fbpx
Pepsieliot
Możesz się śmiać, ale i tak za kilka godzin
zmienisz swoje życie...
219 107 995
71 online
46 121 VIPy

Recenzja recenzji mięsożernego krytyka na temat witariańskiej resta

 

Recenzja recenzji mięsożernego krytyka na temat witariańskiej resta

Popularny krytyk kulinarny nadszedł incognito do RO i po owej wizycie, a w zasadzie dwóch napisał recenzję TUTAJ

Już sam tytuł pod jakim rzeczona się ukazała, który miał być chwytliwy jak to nagłówek w gazecie, ale też spektakularnie dowcipny „Ro, Węgierskie Specjały. Wełnista świnia kontra korzonek” świadczy o tym, że idea odżywiania się surowymi bio roślinami generalnie dla pana Nowickiego jest śmieszna. Jedzenie panu krytykowi dość smakowało, chociaż w efekcie końcowym okazało się nudne. Ze znawstwem erudyty przeanalizował kilka potraw i okazało się, że są zadowalające. Aromatyczne i zróżnicowane, jednak zawiało degustatorowi flakiem z olejem, czyli monotonią. Jakby sprzeczność. Pan Nowicki Wojciech przybył ze swoją progeniturą w ilości dwóch sztuk i zapłacił w restauracji za konsumpcję 150 peelenek. Czy to sporo? Czy ktoś pojawił się kiedyś w sklepie ze zdrową żywnością i skonfrontował ceny warzyw i owoców bio i tych z herbicydem? Czy ktoś zdaje sobie sprawę, że każdy orzech, każdy liść zioła, każda pieczarka, przyprawa, a nawet woda, która jest dolewana do potraw to najbardziej hardcorowy organik, a woda do tego jest strukturalna. Czy ktoś kiedykolwiek słyszał o wodzie strukturalnej? Jestem przeciwna robienia z radosnej restauracji miejsca martyrologii, czyli nawijania tylko o zdrowiu, ale to się dzieje mimochodem. Każda potrawa działa jak wielki detoks, dla naszych trzewi, a wystarczy przecież żeby 51% szamy było surowej roślinnej w naszej diecie i organizm nie potraktuje już innego jedzenia codziennego jako trucizny. Każda potrawa w RO działa też odkwaszająco i w kontekście tego gdzie się udał później znany recenzent miał już jakiś podkład asekuracyjny dla trzewi pod to co wrzucił na ruszt w postaci świni z włóczki setki. Pan Nowicki żartuje, przytaczając scenę z klimatycznego filmu w gwiazdorskiej oprawie, co zwykle nie idzie w parze, ale tutaj się udało, Notting Hill, kiedy panna opłakuje marchewkę przy stole. I to jest dżołk i to jest błyskotliwe, ale w konfrontacji z tym, co skonsumował później znany komentator, już wszystkim odechciałoby się żartować. Marchewka niech zdycha, a co tam, nawet witarianin z tą śmiercią łatwo się godzi, ale już trzecia inteligencja po człowieku, bo przypominam człowiek, naczelne, delfin, świnia, ukatrupiona i zjedzona nie wzbudza chęci do igraszek słownych. Tak śmierć marchewki może być zabawna, ale uśmiercenie świni już z pewnością nie. Nie ma takich reklam. Że świnie idą na rzeź, koszmarnie kwicząc, a potem różowa szynka od barwionych absorbentów pojawia się w kolorowym plastiku. Jest tylko wesoła Miss Piggy, trzymająca się pod boki i grzecznie dzieląca się swoją późniejszą galantyną. Nie o to chodzi, że pan Nowicki, wiadomo, że mięsożer ma podejść bez krotochwili do warzywa i owocu. Wręcz przeciwnie, ale skoro ośmieszamy jakąś ideę, a tak na prawdę jedyną słuszną dla trzewi człowieka, na zdrowy chłopski rozum, to powinien spojrzeć mniej rewizyjnie w stosunku do jednego, skoro w drugim przypadku na prawdziwy problem chce przymknąć oko. W końcu to Nowicki publicysta wrzucił dla podkręcenia piłeczki pewnie, do jednego garnka korzonek i świnię. Co do nazw potraw, mam bardzo podobne odczucia do żurnalisty Wojciecha, o czym pisałam już na tym blogu, a także radziłam właścicielom, aby skupić się na radosnym bio organik eko, a nie wspominać burgerów i pizzy. Ale to jest tylko detal przecież. Jedzenie w RO tak jak napisał rzeczony jest bardzo aromatyczne. Nikt tutaj nie boi się smaków i konkretów. Czyli każdy człowiek, który żywi się niezdrowo, więc nie ma wysublimowanych kubków smakowych natenczas, jest w stanie docenić aromaty i smaki potraw w RO. Nie trzeba być wcześniej witarianinem przez rok, czy frutarianinem. Każdy może tutaj wejść, zjeść jeden bardzo smakowity posiłek i przy okazji odtruć swój organizm. Jest to też rozwiązaniem w przypadku, kiedy nie chcemy już w domu myśleć o tym, aby 51% pożywienia, było surowe, roślinne i organiczne. To jest wielkie udogodnienie dla ludzi, tylko trzeba nieść tę świadomość. I tę wiedzę musimy ludziom podawać na tacy. Surowy pokarm pochodzenia organicznego powinien stanowić przewagę w naszej diecie. Phillip Day – dziennikarz śledczy i pisarz, zajmujący się pożywieniem, wypowiada się, że kiedy gotujemy jedzenie system immunologiczny reaguje na nie jak na toksyny. Większość ludzi o tym nie wie, że krew przechodzi w proces leukocytozy trawiennej, który uaktywnia białe krwinki przeciwko zjadanemu, gotowanemu pożywieniu. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że proces gotowania zniekształca strukturę żywności, że ciało go nie rozpoznaje i traktuje jak toksynę. Czyli zwykły posiłek staje się obciążeniem dla układu immunologicznego, który pełni najważniejszą funkcję w organizmie, funkcję ochronną. Rak to też choroba systemu immunologicznego. Paul Kouchakoff w latach 30-tych poprzedniego stulecia wykazał w swoich opracowaniach naukowych, że jeżeli w codziennej diecie 51% jedzenia stanowi pokarm surowy, nie wystąpi leukocytoza, czyli reakcja białych krwinek, o czym wspominałam wcześniej. Czyli jeżeli 51% pokarmu będzie surowego, pochodzenia organicznego nie przeciążymy już i tak nadwyrężonego systemu odpornościowego. Nawet lekko podgotowane jedzenie traci naturalne enzymy, które pozwalają łatwo strawić pokarm i rozprowadzić jego wartości odżywcze w całym organizmie. (z posta pepsi „jedzenie ma znaczenie”, który powstał na podstawie filmu o tym samym tytule)

Oczywistym jest, że ludzie chcą się przy jedzeniu odstresować. Nie chcą wiedzieć o tym, że salami ich zabija. Że zakwasza im trzewia, tworzy polipy na jelicie grubym i podwyższa trójglicerydy. Nie chcą o tym słyszeć. Myślą, że będą bezkarnie spożywać napompowane chemią mięso i podawać do gardła nisko tłuszczowe sosy z jogurtów, nie interesując się IGF. Tak nie ma. Pomijając już całkowicie aspekt moralny, masz odwłok od środka poskręcany od zgniłego białka zwierzęcego, bo nie łatwo trawionego, zatrutą wątrobę i zakwaszone nerki. Jelita to nasz drugi mózg. A to, co się dzieje w nich po wizycie w węgierskiej jadłodajni, czy tylko kiosku jest zamachem na własne trzewia i tylko dla równowagi powinieneś chociaż zahaczyć o deser w RO. Jak odtrutka. Jak antidotum. Jak oczyszczenie. Surya już wprowadziła gotowane jedzenie. RO na to nie pójdzie. Tu jest oaza na pustyni

Wracając do znanego krytyka kulinarnego Wojciecha. Odgraża się, że prawdopodobnie rzadko będzie RO odwiedzał, w domyśle może nawet wcale. Woli salami. I git. Trzewia pana Wojciecha są jego sprawą. Nie wygląda zresztą zbyt zdrowo z fizys. Ale pan Nowicki Wojciech przyprowadził do restauracji swoją niepełnoletnią progeniturę. Dzieci zostały nakarmione najlepszą strawą jaka istnieje. Całe społeczeństwo powinno dać na to przyzwolenie. Prawnie, dzieci powinny mieć zagwarantowany wolny i swobodny dostęp do surowej organicznej żywności roślinnej w RO. Tym bardziej, że jest też smakowita, co do dzieci przemawia bardzo. Ale dojdzie do tego, jestem pewna, że przyprowadzenie dzieci do restauracji węgierskiej, czy nawet pod kiosk i nakarmienie ich świnią czy też osłem będzie karalne. Opiekunowie będą karani za takie bezeceństwa. Własne polipy mogą sobie hodować na osobistym kolonie, ale od naszych dzieci, bo wszystkie dzieci są nasze, wara. I wkroczy kiedyś bezpieka, jak przy przemocy w rodzinie, zajrzy do garów i odbierze toksycznym rodzicom ich dzieci i da je nam. Będziemy je czcić z miłością i karmić ich trzewia najczystszym jedzeniem, dla nich stworzonym. Więc Pan Nowicki Wojciech może się przemieszczać gdzie chce w poszukiwaniu polipa, ale od naszych dzieci już wkrótce, wara! Nie wolno karmić człowieka, który ukończył czwarty rok życia, mlekiem, ani jego pochodnymi. Nigdy zaś przetworzoną żywnością, ani cukrem, ani glutenem, ani przetworzonym mięsem. Surowe mięso dzikich ryb morskich z nieskażonych akwenów wodnych dopuszcza się w ilości nie większej niż 5% w pożywieniu. Z moralnego punktu widzenia żadnego mięsa, gdyż rośliny i bakteria produkująca B12, oraz słońce w rzeczywistości potrafię zapewnić wszystko co jest do najlepszego  życia w zdrowiu niezbędne. Oto moja recenzja recenzji.

Mój rekord na 100 metrów to 50 metrów! (Czajnik vs. toster)

(Visited 836 times, 1 visits today)

Komentarze

  1. avatar gabi 7 października 2012 o 11:59

    droga pepsieliot, czytam twój blog od jakiegoś czasu wpis po wpisie z wypiekami na twarzy.Jesteś jak pulsar a ja jak prosta kreska.Trzeba mi deribrylatora aby moje życie przywrócić.Szukam od jakiegoś czasu własnej drogi,przeglądam blogi,czytam wszystko o zdrowym odżywianiu, jestem zafascynowana, ale nagle trafiam na kubeł zimnej wody.Nie tak to sobie wymażałam. Chyba oni nie mają racji.I nagle na twoim poście znów zostałam oblana.O dzizas,zdrowe odżywianie i suplementacja witaminami?To ja teraz jem wszystko i żadnych witamiń nie łykam,i każdemu odradzam,bo to sztuczna chemia.Może ja czegoś nie zrozumiałam,proszę oświeć mnie pepsi jeśli zbłądziłam.

    1. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:24

      gabi hejka, trochę jestem pulsar, fakt 🙂 nic złego nie ma w naturalnych suplementach, jeżeli uzupełnia Twoją dietę. Na przykłąd acai trudno nazwać suplementem, bo to sproszkowana jagoda , której nie da się jeść w innej postaci skoro nie mieszkasz w buszu amazońskim, bo psuje się ogromnie szybko i musi być zaraz po zerwaniu mrożona i mielona, a zawiera najwięcej na świecie antyoksydantów, a spirulina to sproszkowane warzywo morskie czyli glony. Więc nie wiele ma wspólnego jak widzisz ten suplement ze sztuczną witaminą olimpa. Można tez pilnować, aby Twoje dieta była pełna, ale zimą, kiedy mieszkasz w Polsce zabraknie Ci witaminy D, tak samo jak zwykle mięsożerom i wtedy tzreba się suplementować. Jeżeli jesteś długo weganką i bardzo dokjładnie myjesz korzenne warzywa to być może będziesz musiała suplementować B12, ale tak na prawdę to jest prosukt bakterii, która nie jest czescią miesa, więc często w ubojniach nastrzykują mięso B12, więc też nic nie tracisz kiedy nie jesz mięsa, bo po prostu w jednym i drugim przypadku jest to suplementacja i tak dalej. Duże dawkio witaminy C wsztryknięte do żyły mogą leczyć jak chemia chorych na raka. Itd itd. Dobry greens jest w stanie uszupełnić wszelkie Twoje braki i nie lnależy się go bać w przeciwieństwie do frytek i burgerkinga, których należy się wystrzegać, ściskam 🙂

  2. avatar Joanna Balaklejewska Wilson 7 października 2012 o 12:49

    Niestety Panow Wojciechow mamy teraz cale multum, miejmy nadzieje, ze z czasem dzieki surowym restauracjom gusta kulinarne socjety ulegna znacznej poprawie. Jak to sie mowi ” kropla drazy skale ” Wiadomo, nie od dzisiaj, ze organiczne jedzenie jest drozsze anizeli naszpikowany hormonami cielak, ktory do konca walczyl o zycie. Dla Pana Wojciecha widocznie nie robi roznicy co wklada do zoladka, az balabym sie zajrzec do jego lodowki 🙁

    1. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:26

      No w jego lodówce musi być straszno i bojno, ścisk Joanna

  3. avatar pi 7 października 2012 o 15:22

    Pepsi weź no mi powiedz, bo już pytałem i może to już wiesz, 51% surowego – chodzi o masę, objętość, liczbę kalorii czy czego, bo różnica jest fundamentalna. Poza tym w latach 30-tych mieli chyba inną definicję „organic” niż obecna, a nawet jeżeli nie mieli (bo może nie było żadnej definicji), to świat natury wyglądał inaczej i jeszcze był przez spryskaniem lasów np. Agentem Orange…

    1. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:27

      Teraz wyjdzie aktualniejsze wydanie i to w formie ksiązki w języku polskim, widelece i noże, może ten problem będzie tez poruszony. Myślę że chodzi o kalorie, bo rzeczzywiście różnica jest fundamentalna, ścisk pi 🙂

      1. avatar Basia 8 października 2012 o 13:08

        ja czytałam że objętościowo, na warzywach zresztą czy to surowych czy gotowanych łatwo mieć ujemny bilans energetyczny, w związku z tym gdyby szło na kalorie to rzeczywiście kilka ziemniaczków na parze niweczyło by cały wysiłek:)

        1. avatar Jah Maya 8 października 2012 o 15:29

          a tak naprawdę to 51,563435267237 % i ani procenta w jedną u drugą stronę…

          1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 22:14

            Jahu, ale kurwa śmieszne. Poczytaj może dla odmiany Jurka Scota, bardzo ciekawa książka, jedz i biegaj

          2. avatar Jah Maya 9 października 2012 o 06:52

            Leży ta książka koło mnie ale kolo jest weganinem więc pierwsza połowa mnie nie interesuje. Strach się bać.

          3. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 07:49

            no dlatego Ci ją polecam miesojadzie, żebyś zobaczył co można wybiegać na wegaństwie i jak fajnie kolo wygląda, nie taki zasuszony jak inni maratończycy

          4. avatar Jah Maya 9 października 2012 o 06:52

          5. avatar Jah Maya 9 października 2012 o 09:03

            no i biega w butach z amortyzacją…

          6. avatar Jah Maya 9 października 2012 o 09:07

            Widzę…. i co dalej? Czego to ma dowodzić poza tym, że żrąc same rośliny można biegac ultramaratony, jak ktoś potrafii i trawi naleśniki?

          7. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 10:14

            nie mów o nim że żre, ty żresz mięso, on je rośliny

          8. avatar Jah Maya 9 października 2012 o 10:19

            Buahaha nie bądź śmieszna w swoim cynizmie, musi wpierdalaś na maksa swoje rośliny tym bardziej, że mięsa mu szkoda.
            p.s. Sama zaczęłaś przezywać mięsożerców, że tylko żrą czemu dajesz przykład w ostatnim komecie.

          9. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 20:58

            Jahu subtelna różnica

  4. avatar Przekocurek 7 października 2012 o 15:28

    Pepsi 🙂 Tekst mniam, za co love and up, oczywiście big. Unże Krytyk już został gdzieniegdzie wycenion jako megaloman i arcyidiota, bęcwał i pustostan. Niezmiernie dumnym z Ciebie, że wysnułaś taki tekst właśnie dziś, kiedy chodziło mi po głowie (po wczorajszej Veggie Parade) tajne pytanie: dlaczego na blogu swoim szanownym tak mimo wszystko niewiele miejsca zajmuje obrona naszych kochanych świń, delfinów i last but not least: kotów! Wiem, że to dla Ciebie ważne, ale miałem taki kaprys, życzenie, marzenie, żeby dziś coś mocnego na ten temat przeczytać i ot… się spełniło! Za co mniam, love and up itd.

    1. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:30

      Przekocurku też Cię przeuwielbiam, ścisk, cmok 🙂

  5. avatar jantar 7 października 2012 o 16:12

    szacun Pepsi za ostatni wpis!Chcialabym sie jednak spytac jak sie ma obrona praw zwierzat do noszonej przez Ciebie odziezy skorzanej?Kanapa ze skory tez chyba mignela w tle!

    1. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:34

      jantar hejka, mam w pizdu rzeczy ze skóry, bo kiedyś miałam teorię że nie jem zwierząt, ale skoro oni jedzą to ja używam skór bo to o wiele bardziej ekologiczne, ale dzisiaj już tak nie uważam i nic nie dokupuję. Po prostu z szacunku do zwierzęcia donoszę do upadłego to co mam i mogę moją skórę oddać w pzryszłości na okrycie dla kogoś.Jakby ktoś chciał.

      1. avatar Przekocurek 7 października 2012 o 23:27

        Z szacunku, nie odmówię :))))

  6. avatar aniawita 7 października 2012 o 16:28

    Przeczytałam recenzję pana Nowickiego i uważam, że jest całkowicie pozytywna. Jako osoba zainteresowana zdrowym (surowym) odżywianiem ta wypowiedź zachęciła mnie do odwiedzenia RO. No cóż, krytyk przyznaje, że mięso lubi i to nie jest dla niego – jego wybór.
    Meldunek składam z 3 rund. Miłego wieczoru życzę.

    1. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:35

      aniawita cieszę się, jeżeli inni tez tak pomyślą tym lepiej , ścisk i odmaszerować

  7. avatar Olga 7 października 2012 o 16:37

    raport za wczoraj: 23.20 2 rundy i 15 min rozciągania, dzisiaj boli mnie wszystko.Od kilku tygodni jestem słaba, czuję się jakbym miała się rozłożyć na grypę ale nic się nie pogarsza tylko ta słabość i ból głowy. Po zmianie diety na wegańską czułam się b.dobrze, miałam więcej energii i dużo większą sprawność o czym się przekonałam biegając ze znajomą, po prostu ją wykończyłam a to ona biega dość regularnie.Może powodem jest niskie ciśnienie?Po kilku miesiącach bez mięsa i nabiału ciśnienie spadło mi do 90/60 a czasami jeszcze niżej a do tej pory nawet w ciąży miałam 120/80.Poczytałam w internecie że dieta wege obniża ciśnienie i może potrwać kilka miesięcy aż moje się unormuje ale czekam i nic a chęci do życia coraz mniej. Staram się ruszać, biegać ale czasami nie daję rady i to było przyczyną przerwy w kapsi na 2 tygodnie.Ściskam z wiarą że moje(no i Twoje też 🙂 bo wszystkie dzieci są nasz i może Ci je podrzucę na troche bo wstyd nie znać swoich dzieci) wegańskie dzieci doczekają świata z Twojego postu.

    1. avatar Basia 7 października 2012 o 17:14

      Olga mam ten sam problem. Zawsze niskie ciśnienie, a na weganie spadło jeszcze bardziej, często mam 90 na 60, kiedyś panikowałam jak mi się zawracało w głowie, myłśałam że to anemia, aż mi w końću rodzicielka ciśnienie zmierzyć kazała i się okazało. W tygodniu wypijam kilka kaw, a poza tym staram się dużo pić wody, bo im więcej płynów tym ciśnienie wyższe. Na wegeanie je się bardzo mało przetworzonej żywności czyli udział soli w diecie bardzo niski.Co by nie mówić sól to ciśnienie podnosi. Ogólnie dla mnie może nie istnieć, ale teraz minimalne ilości dodaję do zupy czy ziemniaków właśnie z tego względu, zwłaszcza że nie przepadam za glonami, a i jod skądś trzeba czerpać. Jeżeli zdecydujesz się na kapinkę soli do ziemniaków to pamiętaj by dodać po ugotowaniu albo pod sam koniec, właśnie żeby jodu nie „uszkodzić”. No i wysiłek fizyczny. Tylko że jak niskie ciśnienie to gorzej się do niego zmotywować, ale działa super.

      1. avatar Olga 7 października 2012 o 17:22

        Dzięki Basiu za rady, ja mam właśnie problem z piciem wody ale się postaram i zobaczymy. A soli niestety używam ale ograniczam stopniowo coby rodzina się przyzwyczaiła 🙂

      2. avatar NotMilk 7 października 2012 o 17:33

        Jedząc dużo surowych warzyw i owoców o jod raczej nie trzeba się martwić, bo ma go m.in. szpinak, wiśnie, seler, itd. W moim wypadku ciśnienie przed zmianą diety wynosiło około 140-160/76-90, a teraz spadło do około 127/86, czyli jest prawie w normie. Liczę, że z czasem spadnie do tych 120/80.
        @Olga: W końcu musi się ziścić profetyczna wizja Pepsi:))

        1. avatar Basia 7 października 2012 o 20:27

          teoretycznie wszystkie owoce i warzywa mogą mieć jod jeżeli wyrosły na terenach blisko morza. Czyli trochę mało pewne źródło. Sól albo trochę glona powinno wpaść do paszczy od czasu do czasu jednak

      3. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:40

        Ba, im więcej płynów, tym krew jest bardziej rozrzedzona i ciśnienie jest niższe, tak czytałam 🙂 Ja mam czasami 90 na 47

        1. avatar Basia 7 października 2012 o 20:32

          hmm..raczej powinno być tak, że krew zwiększy swoja objętość od płynów czyli ciśnienie rośnie
          A czemu się puls obniża u biegacza z czasem?

          1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 04:13

            Ba organizm się dostosowuje, ale nie każdy może dużo biegać 🙂 niestety dokładnych fizjologicznych przemian nie znam, ale wiem na pewno że puls się obniża i pisał o tym też Murakami chociaż to też laik

    2. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:37

      Olga, dzieci zawsze przygarnę, a jeżeli chodzi o ciśnienie też mam takie niskie i jest to niesłychany dar dla biegacza. Bo bieg podnosi ciśnienie i możesz o wiele więcej z siebie dać niż nawet ci co maja normalne, wazny też jest puls. U biegacza się po pewnym czasie obniża, ściskam

      1. avatar Olga 7 października 2012 o 18:30

        Czyli organizm daje mi sygnał :jestem gotowy, biegamy! A z tą krwią to fakt bo liszaje drogowe synów krwawią długo zanim się zastrupią a wcześniej tego nie było.W związku z niskim ciśnieniem doczytałam że poza ogólną słabością niskociśnieniowcy żyją dłużej i zdrowiej.Tylko ile można spać?

        1. avatar pepsi 7 października 2012 o 18:52

          niskie ciśnienie też jest niestety objawem zespołu chronicznego zmęczenia, bo mnie nie chce się spać i mam masę energii pomimo tego niskiego ciśnienia
          http://www.mantrazdrowia.pl/zdrowe-cialo-i-umysl/zespol-chronicznego-zmeczenia-z-ang-adrenal-fatigue-syndrome/
          Olga zajrzyj sobie tam na stronkę, jakby co . Mówi się, że sennośc może być też objawem braku witaminy B12,

          1. avatar Olga 7 października 2012 o 19:51

            Dzięki Pepsi za info mam 14 z opisanych tam objawów 😉 a o b12 zapominam nagminnie choć w rodzinę wmuszam

  8. avatar NotMilk 7 października 2012 o 16:48

    Na pewno pan Nowicki nie będzie potrafił docenić smaków surowego jedzenia, ponieważ jego smak jest wypaczony przez nienaturalne dodatki (cukier, sól, glutaminiany, itp.) i produkty wypaczające smak (m.in. mleko i jego przetwory). Ostatnio miałem porównanie będąc u dziadków, gdy zjadłem brzoskwinie z ich ogrodu. Smak ich za bardzo mi przed rokiem nie odpowiadał, bo były jakieś takie gorzkawe, bez wyrazu. Natomiast, gdy spożyłem je teraz, smakowały wręcz niesamowicie. Nawet nie podejrzewałem, że słodycz może mieć tak wiele poziomów:)) Gdyby on również zrezygnował z tych wszystkich dodatków, to z pewnością faworytem jego recenzji okazałaby się RO:)

    1. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:38

      NM, bardzo podobnie ktoś mu odpowiedział na forum gazety, że nie jest w stanie tego ocenić i żeby po prostu w związku z tym przestał oceniać

  9. avatar jantar 7 października 2012 o 17:47

    Jeszcze wiekszy szacun dla Pepsika!!!!!!Bylam po prostu ciekawa Twojego podejscia do tego tematu.Czytam codziennie,podziwiam,staram sie tez dokonywac zmian, narazie malymi krokami,ale ciagle do przodu .Czekam niecierpliwie na kazdy wpis.Pozdrawiam.

    1. avatar pepsieliot 7 października 2012 o 17:52

      jantarek hejka i dzięki

  10. avatar Olga 7 października 2012 o 19:43

    meld : 2 rundki

    1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 04:11

      Olga ściskam i odmaszerować i życzę dużo zdrówka 🙂

  11. avatar Agnieszka 7 października 2012 o 20:09

    Też melduję trzy rundki. A recenzja pana, którego w ogóle nie jarzę wisi mi i powiewa, podobnież jak opinie wszystkich mlekopijców i mięsożerców spotykanych codziennie. Jak to mówią, na końcu bicz trzaska i niech ich trzaśnie w te zakute łby. Warzywka były nieco zwiędnięte dla pana N, ale padlina jest ekstra fresz. No to panu N życzę smacznego i spokojnego snu. No i ciśnienie od razu skoczyło. Pozdrowionka.

    1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 04:11

      Agnieszka masz fakt :)) odmaszerować

  12. avatar krystyna 8 października 2012 o 00:50

    2 rundy melduję.

    1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 04:14

      Kry, dzięki za dobre słowo, odmaszerować 🙂

  13. avatar krystyna 8 października 2012 o 00:59

    Super recenzja recenzji. Podziwiam.
    Nie może być lepsze zdjęcie, ale to super wykombinowałas. Znów podziwiam.

    Podobnie odebrałam recenzję jak Aniavita, reklama dobra, widać, że pysznosci, ale pan recenzent kocha inne jedzonko. Ja chętnie bym tam zaglądnęła, nawet gdybym była nie raw.

    Dzięki Pepsi!

  14. avatar Zosia 8 października 2012 o 10:33

    Przeczytałam wszystkie odpowiedzi pod recenzją w Gazeta.pl/ Prawda jest taka, że denerwuja mnie argumenty mięsożernych i to co raz bardziej. To tak jakbyś rozmawiała z Chińczykiem po polsku

  15. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 11:48

    Zo, ale jednak jjacyś wegetarianie się odezwali

    1. avatar Zosia 8 października 2012 o 12:04

      mówię ogólnie, nie tylko a propos tych komentarzy. Argumentacja niektórych mięsojadów mnie czasami powala 🙂
      ścisk

      1. avatar Basia 8 października 2012 o 13:14

        Zosiu to prawda co piszesz, ale argumenty wegetarian niestety często też są durnowate. Moje ulubione to – „przecież jak widzisz na łące krowę to nie chcesz skoczyć na nią i pożreć na surowo tylko musisz ugotować/usmażyć, doprawić, więc to nienaturalne. ” (czyli ziemniaki wegusy powinny jesc na surowo) a drugi to taki, że wszyscy mięsożerni źle się odzywiają i na pewno zachorują, podczas gdy obiektywnie trzeba przyznać że są weganie/wegetarianie na bardzo kiepskiej jakościowo szamie, są dbający o zdrowie wszystkożercy.

        1. avatar Jah Maya 8 października 2012 o 15:34

          🙂

        2. avatar Jah Maya 8 października 2012 o 15:39

          ostatnio setnie mnie ubawił ten filmik. Nawet śmieszny przez swoją durnotę. 😉

  16. avatar Basia 8 października 2012 o 13:20

    jako czytelnik recenzji Nowickiego jestem trochę skonfundowana, bo pisze że pysznie, ładnie, ale nudno mu po paru kęsach – dla mnie to się jakby wyklucza, na cenę chyb anie powinien narzekać bo to w końcu restauracja, a nie bar i obiad dla trzech osób za 150 zł to w sumie norma. Jednak mnie ta recenzja intryguje i to na plus i poszła bym na pewno.

  17. avatar ewa 8 października 2012 o 13:58

    Lektura Pepsi jest jak codzienna witaminka w świeżym owocku czy warzywku.Ewentualnie suplemencik.I dlatego mam nadzieję,że to wszystko,co tu robisz, Peps, nie okaże się jedną wielką mistyfikacją! Wierzę w Ciebie,dziewczyno!

    1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 22:06

      Ewa co masz na myśli? Że nie istnieję ? ścisk 🙂

  18. avatar mimiwooow 8 października 2012 o 15:07

    a mnie to całe pitolenie o tym, że gotowane żarcie jest toksyczne nie przekonuje. kropka. niektóre warzywa jak np pomidor są zdrowsze po obróbce termicznej, ponadto wychłodzone osoby [np mimi] mogą jeszcze bardziej nadwyręzyć siły swojego organizmu wcinajac tylko surowe żarło. czytam wiele książek o zdrowiu i wiem, że niekiedy rózne naukowe dowody na te czy owe tezy po prostu się wykluczają i nie chcę tutaj zaprzeczać, że surowizna byc moze uratuje komus zycie, ale na boga albo cokolwiek innego, nie popadajmy w jakąś schizę, ze jak ja będe przez zimę wcinała 99% gotowanych kasz, cieciorki, soczewicy itp…, warzyw + 1 % surowej natki pietruszki to tak obciażę swój układ immunologiczny, że padnę ofiarą jakis srogich choróbsk… bo nie zachowałam proporcji 51% … dla mnie to paranoja 😉 jakbym komuś w mojej rodzinie zaczęła takie prawdy objawiać to by mnie wysmiali!!! 🙂 ja te tezy toleruję ale nie uważam, że gotowane warzywa są dla mnie toksyczne, ponieważ …. to, tamto i owamto… [czyli te wszystkie naukowe bla,bla, blanie, o którym wspominasz wyżej] … i w zimie przy minus 20 a nawet teraz, kiedy nieraz pizga, leje i słonca niet moje ciało domaga się ciepłego i gotowanego a jak jem surowiznę to mnie telepie z zimna. uważam, ze cała idea Raw Food jest trochę przesadzona!!! enzymy, witaminy, wszystko surowe, organiczne, zadnej chemii+ woda strukturalna … pffff … jasne, a kto ma kasę, żeby taką szamę nabywac i w kuchni bio cuda czarować? no kto? kto ja sie pytam? wiem ile ja kasy trace na żarcie[staram sie zdrowo i czasem bio], ale taki przeciętny Kowalski w du …. ma za przeproszeniem czy jego schabowy z kartoflami i mizerią będzie mu się do zrowia przyczyniał czy zalążkiem raka w przyszłosci sie okaże. żarcie jest dla wiekszosci ludzi jak narkotyk i nawet jesli dowiedza się o szkodliwosci tego czy tamtego to myslisz, ze od razu zrezygnują ze swoich toksycznych smakołyków? a w razie jak zapadną na jakąs chorobę to czy normalny lekarz wytknie im błedy dietetyczne? a nawet jakby taki dr Judym się znalazł to czy wszyscy zareagują zmianami na lepsze? pffffffffffffffffff … znam przyzwyczajenia kulinarne swojej rodziny, oglądaja programy o żarciu dr Jilian McKeith, nieraz ja im coś przemyce, ale generalnie liczy się tradycja i przyzwyczajenie… a jakies bio, organiki, raw foody czy takie tam wynalzaki to po prostu CZARNA MAGIA i FANABERIE!!!! Ty to wiesz i ja to wiem. wiec nieraz ta cała paplanina o surowiznie i dla mnie jest przsadzona… czy tutaj zajrzy ten przecietny Kowalski i Twoja nawijka go nawróci ??? wątpię 🙁 więc dla kogo jest Twój blog? dla „oszołomów”[sorry 😉 ] którzy się otworzyli, zrozumieli i chcą dla siebie czegos lepszego ale taki zwykły Kowalski nawet gałką oczną na te Twoje „brednie” nie rzuci. ot co! ja doceniam to, co Ty tutaj robisz i uwielibiam Twojego bloga ale w szerszym kontekście ta ideologiczna paplanina wiem, że nie ma i tak szansy!!! nie ma i juz! niestety. 🙁

    1. avatar Basia 8 października 2012 o 15:34

      Mimi ja sobie tez lubie Pepsi poczytać z innych powodów niż nawijka o surowym żarciu, nie jestem witarianką i nie zamierzam być, „podbudowy naukowe”tej diety mnie nie przekonują, raczej słabo zbadana – myślę że różni ludzie z różnych powodów tego bloga czytają. Bardziej jest on dla mnie taką afirmacją zdrowegoi dobrze dobranego do jednostki stylu życia, choć są agitacje na nim, to prawda, w końcu blog to bardzo sobista przestrzeń, więc prywatne opinie autorki powinny sie pojawiać. Mnie ten blog zachęcił do biegania bardzo i robię to od pół roku, do surowej strawy natomiast wcale. Każdy coś sobie weźmie dla siebie jak zechce. I kapsi robię, a wcześniej tylko spacerowałam albo siedziałam.

      1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 22:15

        Basia, już się wyjaśniło w takim razie skąd zajady się biorą, od gotowańca :))) ściskam

        1. avatar Basia 9 października 2012 o 06:02

          Pepsi, bez sensu – całe zycie na mięsie nie miałam, potem jako wegetarianka tez nie miałam, a na wegańskiej diecie mam – raczej inne się wnioski nasuwają

          1. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 07:48

            Mowię Ci Basiaczku, że by Ci zniknęły na amen :))

    2. avatar ewa 8 października 2012 o 15:55

      Mimi,czuję,że muszę, inaczej się uduszę:))
      Na czystą surowiznę przeszłam pod koniec stycznia 2012,gdy na zewnątrz było -25 stopni,a w mojej chacie tylko nieco cieplej.Nie było mi zimo i nie brakowało energii,choć nie piłam kawy.Do 31 maja czułam się super,ekstra i w ogóle najcudniej. Od 1 czerwca-dzień po operacji na przetokę poczułam, jakby mi ktoś w duppie ogień zagasił-energii zaczęło brakować,pojawiło się coś a la depresja.Z początkiem lipca zaczęłam chodzić po górach i więcej jeść surowego.I jest coraz lepiej,tyle że niedawno wróciłam do pracy i zdarza mi się czasami opychać chlebem na zakwasie, masłem i czymś przetworzonym,gotowanym i /lub smażonym-wtedy samopoczucie i energia zamulają się,a mnie brakuje samodyscypliny, by ćwiczyć.Dlatego wierzę w połączenie surowego z codziennym ruchem i ta wiara motywuje mnie,by nie zjeść czekoladek,pizzy czy kotleta.Z kaszy, ryżu czy makaronu zimą w pełni nie zrezygnuję tylko ze względów ekonomicznych,a nie smakowych czy zdrowotnych.Ahoj:)

    3. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 22:12

      Mimi Wooooooow nie zgadzam się z Tobą wcale w tym względzie i mówisz takie same truizmy, typu nie dajmy się zwariować. A potem jaka kasa jest potrzebna żeby się leczyć? Ile kasy na to idzie? No i co z tego, że wychładza, można zawsze napić się gorącej zielonej herbaty, lu ziół. Można przeprowadzić samemu badania jakie związki chemiczne i sprawdzić w encyklopedii młodego chemika co oznaczają , badając potrawy po gotowaniu. Masz ochotę jeść co chcesz, Twoja sprawa, ale nie dorabiaj ideologii tylko dlatego, że jest Ci z nią po drodze

      1. avatar Basia 9 października 2012 o 07:23

        Tylko że tak naprawdę witarianizm to dość świeża sprawa i to że ktoś tam jakieś 20 czy nawet 100 osób są na tej diecie już 30 lat i są zdrowe to wciąż margines. Nie znamy długofalowych skutków tej diety, już wegetarianizm i weganizm są dobrze zbadane i jakoś przeszły próbę czasu, a i tak wciaż dużo wątpliwości. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie wszyscy autorzy blogów o raw są na tyle młodzi, że ciężko coś wnioskować i być pewnym, że nie wydadzą ani złotówki na leczenie.

        W życiu na każdym kroku idziemy na małe ustępstwa. Chodzimy na dwóch łapach, jeździmy autem – choć to w ogóle nam nie służy. Gotowane jedzenie „jedno leczy, drugie kaleczy” – tak jak wszystko. Surowa dieta bogata w błonnik wykończyłaby wrzodowców i chorych na wątrobę, dla innych może być doskonała.

        1. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 07:51

          Ba, chory goryl nie je.

      2. avatar mimi woooooooooooooooooooow 9 października 2012 o 13:17

        🙁 uuuuuuuuuuuuu, niestety Twoja odpowiedź Pepsi zupełnie mnie nie satysfakcjonuje. i nie chodzi o to, ze się ze mną nie zgadzasz [ale w czym konkretnie to juz się nie dowiedziałam 🙁 ] w swoim tasiemcowatym komciu przedstawiłam po prostu swoje dylematy i rozterki, które gdzies tam głeboko tkwią we mnie i nie dają mi spokoju. wątpliwosci a propo raw food mieć mozna a nawet trzeba, bo ja dopóki czegos na sobie nie przetestuję to nie łykam wszystkich teoroii jak jakis członek sekty po wypraniu mózgu 😉 żrę surowe i to mnie wychładza to tak piszę. nie będę ściemniać… to nie w moim stylu i nie będę potakiwać za każdym razem jak pepsi przedstawi te czy owe wywody na temat raw foodu, ja to wszystko tez juz przerabiałam, wiem o tym czy o tamtym, ale teoria, ze aby posiłek przysłuzył się zdrowiu to 51 % musi byc surowego wydaje mi sie niedorzeczna i dlaczego ja mam uwierzyć tym panom na słowo??? na te ich badania??? jak ja sobie wcinam gotowana brukselkę i przegryzam ja gryczana kaszą to czy ja mam zacząć się bać i „swirować”, że nie jem wg przykazan pro-super-doooper-zdrowtnych i że mnie pewnie w przyszłosci cos trafi? …. rozwinęłam te swoje dylematy przedstawiajac je z perspektywy zwykłego zjadacza schabowego… kiedy to osoby z tej grupy już uważają za jakieś szaleństwo jak słyszą, że ktos wcina kasze z warzywami 🙂 a co dopiero jak im się wyjedzie z ta cała surowizną … nooooo … pepsi pisze, że stoi wysoko w rankingach wordpressu… a ja sie teraz zastanawiam, ok. to czy do pepsi zaglądają tylko ci wszyscy „odmieńcy” i dietetyczni raw food czy inni tego typu noefici? czy zwykły zjadacz schabowego tez tu zajrzy? i co z tego bloga wyniesie? czy zrozumie „co autor miał na mysli” ??? 😉 i czy będzie umiał zabrać głos … a może tutaj nie wolno wyrażac swoich wątpliwosci tylko trzeba bezrefleksyjnie zgadzac się z każdym [świętym 😉 ???] słowem autorki i przyjmować wszystkie teorie jako jedyne słuszne? jesli o mnie chodzi to ja mam otwarta raczej łepetynkę na różne cuda, niewidy jesli chodzi o zdrowy styl zycia, jedna częśc mnie jest jednak głeboko zakorzeniona nawykami w tym wszystkim „be” czym faszerowali mnie jak pacholęciem-cielęciem 😉 byłam a druga strona mimi to jest to ta Woooooooooooow, która trzaska sobie szejki z bananów, szpinaku, pomaranczy + rózne zielone proszki z trawy takiej czy owakiej, spirulinę, kozieradkę a nawet pyłek pszczeli mimi czasem sobie w ilosci jedna łyzeczka na dzien przydzieli… wiec niewierną Tomaszyną mnie nazywac to gruba przesada 🙁 wyraziłam swoje watpliwosci a propo róznych teorii, które wsiąkła i przyswoiła pepsi i mam do tego prawo i całkiem miło mi się czyta obszerne komentarze ludzi, którzy jednak na tej surowiźnie odzywają, co mnie wcale nie dziwi a wręcz cieszy i do własnych experymentów jeszcze bardziej skłania… bo ja też chciałabym poczuc MO!!! 🙂 ale co ma powiedziec taki Kowalski jak tu zajrzy? a może dajmy sobie spokój ze zwykłymi „Kowalskimi” i ich schabowymi, skoro ja ze swoimi watpliwosciami zostaję odbierana po częsci jako drąząc,y zbitą i spójną ideologicznie strukturę, kornik to co dopiero miałby powiedzieć taki mięsożerca, który szuka tutaj jakiejs innej alternatywy? w ryja, po którym scieka mu jeszcze reszta musztardy po golonce, dostałby taka prawdą, że ma żreć only bio, surowe, żłopac wodę srtukturalną bo inaczej to szlag go trafi … ciekawa jestem co on na takie wiesci by odpowiedział??? a może w nosie ma sie tutaj tych nienawróconych i chodzi tu tylko o to, żebysmy nieustannie łechtały się wzajemnie w euforycznym zachwycie nad wszystkimi teoriami o których pepsi nawija ???…… hmmmm …. dziwnie mi jakoś … a, i jestem własnie po bananowo-szpinakowo-pietruszkowym szejku … zdążyłam napisac tego komenta i juz zastygłam na amen… ale ten spadek temperatury mozna chyba odczytac jako zaproszenie do jakiejs dawki „ruchawki” … 😉 nie wiem czy mogę się tknąć kapsi x 007 skoro zadarłam z szefową eliotową 😉 ciao, wciskam swe baleroniki w dresiki i sporta pociskam więc juz nie ględzę i szybko stąd pryskam 🙂 na koniec rzucę Wam nie owockiem zacnym tylko podduszoną brukselkę z cebula, czosnkiem i marchewką, bo to własnie zamierzam po ruchawce pożreć, wyjdzie zapewne dużo, więc mi nie szkoda sie dzielić? ktos reflektuje czy boi się, ze sie tym otruje? 100% gotowanego niestety, o rety, o rety 🙁

        1. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 21:10

          Mimi, mnie też wychładza ta dieta, ale co z tego? Piję sobie gorącą herbatkę zieloną organik. Po pewnym czasie podobno nie wychładza, a wręcz przeciwnie, będzie mnie rozpalać. Tak jak doczekałam się wreszcie innych skutków, o których mi mówiono, ale pzrez ponad rok nie miały miejsca.

  19. avatar Agnieszka 8 października 2012 o 15:20

    Szybko melduję tylko dwie rundki, bo więcej nie zdążyłam, zaraz spadam z domu. A tu szykuje się taka ciekawa polemika, jutro nadrobię lekturę.

    1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 22:13

      aga odmaszerować 🙂

  20. avatar Nisia 8 października 2012 o 19:42

    Wyladowalam dzisiaj we wroclawiu. Po nieprzespanych 24 godzinach, na wielkim zmeczniu i glodzie, dalam sie namowic na obiad w weganskiej restauracji. I co??? Ledwo przezylam kilka poobiednich godzin. Gotowane wege jedzonko niestety juz nie jest dla mnie. I chociaz nie chcialam nigdy popadac w jakies ekstremalne skrajnosci to uczciwie przyznaje: Jednak co surowe to surowe. Amen.

    1. avatar Basia 8 października 2012 o 19:50

      We Wro jest tylko wegańska smażenina, nie ma nic zdrowego i fajnego w smaku, ale też chyba normalne że jak się odzwyczailaś to źłe się czujesz po gotowanym. Tak jak wielu ludzi nieprzezwyczajonych do dużej ilości surowizny źle się po niej czuje na początku, ale to nie przesądza że jest zła. JEdzmy przez miesiąc sam ryż albo same banany i dołączmy potem coś innego nagle, od razu gorzej się poczujemy. Tylko czy to znaczy że trzeba zostać na monodiecie bananowej albo ryżowej?

      1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 22:20

        Ja nigdy nie czuję się dobrze na surowym, kiedy zjem deser ala Boutenko. Dobrze się czuję tylko na 811. I wolę zjeść ziemniaka na parze niż garść zmielonych nerkowców

        1. avatar krystyna 9 października 2012 o 00:50

          Własnie dzisiaj zjadłam garsć nerkowców. Robię to od czasu do czasu, gdy mnie najdzie na nie ochota. Ogólnie też uważam, że ziemniaka lepiej jest skonsumować, niż przesadzać z orzechami.

          1. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 07:46

            Kry, życzę zdrówka, meld przyjęty, pozdrowionka

        2. avatar Nisia 9 października 2012 o 10:44

          Ja wlasnie w ostatnim czasie zyje na czyms podobnym do 811. Datego pewnie to smazone/ duszone wege tak mnie zmulilo. Po owocach mam energie, a po wczorajszym obiedzie bylam jeszcze bardziej zmeczona niz przed:) no, ale jakos mnie to specjalnie nie dziwilo. Bardziej tylko utwierdzilo w tym, ze jednak najlepiej sluza mi po prostu surowe warzywa i owoce. Bo ja, podobnie jak Ty Pepsi, po tlustych deserach raw tez nie najlepiej sie czuje. Z reszta nie tylko po deserach, ale po raw w wersji tluszczowej generalnie. I wlasnie dlatego teraz wszamie banana:)

          1. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 20:59

            Nisia, bananek jest spoko

    2. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 22:18

      Nisia tez tak uważam, aczkolwiek ten blog na pewno nie jest agitką na surowe jedzenie, bo nigdy nikogo nie namawiam, najwyżej informuję w formie namowy :))

  21. avatar Nisia 8 października 2012 o 20:07

    Wiem Basiu, ze to kwestia przyzwyczajenia:) ja po prostu juz odwyklam od gotowanego. W sumie sama jestem sobie winna:) nie jestem zwolenniczka monodiety, ale popieram monoposilki. Po takich zawsze czuje sie najcudowniej. A to dla mnie znak, ze tak powinnam jesc. A jak jest z jedzeniem w machina organika, bylas kiedys? Slyszalam dobre opinie, podobno maja tez raw papu.. Dzisiaj mieli zamkniete, wiec sprawdzialam.

    1. avatar Basia 9 października 2012 o 06:09

      Nisia, w machinie byłam raz – jadłam sernik z nerkowców, i daniew stylu mix surowego z gotowanym – dobre, ładnie podane, ale oczywiście za tłuste. Codziennie mają coś innego, więc pewnie jest szansa trafić na coś lżejszego. ALe ogólnie na plus wszystko

  22. avatar aniawita 8 października 2012 o 20:30

    Mi gorących posiłków nie brakuje i nigdy nie brakowało. A jak zjem kilogram winogron z lodówki to jest chłodniej, ale przecież przez chwilę. Ciśnienie mam 82/60 nie wiem, od kiedy. Czuję się dobrze, ale fakt, potrzebuję więcej snu. Przejście na witarianizm tego nie zmienił. Temperaturę ciała też mam jakąś dziwną, bo mniej więcej 35,2 C, czasami mniej. No, ale cóż, jeżeli mi to nie przeszkadza. 10 dni temu miałam 33,2C. Sprawdziłam, bo jakoś dziwnie się czułam, a tu czas wychodzić do pracy. Kawa (UPS!) zmieniła to na 34,7C. Szkoda, że w tym dniu nie miałam, czym zmierzyć ciśnienia. Pewnie to wina pogody kiepskiej.
    Basia ładnie odpisuje Mimi, że każdy, z różnych powodów czyta tego bloga.
    To samo dotyczy jedzenia. Jemy coś, bo rodzina to je, lubimy właśnie to, nic innego nie mamy z braku kasy, chcemy być zdrowi itd.
    Ja, po przeczytaniu książek W. Walkera, jakieś 10 lat temu przestałam zupełnie interesować się innymi dietami i w księgarni omijam ten dział. Autor już na wstępie przekonał mnie, surowe jest zdrowe. Dlaczego tak łatwo dałam się przekonać? Może dlatego, że kocham owoce i warzywa, a nie lubię tłustych potraw i chcę być zdrowa. A osoba, która chce nadal jeść to, co jadła znajdzie sobie taką książkę, w której będzie napisane, że właśnie to jest zalecane i ta droga jest najwłaściwsza.
    Moje podsumowanie jest takie: jeżeli ktoś mi mówi, że czytał, że mięso jest zdrowe i takie tam, to ja mówię, że nie te książki czyta. Jeżeli ktoś się mnie pyta, co jeszcze jeść, żeby być zdrowym, odpowiadam, żeby zaczął od wyeliminowania produktów, które szkodzą.

    Dzisiaj biegałam (8km), zamiast KapsiX007

    1. avatar pepsieliot 8 października 2012 o 22:22

      aniawita, podpisuję się pod Twoją wypowiedzią, odmaszerować i ścisk

      1. avatar Nisia 9 października 2012 o 10:49

        Ja tez sie podpisuje:) i tez nie brakuje mi gotowanego. Malo tego, z latwoscia przeszlam na surowe papu. Tak z dnia na dzien. I od samego poczatku czulam sie super.

  23. avatar krystyna 9 października 2012 o 00:43

    Pepsiku, melduję obolała, że 1 rundę zaliczyłam. Ostatnio w poniedziałki wszystkie mięsnie czuję. Za dużo w weekend brykam.

    Pozdrawiam.

  24. avatar krystyna 9 października 2012 o 00:46

    Aniawita, ja też na W. Walkerze startowałam. Nie miałam wątpliwosci.

  25. avatar Przekocurek 9 października 2012 o 01:16

    Mimi@ Więcej optymizmu 🙂 Każdego roku liczba wegan się podwaja, albo nawet potraja, choć wszyscy mówiąc ciągle: „mało”. Zawsze jest jakaś awangarda. 30 lat temu w Polsce na widok wegetarianina pukano się w czoło nawet w dużych miastach, a teraz już nawet jedna na tysiąc osób potrafi powiedzieć co to weganizm. W Polsce, podkreślam. A nauka rozwija się poza Polską, z USA i Wielkiej Brytanii przychodzą do Polski zresztą wszelkie mody. Twoje opory przed surowizną są podobnej natury, co wszelkie inne uprzedzenia. Niby dlaczego po surowym ma być zimniej niż po gotowanym? Pomijam dość istotny i nieźle w sumie przebadany aspekt negatywnego wpływu ciepłego na nasze organizmy. Pal licho witaminy, sama temperatura „parującej strawy” nienajlepiej wpływa na przewód pokarmowy. Sam lubię gotowane, ale mięso też lubiłem i też potrafiłem świetnie to sobie wytłumaczyć. Sama świadomość jedzenia smacznego i bogatego smakowo (takie miałem wyobrażenie o „normalnej”, bogatej w mięso kuchni typu Francuz) miała mnie uleczyć od wszelkich chorób i zachować we wspaniałym stanie dla przyszłych pokoleń ludożerców. Nie miałem racji. I teraz już nic mnie nie zdziwi. A najmniej – skuteczność diety surowej w leczeniu różnych dolegliwości. Czy to jest dobry powód, żeby się „poświęcić” i wbić zęby w banana? Każdy musi sam siebie zapytać 😉

    1. avatar ewa 9 października 2012 o 05:21

      To dobrze,że mamy niewiernego Tomasza w gronie,to przydaje wiarygodności , zmusza do wątpienia i myślenia. Dzięki, Mimi za to,że jesteś :))

      1. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 07:47

        To że wszyscy kochamy piękną Mimi to oczywiste

    2. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 07:47

      Przekocurek, przemądrze prawisz

  26. avatar Przekocurek 9 października 2012 o 12:23

    Mrrrrau :)) Ale co do tego likopenu w gotowanych pomidorach, to rzeczywiście jest pewna sprzeczność. To znaczy, nie wiadomo, czy bardziej szkodzi fakt, że jest gotowane czy jednak więcej pożytku jest z dużej ilości likopenu. Stawiam na to drugie. Ale to tylko niewinny hazard 🙂

    Pepsi, czy możesz polecić jakąś dobrą stronę z przepisami na owocowe miszmasze w kawałkach (mam prościutki tani blender, nie miksuję prawie nic drobno, z wyjątkiem paru past)?

    1. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 21:05

      Przekocurku, specjalnie dla Ciebie coś wyszukam , bo ja jestem już blisko monodiety, w sensie, jeden posiłek maksimum trzy składniki :)to raczej trójdieta, rano piję szejka i bardzo mi smakuje, pół ananasa , 8 bananów dojrzałych i garść szpinaku. Dobrze by było żeby przynajmniej szpinak był organiczny, bo należy on do parszywej dwunastki, czyli roślin, które najbardziej przechwytują pestycydy

      1. avatar Przekocurek 10 października 2012 o 01:22

        Pepsi, luwielbiam taką bananową prostotę 😀

        1. avatar Basia 10 października 2012 o 07:00

          Hej, tutaj są linki do blogów które prowadziły raw tydzień – wpisujesz w ich wyszukiwarkę raw tydzień czy tam surowy tydzień i każdego dnia są szejki jakieś

          http://surowadieta.blogspot.com/
          http://rawolucja.pl/
          http://surowesmaki.blogspot.com/

          Jeszcze na vitalmania.pl jest zakładka dla smoothersów
          Poza tym koniecznie obejrzyj: http://www.youtube.com/watch?v=sR3_wK92K9U
          czyli 15 green smoothies in 3 minutes

          Pozdrawiam:)

          1. avatar Przekocurek 10 października 2012 o 11:53

            Dziękuję bardzo B
            Basiu 🙂

  27. avatar aniawita 9 października 2012 o 18:17

    Pepsi, Nisia i Krystyna, miło przeczytać przychylnego komenta po swoim wpisie. Dzięki.
    Jestem już po trzech rundach. Ciekawi mnie jak to wygląda ilościowo u najlepszych (np. mistrzyni pepsi).
    Wiem, że zależy to od wielu czynników: wiek, sprawność fizyczna…
    Dzisiaj po niespełna miesiącu zliczyłam poszczególne ćwiczenia i wygląda to następująco w każdej z trzech rund:
    – przysiady 30
    – pompki 18
    – kangurki 28
    – sprint 48 (nie ważne czy robię szybko czy wolno, na jedno wychodzi)
    – podskoki 10
    – triceps 17
    Starałam się bardzo, jest dużo lepiej niż na początku jak na moje 50 lat.
    Ćwiczenia wykonuję w innej kolejności. Ćw. na ręce przeplatam z ćw. na nogi, bo inaczej nadgarstki strasznie bolą. Nie robię mostka, bo ręce drętwieją, i mam zamiar w to miejsce powtórzyć któreś ćwiczenie.

    1. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 21:15

      Aniawita, zliczę to dla Ciebie, ale nie spieszę się zbytnio, barzdo staram się jednak dokładnie wykonywać ćwiczenia i jesrtem bardzo napięta. Najbarzdiej nie lubię kangurków i robię ich 10 w jednej rundzie. Fatalnie też znoszę triceps, bo mam kiepskie podparcie w domu. Na polanie, na tej ławeczce ze zdjęcia poglądowego, lepiej mi idzie 🙂

  28. avatar Olga 9 października 2012 o 19:00

    chora 🙁

    1. avatar pepsieliot 10 października 2012 o 12:02

      Ol, wracać do zdrówka, odmaszerować

  29. avatar krystyna 9 października 2012 o 19:26

    Melduję dzisiaj 2 rundy i pozdrawiam.

    1. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 21:16

      Kry, Ba odmaszerować 🙂

  30. avatar Basia 9 października 2012 o 19:35

    ja melduję 10km biegu, pozdrawiam

  31. avatar krystyna 9 października 2012 o 19:37

    Aniawita, ja Ciebie podziwiam.
    Moje rekordy to 2 rundy;
    każde ćwiczenie po 10 razy

    i ani deka więcej nie dam rady.

    Mam trochę więcej niż Ty na liczniku (65)
    i mam zwichnięte biodra od urodzenia.
    Piszę to tylko dlatego, żeby zachęcić innych, że każdy może bez względu na wiek i na sprawnosć.
    Oczywiscie wg. swoich wlasnych możliwosci i w swoim odpowiednim tempie.
    Ja od dawna ćwiczę jogę (wg. swoich możliwosci, ale dosć dobrze),
    Inaczej z Pepsi bym nie dała rady. Dzięki temu mam teraz mięsnie, tam gdzie ich było za mało.

  32. avatar Agnieszka 9 października 2012 o 19:43

    Dzisiaj wykonałam już uczciwie trzy rundki, trzecia wykończyła mnie zupełnie. Też często zastanawiałam się ile powtórzeń da się zrobić w każdym ćwiczeniu, tak na maksa. Myślę, że lepiej zrobić mniej lecz dokładniej. Nie zliczałam wszystkich swoich powtórzeń, ale wiem, że kangurków wychodzi po 12 w rundzie, wstawania po 4 na każdą nogę w rundzie, pompki różnie, ale najczęściej siedem na początku pierwszej rundy, a potem ćwiczenie zastępcze przewidziane programem. Mostek i podparcia bokiem wytrzymane przez pełną minutę. Sprintery około 12 w minutę ( nie są powodem mojej dumy, ale jest lepiej niż było). No i biegam sobie coraz dłużej i coraz szybciej.

    1. avatar krystyna 9 października 2012 o 21:02

      Agnieszko, ja też uważam, że lepiej zrobić mniej lecz dokładniej. Ważne jest tez oddychanie i mniej więcej stała pora. Znam takie osoby, które torturują się iloscia np. 50 brzuszków, ale kręgosłup nie jest w porządku. Swiadome i dokładne ćwiczenia budyją prawidłową sylwetkę i korygują wady postawy. W innym przypadku utrwalają wady postwy.

    2. avatar pepsieliot 9 października 2012 o 21:17

      Agnieszka gratulejszyn, odmaszerować

  33. avatar aniawita 9 października 2012 o 20:10

    Dzięki za odzew. Tak więc u każdego(ej) wygląda to zupełnie inaczej i nie ma co sie porównywać czy rozmyślać, że to może za mało. Ale i tak jestem ciekawa ile robi pani Sierżant sztabowy Pepsi Eliot.
    Krysiu, też jestem zafascynowana jogą, ale wytrwałości wystarcza mi góra dwa miesiące, to takie monotonne, zerkanie na zegarek jest najgorsze. A mam taką świetną książkę z ćwiczeniami, ale brakuje muzy z podkładem jak w KapsiX007. Znam panią (szkoda, że tylko telefonicznie), która jest od 5 lat witarianką, ma 62 lata, kilka razy w tygodniu ćwiczy po 3 godziny na siłowni. Pozdrawiam.

    1. avatar krystyna 9 października 2012 o 21:15

      Aniawita, muzyczka jest ważna, nie czujesz kiedy czas umyka i ruchy są lepsze w takt muzyki. Ja rano ćwiczę jogę z Wai Laną w TV. Mam też jej kasety, z których korzystam, gdy nie mogę z TV o tej godzinie.. Dobrze jest pod dyktando z fachowcem i z muzyczką, zwłaszcza na początku.
      Popołudniu ćwiczę z Pepsi. Czasem bez muzyki, bo mi się nie włączy, wtedy włącze sobie inną muzyczkę, a ćwiczenia już znam na pamięć.
      Jesli nie masz kasety, dzisiaj jest sporo dobrych filmików z jogą na YouTube. Na moim blogu kiedys podałam podstawowy zestaw filmików z joga. Wystarczy wpisać u mnie w 'search’ słowo joga lub Wai Lana i się pojawi. Dzięki regularnej jodze mogę dzisiaj chodzić. A teraz mogę i za Pepsi po japońsku nadążyć, czyli jakotako takojako.

  34. avatar Agnieszka 9 października 2012 o 21:21

    Pewnie, że nie ma co się porównywać do kogoś. Należy porównywać siebie do siebie sprzed miesiąca i jest to kolosalna różnica w wydolności organizmu, w psychice, nie wiem czy w ciele, ale pewnie też. Mam wrażenie, że najważniejszą wartością w tym wszystkim jest przemiana, która dzieje się w głowie i to jest super, hiper bez względu na wiek. Ja mam 41 lat i nigdy nie czułam się młodziej. Coś jest w tych ćwiczeniach.

  35. avatar Agnieszka 9 października 2012 o 21:28

    Krysiu jesteś w wieku mojej mamy i mam dla Ciebie wielki szacun za to co robisz i jakim jesteś człowiekiem.

  36. avatar krystyna 9 października 2012 o 23:26

    Thank you Agnieszko!
    Ja czuję się na połowę mniej – może źle liczę…hi hi

  37. avatar pepsieliot 10 października 2012 o 12:05

    Kry, na pewno coś poplątałaś w rachunkach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sklep
Dołącz do Strefy VIP
i bądź na bieżąco!

Zarejestruj sięZaloguj się

TOP

Dzień | Tydzień | Miesiąc | Ever
Kategorie

Archiwum