Poniekąd przyłapałam i zaczęłam drążyć, to się przyznał..
To jednak zastanawiające, jak ludzie, ludziska brną do tych kategorii sugerujących jakąś wyjątkowość/ważność lub przyporządkowanie.
Niby popularnie karma kojarzy się z czymś negatywnym, ale już hasło “związek karmiczny” ludzie, nagle ignorując potoczne wyobrażenie, konceptualizują sobie jako coś fantastycznego, pięknego (?!), wyjątkowego (no ba!), dedykowanego dla nich.
Owszem, można równie dobrze nie skupiać się szczególnie na karmie i powiedzieć, że w sumie jej nie ma, ale to dlatego że … jest wszechobecna, jest jej tak pełno jak piasku i powietrza, wypełnia przestrzeń naszych zdarzeń.
Ścieżka działania, a więc ludzkie życie, to przecież nic innego jak ścieżka karmy… ale to nie znaczy, że na ścieżce wiedzy i wszelkich innych, potencjalnie wyższych ścieżkach, następuje uwolnienie od działania, albo że nie-działając można uniknąć karmy i mieć święty spokój. Wręcz przeciwnie – nic tak nie kusi karmy o pomstę jak zaniechanie, nic nie jest większym tryumfem karmy niż fatum, które dosięga nas wtedy, gdy lawirujemy w taki sposób, w ucieczce przed rezultatem zaniechań, że wpadamy w sidła tego niechcianego scenariusza ze zdwojoną mocą.
I taki ma też wydźwięk ta dziwna lepkość “karmicznego związku” – to jest jakby dopraszanie się o fatum przecież.
Dopiero od pewnego czasu widzę, również dzięki temu blogowi, że nie ma usprawiedliwienia, by sobie nie działać, by czuć się ponad to.
Spory czysto akademickie?
No pięknie, pozory wolności od sfery przyziemnej, ale ze skutkami zaniechań na płaszczyźnie rodziny, zależnych osób, ale też dajmy na to pogardliwego traktowania studentów i studentek, pracowników etc. – to klasyczny scenariusz.
Rozkminianie duchowości – tak, to też może być kolejny przykład, inny rodzaj bujania w obłokach, zastanawiają się nad wzniosłością niekrzywdzenia muchy czy komara, a krzywdzą ludzi naokoło i wtedy, choć myślą, że karmy nie ma, to entropia jednak rośnie, znowuż w ludzkim, społecznym wymiarze, znów rozchodzą się złe wibracje, oni zaś zasypiają głębiej, choć innych najchętniej budziliby uderzeniem gongu prosto w czaszkę.
Albo ci, co swego zbawcę umęczonego czczą, gotowi ubiczować się dla niego, pod warunkiem, że wybatożyli solidnie wszystkich dookoła.
No i my na codzień, gdy zasypiamy, gdy czujemy zbytnią pewność…
Ale też w drugą stronę odzywa się ten fałsz: ktoś nieskończenie skromny, co nikogo nie wybatoży, ani własnymi rękami nie ukrzywdzi, niemniej pewnym autorytetom się nie sprzeciwi (choćby wewnętrznie, we własnych myślach, nie oczekuję od nikogo heroizmu ani poddawania się ostracyzmowi, tego mogę oczekiwać tylko od siebie, jak już), choćby wewnętrznie …
Bo wewnętrznie musi mieć tę pewność i spokój: jestem przyziemnym robaczkiem, nikogo nie krzywdzę, pracuję ciężko z dnia na dzień, nie wznoszę się ku ścieżce wiedzy, to nie zadanie na ten czas, czysta pokora zbawi mnie przed uczestnictwem w złu … nie kupuję tego.
Takie zakładanie sobie klapek na oczy to oddanie całego swojego potencjału energetycznego, sprężystości, sprężynom oscylatora, takiego czy innego, dokładającego entropii … to też bierność i zaniechanie, a więc karma i tak wypłynie.
I ten nadmiar pewności – pewności autorytetu, pewności pokory…
Przypominający dopisek od Pepsi:
Entropia to miara chaosu, bałaganu, burdelu; gdy entropia rośnie, chaosu przybywa, Twoja ewolucja wyhamowuje.
Postrzeganie karmy to jeszcze coś innego.
Inaczej się postrzega karmę zaniechania od karmy działania.
Bo jeśli myślimy o karmie jako konsekwencji zaniechania, to tak, to będzie ten przypadek, o którym ty często Pepsi piszesz jako o czymś, co nie będzie istniało, jeśli podmiot działania nie ma poczucia winy i nie ogląda się za siebie.
No właśnie, ale wtedy to nie jest karma zaniechania tylko karma działania – dodajmy – złego działania.
Czyli są to jednostki jednak przepojone złem, które tego poczucia winy faktycznie nie mają i nie trwożą się przed konsekwencjami … bo przecież trwoga bierze się z nie-działania, nie zaś z ukierunkowanego działania, w tym przypadku ku złu.
Kto działa, ku dobru lub złu, ten się nie boi.
Więc karma działania ku złu nie ma swojej reprezentacji na płaszczyźnie strachu, jest realnym wkładem ku entropii.
Niech ilość Twoich z Nim poranków
Pomnaża codzienny rytuał 4 Szklanków !:)
(cd komentarza Kiszonki)
Czy uderza w samego sprawcę?
Ciężko powiedzieć, ale uderza jakoś w ogół i w każdą/każdego z osobna.
Jest pokarmem entropii (hmmm karma pokarmem? 🙂 ) – jest karmą entropii … czystą karmą!
Natomiast zagubieni, śpiący, drzemiący lękliwcy, zaniechujący, lawirujący na wszelkie sposoby w obawie przed działaniem, zewsząd widzą nadmiar tej iluzorycznej (!) karmy zaniechania, ta karma to sidła, żeby popadli w fatum, faktycznie ta karma jest trochę nierealna, trochę nie istnieje, i faktycznie to oni sobie ją tworzą/współtworzą, żeby potem w nią popaść.
Ta karma zaniechania to wibracje, oddźwięki tej właściwej karmy zła, choć jednostek naprawdę złych, całkowicie oddanych idei zła jest być może całkiem niewiele, zwłaszcza w skali tych niezliczonych przestraszonych, śpiących, nie-działających za wszelką cenę.
Oni, wiedzeni tym strachem, będą działać na rzecz entropii, myślą, że inaczej się nie da, że trzeba się oddać totalitaryzmowi, w taki czy innym sposób, żeby przeczekać wyzwanie, wstrząs…
Ta świadomość jest tak samo mainstreamowa, co alternatywna, ale u nas ma jednak posmak orientalny, bo w szkołach wtłaczają w nas, ze całe to PATRIARCHALNE, MĘSKOCENTRYCZNE MYŚLENIE zaczęło się na bardzo bliskim wschodzie (Biblia), a wcześniej, czy gdzie indziej to w ogóle nic nie było i być nie mogło …
A cała Biblia to po prostu mały fragment idei, które przyszły ze starożytnych Indii przez Iran na Bliski Wschód, równolegle z podbijaniem kobiecych kultur przez brodatych bojowników narzucających nowy porządek dobra i zła, i swoją karmę.
To przyszlo w dwóch falach/nurtach: albo jako hierarchizacja bóstw, żenienie ich ze sobą, usynawianie, wynoszenie jednych na Olimp i strącanie innych do podziemi, w drugim zaś aspekcie jako wzrastający pochód monoteizmu.
Prawdziwie “alternatywna” (ale obecnie bardzo nieprzyjemnie kojarzy mi się ten epitet) jest koncepcja prymatu kultur matriarchalnych, matrylinearnych, takich jak kultura drawidyjska przed podbojem Indii przez Indoeuropejczyków, kultury Indian północnoamerykańskich, wyniszczonych doszczętnie dopiero w XIX i XX wieku, czy wreszcie do dziś jeszcze istniejących ostatnich enklaw (typu Masuo na terenie Chin – i nikt tam ludzi nie je!).
Dziwne, że wszyscy ci “alternatywni” KOMPLETNIE NIE KWESTIONUJĄ PATRIARCHATU, a jedynie żonglują taką czy inną nostalgią: albo to zwalczają rozpustność kultury, w której zaledwie odrobinę poluzowały się więzy hierarchii, więc im się marzy przywrócenie jednego bóstwa na sztandarach, albo też odrzucają monoteizm w imię równie jednowątkowej wizji hierarchizującej byty, czują w sobie iskrę mocy, nie wypierają jej do bóstwa, ale też nie czują autentycznej jedności z innymi bytami, z planetą, z przyrodą, chcą je nadal wyzyskiwać, bo widzą tylko tę hierarchię, w której chcą wzrastać, chcą być coraz lepsi.
Karma świetnie się też spełnia na tej osi – jedni wiecznie w poczuciu niższości sami sobie tę karmę wizualizują i się nią duszą i krztuszą, drudzy dodają gazu odrzutowego i wydobywają tę karmę za siebie, prąc bezceremonialnie do przodu za wszelką cenę, nie zawsze mając przy tym złe intencje.
Dlatego nie zgodzę się z tezą, że rozwój jest esencją “jakości”, choć zgodzę się, że istotę wcielających, przedzierzgających się z wcielenia we wcielenie bytów dobrze jest metaforyzować właśnie poprzez “jakość” – czyli wartość, doniosłość, dobro.
Nie rezonuję z tymi techniczno-wirtualizacyjnymi metaforami, z tymi pikselami, elektronami i tak dalej – prawdopodobieństwo konkretnego położenia elektronu w wiązaniu chemicznym przybliża swoimi metodami chemia kwantowa.
Wszelkie cząstki, z których się składamy, są poddane więzom, prawom, rygorom chemii, wiązanie chemiczne ogranicza ale też chroni elektrony przed nadmiernym w tej rzeczywistości przyspieszeniem i rozpadnięciem się na nieokreslone stany.
Człowiek, zbudowawszy akceleratory cząstek, owszem, dokonuje doświadczalnego osiągnięcia tych przyśpieszeń/przeciążeń i anihiluje te cząstki a nawet przeobraża jedne w drugie, w okruchy cząstek z innych światów, być może i tych, gdzie praw chemii i jej wiązań z racji tych ogromnych erupcji energetycznych nie ma, ale każdy eksperyment w akceleratorze to ogromne i okrutne wzrastanie entropii tu na ziemi, wypalanie hektarów lasów i drzew…
dopisek od Pepsi:
Delikatnie uzmysłowić pragnę, że badanie z dwiema szczelinami dowodzące”dwuobliczowości” elektronu, nie mówiąc o fotonach, naprawdę nie wymaga Wielkiego Zderzacza Hadronów, bo mówię o doświadczeniu Younga, czyli eksperymencie polegającym na przepuszczeniu światła spójnego przez dwie blisko siebie położone szczeliny i obserwacji obrazu powstającego na ekranie, co można wykonać w zwykłym laboratorium fizycznym.
Gdyby ta wiedza, to podglądanie innych stanów energetycznych (jak najbardziej udawadnialnych fizycznie, nie neguję tego!) faktycznie służyła tu na ziemi osiągnięciu jakiegoś wyższego poziomu empatii, zrozumiania, że unicestwiamy tak naprawdę sami siebie, ludzkość, nawet nie przyrodę, to byłoby ok.
Ale to naprawdę kończy się tak, że jakaś część zdolnych ludzi (nie ważne, czy w Chinach, czy w Polsce) marzy o tym, żeby projektować drony (sorry, ale drony służą tylko do wojny i kontroli, nie mają i nie będą miały innego zastosowania …) zamiast projektować … w pełni skuteczny recykling odpadów i uratować dobrą energię tu na ziemi.
Więc to też jest jakieś fatum i karma – ludziom będzie się opłacało konstruować, “rozwijać” technologie, które kiedyś jakiejś grupce nielicznych faktycznie pozwolą wnieść się na wyższy poziom energetyczny, na bazie drona zbudować statek kosmiczny lub nawet teleportować się w ucieczce z płonącej, wyniszczonej Ziemi… ale tak naprawdę to oni sami będą tej Ziemi podpalaczami, oni i ich poprzednicy, którzy urodzą się pojutrze, żeby projektować te drony.
Generują popyt na coś, czego nie umieją jeszcze skonstruować … czy to jest na pewno dobry biznes, dobry przepływ?
No dobra, nawet jeśli za 100 lat to skonstruują, to i tak oni wygenerują sami ten popyt.
Więc wtedy już będzie wszystko ok?
Owszem, dzieciaki z tiktoka też niczego nie naprawią, i nawet jeśli swoim dekadentyzmem sypią trochę piasek w sprychy tamtym od dronów, to są tylko dwie strony tego samego wahadła – jedni będą hejtować drugich i mobilizować się tym bardziej do działania w swoim kierunku (drony) lub zaniechania i zniechęcenia (tiktok).
Może uznasz to za wizję pesymistyczną, dualistyczną i niskowibracyjną, ale… co będzie potem na Ziemi?
Może, że jak ten statek kosmiczny opuści wreszcie Ziemię, to przyroda tutaj się odrodzi, wszystko wskazuje na to, że coś jednak przetrwa, pewnie te “najbrzydsze” istoty, i będą ewoluować od nowa, i może wykluje się z tego coś lepszego niż człowiek … więc jakiś optymizm we mnie jednak jest 🙂
A co poczną ci na dronie wystrzelonym w kosmos?
Najlepsze, co ich może spotkać, to wykalkulowanie, gdzie leży inna, wciąż zielona planeta taka jak ziemia … i co z nią zrobią?
Też zaleją, rozmnożą się i zniszczą?
Dopóki będą wierzyć tylko w postęp, tylko w pokonywanie ograniczeń energetycznych, w przechodzenie samych siebie, to żadna wyższa świadomość się w nich samych nie ujawni, nie wykluje, będą mieli głowę pełną wzniosłych idei, będą myśleli, że teleportując się, pokonali prędkość światła, ale na polu karmy, czynów będą po nich ciągle zostawać tylko spalone zgliszcza … więc gdzie ten wyższy poziom, gdzie ta wyższa jakość?
Wciąż będą musieli dostarczyć do układu więcej energii, niż są zdolni z tego układu wygenerować i ukierunkować, wciąż będą więc energetycznie cudzożywni, będą chcieli ssać energię, więc będą potrzebowali żywicieli, i jeśli nie znajdą na tej planecie jakichś autochtonów, których sobie podporządkują i wyzyskają, rozmnożą się sami i ze swojego potomstwa wyselekcjonują nowe kategorie poddańcze, wymyślą nowe odcienie totalitaryzmów, nowe tiktoki, a jak to wszysko, rezonujące w karmie właściwej lub tylko karmie zaniechania/strachu da im znowu dość energii, by się z tego bajzlu ewakuować, to scenariusz się powtórzy, jak fatum, jak ta karma…
Więc tak, jakiś wyższy system świadomości powinien istnieć, ale to musi być system innej etyki, faktycznie coś w kontrze do karmy, w kontrze zarówno do nie-działania jak i samolubnego, narcystycznego działania.
To jest jakiś system dobra, ale pojęcie “rozwoju” wydaje mi się po prostu bardzo problematyczne, niepokojące w tym kontekście…
Taki zbiór przemyśleń, jakże w kontrze, a jednak nie zaistniałby w takiej formule i nie byłby podszyty jakimś entuzjazmem, jakimś optymizmem jednak, gdyby nie ogrom interesujących porcji wiedzy zaczerpniętych tutaj u ciebie na blogu, Pepsi! L-O-V-E you
Biegam bo muszę z autografem:)
Nigdy nie jest za późno żeby pobiec po szczęście!:)
Kochana, po pierwsze pragnę Cię “uspokoić”,praktycznie nikt nie chce projektować dronów, na studia inżynieryjne idzie coraz mniej ludzi, wszyscy chcą robić w marketingu na tik toku :-))
Działanie wydaje się obrzydliwie upierdliwe, a poza tym (tak jak nawinęłaś) oczywiście ZAWSZE karmiczne, dlatego posłużę się rodzinną peszkową (Maria i Jan) metaforą, będą nakurwiać ZEN.
Problem patriarchalny owszem, wydaje się całkowicie zszedł na dalszy plan, a dziewczyny feministki przedstawia jak chłopobaby, lezby i mocno uderzone metalową sztabką w głowę.
W dalszym ciągu panuje drańska nierównowaga kwasów i zasad, na korzyść męskich kwasów.
Kobiety nie chcą się nawet nad tym zastanawiać, o ile TO ICH łechtaczki NIE SĄ zagrożone.
Ziemia Natura reprezentuje rodzaj żeński, a tak zwany Bóg rodzaj męski (według Kybalionu), a wszystko siedzi w JEDNYM (jedność w dwojakości).
Równowaga kwasów i zasad nie polega na tym, że wszystkiego jest po równo, siła zasady jest delikatniejsza, co oznacza, że 25% kwasu całkiem wystarcza do homeostazy Wszechświata (o którym gadamy).
Tak, że może rzeczywiście skończmy z nakurwianiem ZEN a zacznijmy budować jakość świadomości w inny sposób.
Nie podzielasz mojego zdania, bardzo dobrze, każdy ma (a raczej dobrze, gdy ma) swoją wielką teorię wszystkiego.
Jestem umysłem ścisłym, może przez to zbyt kwaśnym, dlatego jeszcze bardziej Cię wielbię za Twoją dysertację.
Żeby się nie zmarnowała, zrobię z niej osobny wpis dzisiaj (oto i on)
Dziękuję ci za odpowiedź i za miłą wzmiankę na lajvie 🙂
Masz rację, że dron przy bieganiu i lajvach byłby mega pomocny i z całej siły kibicuję takim dronom.
Zresztą gdyby tylko chodziło o pojedynek dronów do biegania i tworzeniach lajvów z dronami, które będą przynosić ludziom smalec z najbliższej żabki, to jeszcze byłoby wszystko ok.
No ale ta wojskowość i ta kontrola… to przeraża bardziej, nawet niż te drony które będą nam latały nad chodnikami, a wracające z tej żabki właśnie… (żart, ale jednak trochę smutny).
Moim postulatem nie będzie też całkowite wycofanie się z technologii, ale poszukiwanie tych ścieżek zagubionych bardzo dawno, sprzed patriarchatu i związanych też ze zbierackim trybem życia.
Wspólnoty przemieszczające się, czerpiące pokarm z natury, czyli de facto owoce, ale to też nazbyt utopijne obecnie.
Przy czym, jest przecież permakultura, można tworzyć obiegi zamknięte w wytwarzaniu pokarmu, z udziałem zwierząt ale bez potrzeby zabijania i jedzenia ich.
Np. ryby – takie piękne, różowo-srebrzyste karasie – tworzą genialne gęsto-odżywcze bagna, z których można czerpać wspaniały nawóz, a rybom dolać czystej wody, rzęsa wodna rozmnoży się sama, a one znowu naprodukują nawozu … owce dadzą okrycie i skoszą… można się żywić inaczej.
To także jest inżynieria!
I nadal jest tu wiele do odkrycia, do zoptymalizowania, choć te mechanizmy są już znane.
Ale to jak leczenie dietą kontra synteza kolejnych leków do „wydłużania życia”, to ekstrakcji jednego czynnika, przebadania go tendencyjnie i sprzedawania ludziom jako czasoumilacza w postępie cywilizacyjnej choroby.
Zaś w skali cywilizacji taka inżynieria wyzysku to też czasoumilacz dla nielicznych, podczas gdy ktoś inny musi ten brud posprzątać i rozbrajać.
Czyli ty przesiadasz się do osobistego elektrycznego auta, kosiarki rekreacyjnej lub odrzutowca, nie wdychasz raka, a jakieś dzieci w Kambodży będą potem odzyskiwać z twoich zużytych akumulatorów resztki metali szlachetnych, by dostać coś do jedzenia.
To już tak wygląda, ale to nie jest dla nas usprawiedliwienie, żeby nie działać, żeby popadać w apatię.
Ale ta inna inżynieria to jest inżynieria współpracy, inżynieria ogromnej ilości ogniw, które trudno zestroić, tak jak trudno zestroić duży zespół ludzi, bo ego, bo zagarnianie i wyścig.
To też są wyzwania praktyczne, ale to jest właśnie coś takiego, czego jedna osoba nie opatentuje jak jakieś technologii doskonalszych baterii/akumulatorów, których inni będą tylko wyrobnikami.
Tak samo jak w leczeniu dietą, rozstrojenie tylu narządów, tylu hormonów, wyciszanie, schładzanie zapaleń, aby nastąpiła/powróciła współpraca… kontra ksenobiotyk, jedna substancja, ewentualnie trzy z trzech roznych tabletek, na patencie, odseparowanych od całego kontekstu, i jak jedną przestaniesz brać, domek z kart musi runąć.
Przecież wierzymy, że ciało ma te mechanizmy w sobie, że na początku potencjalnie była dobra współpraca narządów i hormonów (no chyba że jest już noworodek, który musi trafić na oddział reumatologii … takie historie też są, choroba cywilizacyjna kumulująca się i przekazywana już w okresie płodowym, lekarze nazywają to wrodzoną autoagresją…).
Trochę trudniej, ale jednak można uwierzyć, że społeczeństwo też może takie być, a nie tylko pojedynczy organizm, któremu chcemy dać szansę, aby się wyciszył i uleczył…
Jak przez 10 dni oczyścić ciało surową dietą roślinną?
Doskonały e-book detoks hormonalny z tygodniowymi przepisami na każdą (polską!) porę roku i z listami zakupów może być również dla Ciebie wstępem do nowego stylu życia!
Kiszonko, dziękuję
Pomimo mojej szczerej atencji dla Kiszonki, zachwytu nad jej inteligencją, wiedzą, lotnością, samomyśleniem, i przepychem zainteresowań, mam inne (bywa, że krańcowo inne) zdanie na parę poruszanych aspektów.
Jednak nie ma po co tym razem zaznajamiać Drogiej Socjety z moją Wielką Teorią Wszystkiego, raz, że nie chcę potencjalnie wkurzać moich potencjalnych klientów, a dwa, że nie wniesie wiele do tego, co teraz chcę powiedzieć.
Ksiądz albo śpi i karmi matriks religijny (adekwatne wahadła), albo jest przebudzony, ale wtedy raczej wyrzucają go z Kościoła, podobnie jak De Mello.
Człowiek przebudzony nie karmi żadnego matriksu, nie dołącza do żadnego wahadła.
Jak widać, to spora UTOPIA, gdyż nieustająco huśtamy się z jakimś wahadłem.
Ja oczywiście także.
Nie wszystkie są potwornie złe, patrz mrówka, jak ulał pasuje do koncepcji mrowiska.
Świetnie, że już wiemy czym jest nasze ego, świetnie, że się już z nim staramy nie identyfikować, ale gdy tylko tracimy czujność (przestajemy być uważni), a to się zdarza ze 100 (bliżej zyliona) razy dziennie, ono (ego) wciąż wyrywa nam lejce woźnicy z dłoni.
Bujamy się z jednego wahadła w drugi, jak nałogowcy, wychodzimy z religijnego i wpadamy w duchowy, wychodzimy z oczekującego państwowego, bankowego, medyczno farmaceutycznego, jarskiego, rzucamy technikum mięsne cali w skowronkach, żeśmy tak wszystko skumali i wtarabaniamy się pod skrzydła własnego ego, które tym razem udaje, że nie istnieje.
Kiszonka jest bardzo świadoma kobiecej, zasadowej Natury Ziemi, wspierając dobro.
Ale też widzimy Kiszonki przerażenie niesprawiedliwością społeczną, prawdziwą niedbałością o ekologię (nie ukrytą pod hasłami globalistów), z marzeniem w tle, żebyśmy wrócili do epoki zbieractwa i zaczęli znowu czcić Naturę, jak kiedyś, gdy nas żywiła, ale też przerażała.
Ja z kolei wszędzie widzę drogie mi piksle, gdyż zaistniałam dzięki przestrzeni wirtualnej.
I wciąż niewyjaśnione zjawiska fotosyntezy, czy tunelowania na przykładzie kijanki, która potrzebuje jedynie 6 dni na przeobrażenie się w żabę, są moim życiem zapisanym w pikslach.
Nie wyobrażam sobie życia, gry zarówno w przestrzeni lekkiej, eterycznej, energetycznej, onirycznej (nie obrażasz mię? sennej, marzycielskiej) magicznej, bez moich zajawek estetycznych, architektury, mebli, designu, kreacji w materii i z materią, a nawet leczenia ludzi dobrą dietą i suplami.
Jak i nie widzę siebie w przestrzeni czysto materialnej, bez zachwytu nad intelektualną, czy tylko poczuciem, że jest ponadzmysłowa, kreacją tej przestrzeni.
Gdybym musiała zająć się zbieractwem, od rana do nocy kontaktować się jedynie z zasadową matką Naturą (swoją drogą, przerost drożdżaków Candida pojawia się w środowisku zasadowym), z pominięciem kwasowości Absolutu, wyłabym jak basior do księżyca przez całą noc.
I tu widzę kolosalną różnicę w naszym postrzeganiu Wszechrzeczy.
Zupełnie nie obwiniam technologii, są nieuchronną konsekwencją poznania i samorozwoju.
Zmierzamy do źródła, do zrozumienia wspólnej jaźni, dostaliśmy od technokratów Internet, naszą współczesną sieć, dzięki której możemy zrozumieć i realizować owszem erzac, ale jednak sieć z Awatara.
Ta gra jest wirtualna, ale to moja koncepcja, no i może hermetyków (oni jednak nazywali to umysłem Wszystkiego).
Czy to (zaawansowane technologie i centralnie materia na całego) zwiększa ilość głodujących dzieci w Afryce, czy tylko bardziej przepracowanych w dalekiej Azji?
Prawdopodobnie tak, ale tego nie zrobiły jednak technologie, ani ciągoty do pięknych przedmiotów, tylko JAKOŚĆ świadomości ludzi, którzy zlecają fabrykowanie części, produkcję półprzewodników.
A następnie ludzi, którzy uwierzyli systemowi, że nie mają innego wyjścia.
No właśnie, pomimo, że Tajwan uznawany jest jako kraj przez zaledwie 13 państw na całym świecie.
Reszta uważa, że są to Chiny, (wciąż ze stolicą w Pekinie), tyle, że na wyspie.
Mimo swojej (Tajwanu) niewielkiej, niewiele większej od Belgii, powierzchni, jest to jedna z większych gospodarek świata i POTENTAT w produkcji półprzewodników, bez których trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie wielu gałęzi przemysłu.
Więc na Tajwanie („Półprzewodniku Świata”) tak naprawdę nikomu nie jest źle.
Półprzewodniki są mi niezwykle potrzebne do radosnego życia w tym wcieleniu, pomimo, że pewnie kiedyś nie odczuwałam ich braku w żaden sposób.
Umysły ścisłe zawsze będą dobrze czuły się wśród technologii.
Znachorka podjada jabłko (Fisetyna!) i zaraz połknie glukozaminę z chondroityną (Osteocare TiB)
i innymi mega dodatkami, NIE TYLKO dla ODMŁODZENIA swoich chrząstek stawowych!
Najbardziej z całej dysertacji Kiszonki spodobało mi się to zdanie, i jest to zapewne klucz do naszego porozumienia, wzajemnego szacunku i miłości, pomimo innych światopoglądów w rozumieniu Wszechświata.
(…)
Ale też w drugą stronę odzywa się ten fałsz: ktoś nieskończenie skromny, co nikogo nie wybatoży, ani własnymi rękami nie ukrzywdzi, niemniej pewnym autorytetom się nie sprzeciwi (choćby wewnętrznie, we własnych myślach, NIE OCZEKUJĘ OD NIKOGO HEROIZMU ANI PODDAWANIA SIĘ OSTRACYZMOWI, TEGO MOGĘ OCZEKIWAĆ TYLKO OD SIEBIE, JAK JUŻ), choćby wewnętrznie …
(…)
Łączy nas wielkie zrozumienie, że wielkie oczekiwania, podnoszenie poprzeczki, wyznaczanie coraz bardziej wymagających celów, to jest zadanie nasze DLA NAS SAMYCH, NIE DLA INNYCH.
To nie jest postawa oczekująca czegokolwiek od innych, to jest postawa DANIA Z SIEBIE MAKSA w tym życiu.
Dlatego, pomimo, że doskonale czuję się w naturze wiedząc, że wkrótce wrócę do wygodnego pięciogwiazdkowego hotelu z bardzo szybkim internetem i ogromną ilością świeżych owoców i składników do antydrożdżakowej sałatki.
Pomimo, że jestem codziennie wdzięczna za to, co robię i tego efekty, że wciąż podnoszę poprzeczkę i jaram się kolejnymi celami, to i tak gdzieś w głębi wiem, że jestem podobna do Kiszonki i może nawet stanęłabym na barykadzie, jakbym stwierdziła, że zew homosapiensa we mnie zawołał.
Trochę za dużo o mię, wielkie sorrrryyyy, ale czułam, że trochę kwasu (super bio octu jabłkowego ACV) w tym cudnym sosie vinegrette (na kurkumie, czarnym pieprzu w szczypcie, oryginalnej diżonce, orzeszkach pinii, suchych listkach oregano i pietruszki, gramie szarej soli, i oczywiście przedniej oliwie, a jak kto lubi odrobinie miodu) doda równowagi.
Takie oto przesłanko na Nowy Roczek 2023:
Może zabierzesz głos w dyskusji?
Jaka jest Twoja teoria wszystkiego?
Przyszłość TAK, technologie per VON?
owocek 🙂
Powiązane artykuły
Komentarze
TWOJA ODPORNOŚĆ
Greens & Fruits TiB masa dóbr minerałowo witaminowych
oraz wyciągi z ponad 50 owoców, warzyw i ziół
Witamina D3 z K2 w lepiej przyswajalnej formie do ssania
smak wiśniowy:)
Hej Pepsi 🙂
Jeszcze raz uściski i trzymam kciuki, że ktoś się jeszcze do dyskusji dołączy i zapali trzecie, czwarte światło 🙂
Jedną z moich inspiracji jest postać i pisarstwo Jadwigi Żylińskiej, fenomenalnej polskiej znawczyni pradziejów i antyku, która zmarła w 2009 roku, obecnie niestety zapomniana. „Kapłanki, amazonki i czarownice” – cudowna książka uzupełniająca ważne luki w historii. Paradoksalnie mniej się orientuję we współczesnym ekofeminizmie, a tam się coraz więcej dzieje, nie tylko związek i dialog z cyberfeminizmem (jak najbardziej również cennym i twórczym nurtem), ale nowe podejścia do tematu ziemi… niekoniecznie jako matki, ale także, a moze nawet bardziej jako kochanki… (to pewnie i jakieś kwasy się pojawiają) 🙂
No i dialog może być długi i niewyczerpany, ale dajmy szansę na więcej głosów, będzie jeszcze ciekawiej, więc chwilowo od głosu się wstrzymam 🙂
Droga Kiszonko, muszę Cię rozczarować, prawdopodobnie nikt niczego nie napisze, a przynajmniej nie teraz. Może kiedyś, ktoś przypadkowo wejdzie z weną. Ludzie nie lubią gęstych tekstów, nie chce im się myśleć o teoriach wszystkiego etc. Nawet mało kto przeczyta cokolwiek. Może po łebkach. To nie kręci, nie odpowiada na pytanie, co robić.
Nie widać korzyści.
Zrobiłam to dla siebie, żeby taka ciekawa dysertacja nie przepadła w czeluściach bloga.
love <3
Hej, ja zabiore, ale krotko, bo sie wzielam za ”Pepsi eliot jak zarabiac…” Oraz to nie bedzie trzecie swiatlo…Zbieractwo jest wciaz w pewnym zakresie dostepne. Polecam jagody oraz grzyby w sezonie i inne rosliny/ziola rosnace dziko. Oraz polecam rowniez miesieczne winobranie/jablkobranie we np Francji lub jagody w skandynawii, po ktorych to odechciewa sie do konca zycia wszelkiego zbieractwa. A jak jestes wiotka/nie za bardzo mozesz sie schylac/dzwigac skrzynki itp to wystarczy tydzien i odechce Ci sie takiego trybu. Oraz inna rzecz- zbieranie roslin wydaje sie bukolika, ale jest to w praktyce ciezka robota fizyczna niszczaca kregoslup i kolana. Jesli masz kogos super sprawnego do pomocy fajnie. Jeali nie, musisz polegac wylacznie na sobie i wszystko nosic sama( w wielkim koszu na plecach) Pozdrawiam <3
moje piękne puellae… słodkie niewiasty… jakże chętnie przeczytałam ten długaśny wywód filozoficzny pozostawiający w zawieszeniu umysły. Toteż czy to nie poszukiwanie odpowiedzi jest odpowiedzią? Tryb poszukiwacza nigdy niezaspokojonego. Nie ma uniwersalnych przepisów, nie ma jednorodnych gustów i nie ma jednej recepty która zadziała w każdym przypadku. Nie ma tabletki na szczęście, ani na sukces, ani na talent… ani na zdrowie haha! Truizmy ktoś powie.. tak właśnie. Ale czy Ty czujesz się wyjątkowa? Czy przyziemność Cię przeraża? Nie chcesz być jak inni ale chcesz jednocześnie funkcjonować w społeczeństwie.. Ktoś powiedział, że każda chwila jest wyjątkowa i niepowtarzalna, ALE jeśli coś zdarza się dwa razy to z pewnością powtórzy się i trzeci raz… jest nas już trzy.. i na pewno jest nas więcej.. Amore..
Amoreeeee <3
Kocham Was obie. I tak, to za trudne, za dużo trzeba ruszyć łepetyną, a wiadomo, w Nowym Roku ta pobolewa jeszcze czy już…. :). Bo ja czytając Was obie, Drogie Koleżanki w Grze i Podróży, nie widzę zbytnio materiału do dyskusji. Jest tak i tak. Zależy jaki filtr nałożymy. Czasem świadomie a czasem nie. I to ważne a tamto jeszcze ważniejsze. A może jednak to. Mamy wszystko w sobie, tak jak na zewnątrz. I przyszłość i technologie, i piękno i kataklizmy. Czasem wchłonę Pepsi a czasem zjem Kiszonkę. Bo jak widać Pepsi nie jest tak szkodliwa jak wszędzie nagminnie trąbią, a Kiszonka czy na pewno Bio?
Postawiłyśmy dwa różne stanowiska, moje zgadza się praktycznie z każdą koncepcją Boga (patrz Origin Dana Browna, tam ładnie jest ta myśl rozwinięta, nota bene fizyk kwantowy i ekstra sens – dwa w jednym:)- Tom Campbell był mentorem Browna podczas pisania Początku), przy założeniu, że rzeczywistość jest wirtualna, a świadomość nieśmiertelna.
Kiszonka nie podziela mojego entuzjazmu dla wersji programu komputerowego – wszechświata, i wyższego systemu świadomości w serwerowni/niebie :), martwi się, że człowiek jebie Ziemię z krótkowzroczności swojej, i głupoty.
Zgadzamy się, że kwaśny patriarchat wybija nas wszystkich z cudownej homeostazy, do której z niewiadomych powodów wszystko powinno dążyć.
Ale chodzi o Twoją wizję wszechświata, jak ty to widzisz? czym jest dla Ciebie materia, energia,jaki masz światopogląd? Życie po życiu, inkarnacja, czy tylko jedna próba? A może poglądy materialistyczne, że potem nie ma już nic. i że to jest raczej super. O to chodzi 🙂 <3 o Twoje zdanie <3
Aaaa…. Że tak…Dziękuję Pepsi za Twój czas i jakby łatwiejsze (ot, basic) przedstawienie tematu dyskusji. Jakby się zaczęło rozjaśniać ciut bo ciut, ale zawsze. Ja uważam, że jest najlepiej jak może być, bo jakby miało być inaczej, to by było. Ja się niczym „nie martwię” – ot żywa energia interesuje mnie bardziej i również niczego i nikogo nie „jebię”, no może jakimiś skwarkiem czasem jebnę (wybaczcie, otwarte umysły). Że niby moja wizja wszechświata? No ja bardziej do Pepsi siem zbliżam (choć w materii to oczywiście bliżej Kiszonki leżą). Jak już tu raz jestem to i będę. Awatara teraz mam takiego. Rozwijam się (a czasem i zwijam) jak najlepiej się da, a co się nie da, dokończę później. Gęba mi się śmieje, nóżki przebierają, rączki 4,8,12 szklanek w oczyszczoną buźkę wlewają. Jeżeli nic nie wniosłam do tej wzniosłej dyskusji, to w następnym wcieleniu może będę po prostu dżdżownicą, taką eko… Ale bardzo nie chciałam Was zostawić tak samotnie, we dwie, żeby było wiadomo, że choć publika jest, skoczę (zadziałam) a w locie może skrzydła mi urosną a jak nie to se walnę o ziemię, może i skuteczniejsze to będzie od metalowej sztabki….
Dziękuję kochany barwny ptaku, motylu, awatarowa wróżko, wniosłaś do dyskusji lekkość bytu (w przeciwieństwie do nieznośnej lekkości:). Właśnie, przecież nie gadamy na śmiertelnie poważnie, to i tak wszystko dyletanctwo, Wysyłam miłość i dziękuję, że Ci się chciało włączyć <3
Po łebkach przeczytałam to wszystko bo mi się nie chce trochę, ale zawsze zastanawia mnie to gadanie o czczeniu matki natury i o kobiecej energii ziemi, że to jakieś lepsze jest (porównanie i zelandowskie potencjały?). Jak dla mnie to w naturze wszystko się nawzajem zabija i zjada i to jest zupełnie naturalne i spoko. Nie ma powodu tego ani czcić ani ujarzmiać specjalnie.
a przypierdolić atomówką?
O jak miło że pojawiły się głosy 🙂
A ja juz dziś nie dam rady się rozwinąć w temacie, dłuugi dzień zaczęty o czwartej rano, a w trakcie dnia trochę przemyśleń już było 🙂 Nadrobię jutro 🙂
czekamy 🙂
Hej,
jeszcze raz dzięki wszystkim za odpowiedzi!
Ja też podsumuję pokrótce punkty zbieżne, zanim przejdę do rozbieżności:
– skuteczność jest oparta na działaniu bez względu na to, czy rezonujemy z indywidualizmem i cudami indywidualizmu czy kolektywizmem i cudami współpracy, rozwój może zachodzic w konsekwencji obu tych impulsów – zewów, o ile jest zgodność, czystość intencji,
– nie ma tak naprawdę „wyczerpanych” zasobów, braku zasobów, ukradzionych nieodwracalnie zasobów… owszem, bywają zabrane, zagarnięte zasoby, ale wszechświat i tak wciąż jest bardzo bogaty w to, co można wykorzystac, aby czynić coś z niczego, bez względu na to czy indywidualistycznym czy kolektywnym sposobem, nawet w tak zanieczyszczonym środowisku jak nasze można by się w końcu solidnie wziąć za twórcze przetwarzanie śmieci (śmieci to też w sensie gospodarczym… surowiec, owszem, paradoks, ale są pojedyczne kraje, które to już rozumieją), więc znowu pole dla inżynierii, dla trudnych obliczeń także na tym polu nadal istnieje… swoją drogą projektowanie efektywnych energetycznie procesów chemicznych których surowcem jest trudna, pomieszana materia śmieciowa jest dużo ambitniejsze niż projektowanie kolejnego doskonalszego, lżejszego akumulatora (o to przecież chodzi w dronach), te akumulatory i tak będą piętrzyły potencjał w stronę kwaśną,
– moc do działania trzeba znaleźć w sobie i stawiać oczekiwania wobec siebie, nędzna kondycja świata czy najbliższego otoczenia nie może być wymówką, usprawiedliwieniem, pretekstem do nie działania,
– odrębnym zjawiskiem od działania jest nie tylko apatia, pozorowanie działania itd. (tu nie muszę się rozpisywać, Pepsi opublikowała ostatnio mnóstwo świetnych tekstów i biegów na ten temat) ale również pasożytnictwo. Ten drugi fenomen wymaga pewnego dopowiedzenia…
To teraz dalsze impresje na temat rozbieżności:
– pasożytnictwo pojawia się nie tylko w kolektywizmie, ale wszechobecne jest także w kulturze indywidualizmu i świetnie się ma również w kapitalizmie czasów współczesnych i przeszłych. Czym może być zwrot ku pasożytnictwu w kontekście socjalizmu, wiemy, w niuansach opisałybyśmy go inaczej, ale nikt nie neguje, że występował i zawsze wystąpić może. Pasożytnictwo w kapitalizmie to nic innego jak żerowanie na zasobach wspólnych bez płacenia rachunku za dobrodziejstwa czerpane z tych zasobów. Są to zarówno zasoby naturalne (widzimy rażące przykłady nadal w Polsce, nie musimy się odwoływać do Ameryki Południowej najostrzej eksploatowanej obecnie) jak i zasoby ludzkie (czerpanie z ludzkiego zdrowia, nie tylko w przemyśle ciężkim najbardziej toksycznym ale jak najbardziej też w usługach). I to nie tylko wielkie koncerny ale nawet malutkie firemki, to piekło polskiego wyzysku… nie skupiajmy się teraz chwilowo na ofiarach, dlaczego ofiara jest ofiarą, dlaczego dała się tak u…pić i dlaczego wydaje się sama sobie całkiem bezbronna – owszem, ofiara musi poczuć w sobie pewną moc żeby ewakuować się i przekierować swoje życie na inny tor, ale nawet jeśli wydźwignie się jedna ofiara, przed chwilą urodziła się następna która wpadnie w te same konteksty i… wibracje… te ofiary też są masowym, przemysłowym produktem systemu (być może niektóre media społecznościowe sprzyjają osłabianiu ludzi faktycznie, nie wiem, czy akurat tiktok bo nie uczestniczę w nim, ale dopuszczam i taką perspektywę). Po prostu na chwilę zostawmy ofiary i powiedzmy szczerze, że taka forma biznesu, która zaklada wyzysk, cięcie kosztów zamiast kreacji, jest czystej maści pasożytnictwem. W wielkiej lub całkiem małej skali. Pasożytnictwo to nie przepływ energii, ale wyssanie jej bardzo jednostronnie, z faktu wyssania energii rodzą się deficyty i entropia po stronie zasobów eksploatowanych (w przypadku tych ludzkich zasobów synonimem jest tu także choroba).
– w kontekście kolektywizmu, rzeczywistości opartej na współpracy, a nie współzawodnictwie, przepływy są niby oczywistością, ciągła współzależność, niemniej i tu tworzą się dziwne, nieprzejrzyste obiegi energii, ktore będą tworzyć nierównowagę i zagarniać nieproporcjonalnie wiele zasobów dla siebie. I to także wywoła psucie się pozostałych obiegów, którym będzie brakowało substratów. Metaforyzując to cieleśnie, weźmy cykl metylacji, jeden z wielu cykli, który jak weźmiemy pod lupę, dostrzeżemy braki zasobów wynikające z nadmiernej ekspresji innych układów metabolicznych (dajmy na to skutki nadekspresji układu nerwowego, życia w ciągłej reakcji). Żeby to naprawiać, trzeba zrobić zwrot, indywidualne jednostki świadomości muszą nawet i tu zawalczyć o ten zwrot także ze samymi sobą i przywrócić równowagę,
– współzawodnictwo z samym/samą sobą jako istota indywidualizmu (i zdolności do kreacji), to coś, z czym bardziej rezonuje Pepsi. Owszem, tam przepływy, te korzystne, obopólnie dla współzawodniczących (każdy w swojej grze) partnerów, też mogą zachodzić, ale one również wymagają harmonii i szansy zaistnienia w miarę równorzędnych partnerów, nie identycznych oczywiście, ale zdolnych nie tylko oddawać lub przyjmować energię w tej relacji, ale być czynne w obu tych kierunkach. Wynaturzony, pasożytniczy indywidualizm stawia na relację w jedną stronę i broni każdego bastionu swojego porządku do rozlewu krwi. Społecznie to banał, ale także komórka rakowa jest takim wynaturzonym idywidualistą – chce się rozrastać i chłonąć zasoby wyłącznie na swoich zasadach, nie daje ustrojowi wytchnienia. A przecież u podstaw nowotworzenia leżą te same mechanizmy co u podstaw adaptacyjnej ewolucji, mechanizmy zmienności genetycznej lub ekspresji na poziomie epigenetycznym, z tego samego narzędzia, czy to dron, czy tak proste narzędzie jak kamień, czy narzędzie rekombinacji genetycznej występującej naturalnie, mogą się urodzić dwa zjawiska – dobro lub zbrodnia. Nawet prymitywnym kamieniem można zbudować dom, można rozbić orzech, a można też zabić kogoś, rozbijając głowę…
– kamień, dron (dajmy na to taki na akumulator ale również truteń pszczoły jest dronem…), czy zmienność genetyczna/epigenetyczna – to wszystko narzędzia, to wszystko technologia, a w rękach człowieka podlega rozwojowi w strukturach nauk/sztuk/technik inżynieryjnych – budowlanej, połprzewodnikowej, genetycznej… technologia to narzędzie do działania, ale są też działania złe, pasożytnicze. Nie chodzi mi o to, żeby oskarżać konkretne czy wszystkie technologie, stworzenie zrównoważonego, permakulturowego gospodarstwa ekologicznego to jest typowy przykład technologii. Trzeba jedynie uwzględnić, ze technologie mają w sobie nieodłączny wymiar protezowania naszych możliwości, to jest także proteza w kontekstach, które dostrzega współczesna psychoanaliza kultury (nie tak płaska jak psychologia kliniczna ale owszem też mająca swoje ograniczenia i własne protezy). Ten aspekt protetyczny dostrzegał też niechętnie cytowany przeze mnie wieszcz polski Adam M., gdy pisał o szkiełku i oku, gdy mówimy o protezach do mikroskali… tu jest ta pułapka, że wpatrując się w coś niedostępnego dla oka przez protezę oka, jaką jest choćby mikroskop klasyczny znany od stuleci czy te najnowsze akceleratory w fizyce nuklearnej, zaczynamy… myśleć w innej skali, rzeczywistośc w której stoją nasze nogi (i materialne podstawy bytu) przestaje nas interesować i mentalnie faktycznie jesteśmy już tam (w mikroskali lub w makroskali – protezy typu największe teleskopy i inne detektory kosmiczne) i tracimy kontakt z naszym „tu”. I nie chodzi o to, żeby za wszelką cenę sprowadzać się do tych materialnych podstaw i nie chcieć dalej patrzeć, poznawać, obserwować, ale i spekulować, chodzi mi o to, że patrzenie przez protezę, choćby zgadzało się na płaszczyźnie logiki lub choć pewnych ciągów logicznych powoli układających się w większe, spójne opowieści (dajmy na to fizyka kwantowa), może wywołać efekty sprzecznych intencji (a zatem efekty karmiczne), jeśli staje się całkowicie wyabstrahowane od tego, co doświadczamy w naszej rzeczywistości materialnej. Dzisiaj jeszcze nie wiemy, co tak naprawdę przyniosą największe zdobycze współczesnej fizyki, w tym kwantowej. Czy uratują środowisko życia dla człowieka (natura i tak przetrwa), czy je ostatecznie wyniszczą. Dlatego nawet nie rozpisuję się bardziej o tym, bo to by było wręcz kuszenie złego losu, trzeba działać a nie rozważać to na taki sposób. Wiadomo, nie wjeżdżam tu ani nigdzie indziej z taką gadką, bo jest niskowibracyjna i niczego nie wnosi. Ale postuluję kontakt z rzeczywistością, spoglądanie przez protezę może wywolać/powiększać kwaśne skutki tu i teraz, czy to wróży pozytywne skutki nawet w tym podniesionym wymiarze? Optymizm, że naprawdę przedostaną się tam, dobiegną tylko szlachetne jednostki świadomości, jest moim zdaniem bardzo jednostronną perspektywą. Ale trzeba spoglądać, nie neguję tego. Intuicyjnie mnie też zawsze rajcowało raczej bardziej szkiełko i oko niż „serce” (przynajmniej ta jak je postrzegał polski romantyzm), ale transcendencja aż do zatracenia kontaktu z rzeczywistością stanowczo nie jest dla mnie.
– nie zgodzę się z koncepcją, że natura kiedykolwiek wywoływała strach, że atawizm strachu jest zjawiskiem wynikającym akurat z kontaktu z naturą (choćby z drapieżnictwem), nie zgodzę się z tym, że sarna ucieka ze strachu…ale tego wątku już nie będę rozwijać, osobny ciekawy temat, nie tak istotny jednak w dyskusji o karmie i technologii, ale moze kiedyś do niego wrócimy. Temat naprawdę fascynujący, ale nie rozsadzajmy tej dyskusji zbyt wieloma wątkami 🙂
Więcej rozbieżności raczej nie ma, a te wypunktowane wcale nie muszą być jakimiś fundamentalnymi, nie do zakopania rozbieżnosciami… bo przecież nie chodzi o to, kto miałby mieć niby rację, tylko o to, jak wydobywać siebie ten twórczą, pozytywną moc i jak pozwolić jej czynić cuda, czyli uczestniczyć w przepływach, czy, bardziej po mojemu, płynnych współzależnościach, choć przepływy są również dla mnie akceptowalną kategorią. Bez względu na ciążenie, ktore w nas dominuje na poziomie jednostkowym (czy to do indywidualizmu, czy to do kolektywizmu), mamy świadomość zagrożeń, wiemy, że to nie przepis tylko bycie w procesie, czy tam grze, i odpowiadamy przede wszystkim za siebie, i na miarę swoich aktualnych umiejętności dbamy, nie zawiązywać nowych węzłów karmicznych albo przynajmniej zawiązywać ich jak najmniej, czyli działać w czystym przepływie, na czystych (niesprzecznych) i pozytywnie ukierunkowanych intencjach, bez czystej intencji zła. Dla Pepsi takowa czysta substancja zła nie istnieje, dla mnie tak, ale nawet to jest nieistotne, o ile żadne z nas po prostu nie podąża w jej kierunku.
Dlatego świat ma potencjał, aby być coraz lepszy i wzrastać, mimo że widzimy dużo przykrości i doświadczamy także w sobie tej trwogi o to, w jakim kierunku to wszystko może zmierzać. Ale wiemy, że ta trwoga to tylko wymówka podściełana przez ego i że w stanie działanie ona po prostu zanika/znika. I to już jest ten drogowskaz, ktory szczęśliwie mamy w sobie 🙂
Dziękuję Droga Kiszonko za bardzo ciekawy koreferat. Mam wrażenie, strzel mnie z liścia w pysk, jeśli to niezrozumienie, czy nadinterpretacja, ale troszkę odebrałam tę wypowiedź, jak manifest komunistyczny. Czyżbyś komunizowała? Gorąco polecam Ci lekturę Ayn Rand Atlas zbuntowany, bo zdaje się daje odpowiedzi na trochę postawionych tutaj kwestii. A może czytałaś już to opasłe tomisko? Bardzo jestem ciekawa Twojego zdania w temacie: Kant, czy Arystoteles?
Hej Pepsi,
czytaniu Ayn Rand nie mówię nie. Jestem osobą o ugruntowanych poglądach lewicowych (czyli czerwoną do szpiku 🙂 ) ale oczywiście, że od czasu do czasu należałoby się skonfrontować z dobrym, źrodłowym tekstem z przeciwnej strony.
Prawicowej i liberalnej publicystyki raczej nie czytam, natomiast konsumuję regularnie publicystykę lewicową, lecz nie jest tak, że biorę tu cokolwiek bezkrytycznie. Od kiedy udało mi się choć trochę wziąć lejce wozu w swoje ręce, nie podoba mi się, gdy często w publicystce lewicowej utyskuje się na zjawiska takie jak wellness, coaching itp. konteksty – w domyśle jest to często konotowane jako jakaś nowa forma fałszywej świadomości, zamydlenia oczu jednostkom przez kapitalizm. Nie wszyscy, ale wielu/wiele tak to widzi, ale to nie z powodu jakiegoś spisku antyrozwojowego, czy dążenia do urawnwniłowki – często prekarne położenie tych dziennikarzy wiąże ich w kręgu właśnie takich wibracji, że śnią o zmianach wyłącznie w wielkiej skali, a trochę jednak niedowierzają w moc jednostki. Nie wszyscy, ale gdy to czytam, mam to na radarze i nie rezonuję z tym. Dla mnie to musi wystąpić na obu tych poziomach. Masowo działa tylko gniew i czasem zbiorowy gniew jest potrzebny, żeby naruszyć zaryglowaną bramę tyranii, ale po przebiciu się przez tę bramę tłum złożony z jednostek musi mieć w sobie jakąś jakość do działania, jakąś pozytywną, konstruktywną moc, a nie tylko gniew i negatywne migracje, bo wiadomo, że z tych ostatnich nic dobrego się nie urodzi i rewolucja tak jak nieraz już było pożera własne dzieci. Tak samo zresztą czynią i lewicowe, i prawicowe rewolucje.
Ale tak, do tekstów poważniejszych, źródłowych też trzeba sięgać. Do lewicowych tekstów źródłowych nie sięgam od dość dawna, choć był taki okres w życiu, że owszem. Nie był to wcale słodki miód – trudne, żmudne, ego się męczyło z rozkminianiem, ale chyba nie było aż tak źle, bo te trudności mnie nie zniechęciły do tej właśnie orientacji. W kwestii Arystoteles vs. Kant nie napiszę nic ożywczego ani nawet nic błądzącego acz własnego, bo starsze teksty filozoficzne są jednak dla mnie bardzo trudne do przebrnięcia. Rozumiem, że Ayn Rand stworzyła tę opozycję postaw i mocno pojechała po Kancie. Dla lewicy (niecałej) owszem, Kant jest jednym z ważnych punktów odniesienia, ale nie jest jakimś powszechnym guru. Ja go widze jako filozofa, który po prostu rozbroił dawny, często toksyczny i arbitralny racjonalizm jego własnymi kluczami/narzędziami a jednocześnie sam… pozostał racjonalistą. Łatwiej byłoby mi juz wybrać między Kartezjuszem a Kantem, postaciami historycznie mniej oddalonymi – wtedy z całej siły Kant. Ale nie jest to jakiś bliski mi filozof. Często mówią na jego korzyść, że jako reprezentant Prus i do tego peryferyjnych (nie myślowo, ale administracyjnie, geograficznie – to by pozornie sprzyjało ślepocie i koniunkturalizmowi w takich kwestiach) był przeciwny rozbiorom Polski – a więc i on był nonkonformistą. Być może jednak i Kant ma w sobie potencjał niski, demobilizujący – swego czasu interesował się nim reżyser Krystian Lupa (bardzo specyficzny, niestety niskowibracyjny twórca, dawniej mój guru, obecnie nie, ale on nie ma etykietki lewicowej, mógły raczej zasługiwać na etykietkę depresyjną…) i stworzył jeden ze swoich spektakli. No ale o Nietzschem i Zaratustrze też stworzył 🙂 – więc to taki wątek ambiwalentny.
Z kolei Arystoteles to już rzecz naprawdę odległa. Nigdy nie budził we mnie ciepłych emocji, ale i tak wygrywał w moich oczach… z Platonem, który wydawał mi się zawsze najciemniejszą postacią wiszącą nad naszą patriarchalną, idealistyczną kulturą. No ale to niepotrzebna dygresja. Z tego, co mówsz w lajvach, u Arystotelesa wzbudziła u Ayn Rand szczególne zainteresowanie koncepcja szlachetnych umysłów…
To może ciekawie byłoby równolegle do Ayn Rand czytać kogoś jej współczesnego, ale z innej beczki, kto też miał taką koncepcję… Myślę o Florianie Znanieckim. Nie jest to jakiś pomnik lewicowy, ale po prostu nestor polskiej socjologii, choć szerzej mało znany. Przeprowadził pionierskie badania socjologiczne wśród polskiego chłopstwa, które wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych za chlebem, a więc świetnie też znał Amerykę. Ale oprócz tych tekstów stricte profesjonalnych on także miał swoje flow, pisał teksty luźniejsze, futurologiczno-filozoficzne, i o dziwo, o dziwo, bo to wszak polski myśliciel i do tego jeszcze akademicki – były to wizje… pozytywne i ewolucyjne. Tworzył swoje typologie zalet i przywar, ale widział możliwosć ewolucji w kierunku formowania przez doskonalące się społeczeństwo ludzi mądrych a dobrych, którzy zaczną przeważać szalę.
Społeczeństwo to też jakiś inny (nie lubię hierarchizować i pisać „wyższy”) poziom świadomości ponad podstawy naturalne (a jednak o tych też wciąż wiemy tak mało, wciąż nie dość…), więc lokowanie nadziei, planów, projektów wlaśnie na tym pułapie spolecznym nie jest niczym gorszym niż lokowanie ich na poziomie technologicznym, astronomicznym, skoków kwantowych. To jakaś inna forma przekraczania, transcendencji również. I to nie znaczy, że w tym nurcie można tylko roić i wyobrażać sobie swój idealny porządek społeczny, swoją dyktaturę (jak ostatecznie uczynił Platon czy przestraszony jednak Kartezjusz), ale można marzyć i jakoś współdziałać w kierunku płynnego, harmonijnego rozwoju dla wszystkich.
Oczywiście to również bardzo trudne. Ja nie czuję się obecnie osobą jakoś czynną w tym względzie, teraz bardziej skupiam się na sobie i porządkowaniu własnego bałaganu. Nie mam też jakichś przodów w interakcjach społecznych, będąc osobą nerwicową i zdziwaczałą nie udałoby mi się zmobilizować pięciu losowych osób do wzięcia ode mnie darmowej paczki kiełbasy (piszę szczerze, jest coś takiego, że ludzie nie ufają mi), a mimo to nie czuję resentymentu do ludzi, wiem, że czasem muszę trzymać się z dala i po prostu nie jestem typem osoby/osobowości publicznej, ale i tak życzę wszystkim dobrze i chcę, żeby społeczeństwo było harmonijne, bezprzemocowe i wspierające. Nie jestem więc jakimś głośnikiem/tubą społecznej zmiany, ale chcę być chociaż rezonatorem pozytywnych wibracji w dostępnej mi skali.
Jestem krańcowo po drugiej stronie, kult jednostki, której się chce, pracowitość, produktywność, twórczość, sukces, sztuka wysoka, design, ambicja, dźwignie i przepływy finansowe, konsekwencja, rozwój firmy zamiast pojęcia pracy w niej, Friedrich Nietzsche, ale też arystotelesowska dusza dostojna, i nigdy, ani to przenigdy powrotu do najtragiczniejszego jak dla mnie ze współczesnych ustrojów, komunizmu synonimu brzydoty i straszności. Zero utopii jestem w stanie znieść.
Ale to wszystko wiesz, jednak ja tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z Twojego światopoglądu, dzięki za odpowiedź.
<3 <3 <3
jak dla mnie to mega przeintelektualizowane te wpisy – taka trochę umysłowa masturbacja. Podsumowując – pseudonaukowego bełkotu (ofc to nie do Kiszonki bo nawet ja widzę, że jej wypowiedzi są naukowe bardzo) wszędzie pełno, a tutaj wchodzę bo o rzeczach skomplikowanych Pepsi wypowiada się prosto acz treściwie. W wywodach Kiszonki jest tak dużo erudycji i trudnych słów, że treść gdzieś mi umknęła:) Ale nie ukrywam, że przemyśleń i poglądów powyższej jestem bardzo ciekawa – tylko podanych w odwrotnych proporcjach (treść>popisów profesorskich i prosto o ważnych sprawach) Pozdrawiam gorąco obie Prelegentki 😉