) jednak pokazał mi, że wibruję zdecydowanie zbyt nisko.
Każda z tych opcji jest dla mnie przykrą lekcją. Pierwsza – choć łatwa do podreperowania (bo oczywiście nie oddam mu więcej energii i zniszczę to w sobie), wskazywałaby na moje głębokie cofnięcie się w rozwoju, wpadanie w absurdalnie łatwe pułapki, a do tego już przerabiane. Druga – choć w zasadzie konstruktywna (cenna, lekcja, cenny feedback, może nawet feedback z bazy, jeśliby ewentualnie on był do niej podłączony), to jednak upadek z bardzo wysokiego konia.
Bo ego atakuje nie tylko tym znanym banałem, że najlepiej byłoby się poczołgać po chodniku, od ideału sięgającego bruku łatwiej się też odkochać, ale w moim przypadku zaatakowało sprytniej, mówiąc że jestem bardzo nisko i skoro człowiek z klasą mnie nie chce, to mnie wciąż bardzo dużo brakuje. Albo że wręcz zaliczam ten fatalny regres ewolucyjny.
Oczywiście tak ostre, stanowcze osądy ego zawsze są zwodnicze, ale jak tu znaleźć balans, jak ocenić sytuację (swoją, swoich wibracji) sprawiedliwie?
Może warto zapytać siebie po prostu, co czujesz? (albo chociaż czego nie czujesz?)
Nie czuję demobilizacji do działania.
Nie czuję złości.
Nie czuję nienawiści.
Nie czuję zazdrości.
Ale…
Nie czuję, że potrafię kochać. (no dobra, to zalatuje oceną)
Nie czuję, że potrafię przyciągać ludzi czymś innym niż wyglądem, który mu się akurat podobał (zalatuje oceną j.w.)
Czuję, że nadal chcę marzyć (!)
I to ostatnie czucie (ba! jedyne pozytywnie sformułowane) bardzo mnie frapuje.
Nie czuję demobilizacji do działania, czuję, że chcę dalej marzyć…
A już lepiej by to brzmiało na odwrót! Że czuję, iż chcę działać i ewentualnie nie czuję, że chcę odciąć się od marzeń…
To by brzmiało dużo zdrowiej…
Ale brzmi to jak brzmi, stąd mój wibracyjny niepokój…
Być może zresztą tego samego dnia, gdy moje marzenie zatonęło, ktoś faktycznie wysyłał w moją stronę dobre wibracje zupełnie przeze mnie niezauważone lub niechciane… jak nie raz w życiu.
Uściski 🙂
Marzenie jest BYCIEM w nim tylko wtedy, gdy w to uwierzysz.
Marzenie jako pobożne życzenie, bez wiary w spełnienie jest marnotrawstwem czasu, lepiej w tym czasie znaleźć sposoby na potraktowanie marzenia, jako faktu, tyle, że jeszcze niekoniecznie zmaterializowanego.
I tego się uczyć: WIARY w manifestację marzeń i to trenować przynajmniej tuż przed zaśnięciem.
A co do (dla Ciebie) antylogii, że ktoś ma nas wybrać, a świadomym korzystaniem z DARU EMPATII i niewibrowaniem energiami zewnętrza, czyli nierozpierdalaniem, nierozcieńczaniem własnej mocy rozdawnictwem, które powoduje, że to ludzi od nas wręcz odpycha (doświadczenie dr Sue Morter) to ja tego oksymoronu nie widzę.
Dla mnie to jest spójne i logiczne.
Gdy jesteś w sobie, gdy jesteś w TERAZ stajesz się automatycznie bardziej pożądana, bardziej magnetyczna, sexy etc.
Ludzie do Ciebie lgną, a Ty wybierasz wśród tych.
Oczywiście metoda Neville Goddarda polega na tym, że w równoległej rzeczywistości możesz być z każdym, gdy tylko wyślesz intencję i w nią uwierzysz.
Ale nawet i to nie jest dla mnie w sprzeczności z tym, że nie chodzisz po ludziach i nie napraszasz się, rozdając im własną energię ze strachu, że Cię odrzucą i sama nie złowisz mamuta.
😘
Hej Pepsi,
dzięki za odpowiedź. <3
Tym razem te warunki moim zdaniem były spełnione, tzn. była wiara, nawet pewność (może jednak zbytnia?), że jesteśmy w synergii i nie może to się skończyć inaczej niż w objęciach.
A moje halucynacje wcale nie polegały tylko na moich atawistycznych wyobrażeniach o kizi-mizi, ale był w tym też element mentalnej pracy nad gotowością do porzucenia wielu swoich oswojonych stref i odkrywania kogoś nieznanego, z jego potrzebami, jego dziwactwami, gotowość pójścia na maxa, co w moim przypadku nie jest takim oczywistym tokiem rozumowania.
Więc przynajmniej w moim mniemaniu temperatura tego pragnienia była u mnie bardzo gorąca, zdecydowanie nie była letnia, a tak bywało w innych przypadkach nie raz, teraz to widzę.
W kwestiach interpresonalnych też nie jest tak, że nie robię postępów, poznaję w ciągu ostatniego roku sporo nowych ludzi w związku z działaniami społecznymi, w które się angażuję, i wielokrotnie pojawiają się pozytywne przepływy energii, bardzo pokrzepiające (oczywiście robię też gafy, ale dostrzegam i naprawiam).
A jednak efekt tego ostatniego zakochania bardzo mnie rozczarował. Nawet nie czuję, że to są jakieś obniżone wibracje bardzo, poza jakimś fizycznym, atawistycznym, fantomowym (!) bólem oderwania od tych ramion, które przecież mnie nie obejmowały. To rozczarowanie jest skierowane we własną stronę… nawet jeśliby się okazało, że to on był za chłodny i nie sprostał mojej temperaturze, to dlaczego inwestuję tę energię właśnie w kogoś takiego, kto mnie nie wybierze? (nie przystał na propozycję randki, więc to nie tak, że dał mi kosza z powodu mojego gadulstwa 😛 – w didaskaliach)
To nie tak, że neguję teorie, które twórczo połączyłaś, bo dostrzegam ich synergiczną moc. Ale tutaj jest też kwestia tego innego uniwersum, którym jest inny człowiek… Może nie do końca jest tak, że jesteśmy jednością. Autonomia jest tu przecież kluczowa.
Pozostaje perspektywa synergii i mnie też przecież o to chodziło w tej miłości, a nie o jednoczenie, stapianie się z nim (oczywiście w aspekcie fizycznym tak, jak najbardziej! 😉 ), ujednolicanie, przekabacanie itd. Ale może w moich podchodach, uśmiechach, zagajeniach była ta energia people pleaserstwa… No ale zaraz, skoro on zna savoir vivre, to takie rzeczy raczej nie powinny być nadinterpretowane z jego strony jako coś nachalnego… No ale takie gdybania oczywiście tobie i czytelniczkom podaruję. Synergii jednak nie było, było jakieś oczekiwanie z mojej strony (zapewne jednak 🙁 ) być może również jakieś ssanie energii (ze strony jego być może), było przyjemnie (myślę że dla obu stron), ale na pewnym etapie to przedłużające się napięcie okazało się jałowe i z tych kart, które zostały na stole, wyszedł brak synergii.
Nie jestem brakiem, nie mogę patrzeć na siebie jak na przedziurawioną kartkę, przecież chodziło tylko (i aż!) o synergię… To co tutaj boli to rozczarowanie, ale również… uporczywość pewnych pragnień, marzeń… także tych cukierkowych. Wczoraj, włócząc się po pewnej wystawie, patrząc w zakamarki sali, on, wyobrażony, ciągnie mnie za rękę, i będziemy się tam w kąciku przez chwilę obejmować i całować… na razie jeszcze on, za jakiś czas pewnie ktoś inny… ale on nadal będzie tylko halucynacją… to pesymistyczne wnioski.
Gdyby choć mieć pewność, że jestem w synergii ze sobą… kiedy działam, czuję że jestem! Kiedy marzę… mam świadomość, że zapewne wtedy jednak tracę kontakt z bazą. Więc dlaczego ten upór, by nie żyć samotnie, choć żyję samotnie od lat? Dlaczego ta strata energii i tkwienie po stronie pytania, a nie odpowiedzi, nie ustępuje?
To już bardziej rozkmina z serii "dla starych panien", a nie dla zostawionych żon, podejrzewających nagle męża, który się ulotnił, o narcyzm. Wiem. 🙂