Poniekąd przyłapałam i zaczęłam drążyć, to się przyznał..
Przeniesienie i pieniądze.
Od kilkudziesięciu lat obszarem zainteresowania socjologów jest poprawa jakości życia poprzez poprawę dobrostanu. Dobre samopoczucie jest również istotne, bo pomaga zmniejszyć problemy zdrowotne, rodzinne i międzyludzkie. Mając dobre samopoczucie mniej chętnie myślisz o wkutaniu sąsiadowi.
Lecz wciąż debatuje się nad DEFINICJĄ DOBROSTANU. W kilku badaniach argumentowano, że jest to połączenie dobrostanu psychicznego, społecznego, finansowego i fizycznego.
Jednak dobrostan finansowy (nazwijmy go DF) jest najważniejszym i podstawowym czynnikiem wyjaśniającym dobrostan dorosłych.
Indywidualny DF to stosunkowo nowa koncepcja w dziedzinie zarządzania finansami osobistymi.
Chociaż coraz więcej literatury dotyczy DF, to nie ma zgody co do jego definicji, pomiarów i czynników wpływających. Co nie znaczy, że my nie znamy prawdy, hue hue.
Ogólne zadowolenie z własnej sytuacji finansowej, to jedno. Jednakże DF to zdolność do radzenia sobie z finansami na codzień i w dłużej perspektywie.
Mega ważna jest umiejętność radzenia sobie z NIEPEWNOŚCIĄ finansową, i realizacją celów finansowych. Oraz swoboda dokonywania wyborów, które pozwalają Ci cieszyć się życiem.
Dobrobyt finansowy może być oczywiście subiektywny, lub obiektywny.
Osoby w wieku dorosłym ćwiczą zachowania finansowe, których nauczyły się w yyy … dzieciństwie
Kiedy dorośli dojrzewają i zakładają własne rodziny, starają się praktykować wzorce zachowań finansowych, których nauczyli się w dzieciństwie.
Najważniejszymi agentami kasy są rodzice, nauczyciele i rówieśnicy.
Naoglądaliśmy się amerykańskich filmów, w których co krok łazi się po psychoterapeutach, po czym (pozornie) zakochuje się w swoim psychoterapeucie.
I tak rozumiemy zasadę tak zwanego przeniesienia.
Tak, to też, jednak jest to zjawisko mega szerokie, zarówno w procesie psychoterapii, jak i wszędzie.
Owszem w ramach leżenia na szezlongu nieświadomie przelewa się (przenosi) reakcje emocjonalne na kolesia terapeutę. Emocjonalność, której doświadczało się wobec ważnych osób z własnego życia.
Przeniesienie często pobrzmiewa echem relacji z rodzicami, lub innymi osobami, które odgrywały kluczową rolę w Twojej przeszłości.
Z przeniesieniem masz do czynienia OD DZIECKA I CIĄGLE JESTEŚ W JEGO PROCESIE.
Jest somatyczne.
Wzorce relacji są zakodowane w Twojej fizyczności i wpływają na strukturę Twoich mięśni i energetyczną.
Dlatego, gdy spotykasz inne osoby, głównie poznajesz je przez NIEŚWIADOMY KONTAKT Z ICH CIAŁAMI.
W towarzystwie fascynujących ludzi Twoja krew zaczyna szybciej płynąć. Chociaż nie zawsze wiesz dlaczego.
Bardzo możliwe, że mają podobny typ ciała do ważnej postaci w Twoim życiu.
To może dotyczyć rodzaju umięśnienia, cech w sposobie poruszania się, tembru głosu … Dzięki temu wydają Ci się znajomi i obiecujący (lub yyy … wrodzy).
To jest naprawdę dziwne, JAK BARDZO JESTEŚ MĄDRA będąc totalnie nieświadomą swojej mądrości dotyczącej cielesności innych ludzi.
Niech ilość Twoich poranków
Pomnaża codzienny rytuał 4 Szklanków !:)
Psychoterapeuta również, tyle, że on o tym wie, dlatego z taką łatwością robi kasę.
Z przeniesienia możesz reagować ROZMAGNESOWUJACO* na pieniądze, rozmowy o pieniądzu. Reagować pewnym ściskiem mięśni brzucha.
Bo zawsze coś takiego wyczuwałaś u swoich rodziców, nauczycieli, ba nawet rówieśników.
A badania dowodzą, że to pieniądz jest najważniejszym i podstawowym czynnikiem wyjaśniającym dobrostan dorosłych.
A Ty właśnie o pieniądzu nie możesz pomyśleć metodycznie i ze spokojem, bo reagujesz z przeniesienia.
Tak zwany MAGNES NA PIENIĄDZE, to człowiek, który korzysta z (ZAWSZE DZIAŁAJĄCEGO) prawa przyciągania lewą nogą do lusterka*.
Po prostu jego myśli, intencje i wszystko razem, daje (lekką, poza ściskiem mięśni) wypadkową, która jest idealnym dla DF zamówieniem do Amazona Wszechświata.
Wiadomo, że nie każdy urodził się Donaldem Trampem, czy Kulczykówną. Raczej przenieśliśmy spięcie żołądka, może załamanie głosu, szept, albo koniecznie zdrabnianie pieniążków.
To oczywiście błąd, bo energia pieniądza ma płynąć, a zakochany człowiek nie chce wypuścić z rąk (powiedzmy: skarbca) obiektu swojej miłości.
Wiesz już, że reakcja ciała ściśle powiązana jest z emocjami, a właśnie emocje kształtują Twoją podświadomość, pana wyświetlającego film w kinie. Tak wyświetla Ci się Twoja rzeczywistość. Prosto z przeniesienia.
Co więc możesz zrobić? Jest DOBRA droga: zachować się jak psychoterapeuta. Stosuj przeciwprzeniesienie.
Pepsi Eliot
Inspiracje:
Rolka:-)
Przypisy:
Powiązane artykuły
Komentarze
Jesteś mądrą panną i wiesz już, gdzie NATURA schowała MASĘ Witaminy C
Ale nie tylko o to chodzi, sproszkowana BIO Czarna Porzeczka to CUD dla wytrzymałościowców!
Dodaj więc CZARNĄ PORZECZKĘ Blackcurrant This is BIO do czwartej szklanki lub do zielonego szejka
Gonisz, robisz interwały?
Nie zaszkodzi zejść na Ziemię, przysiąść na krześle i wypić zielonego szejka z Blackcurrant This is BIO!:)
Hej Pepsi,
pieniądz współczesny nie budzi zaufania, co jest trochę zaskakujące właśnie dlatego, że jest jednak (paradoksalnie) najbardziej egalitarny w porównaniu z dawnymi punktami odniesienia dla wymiany. Złoto… najpierw było dobrem luksusowym, a kiedy w czasach nowożytnych (moim zdaniem już wtedy) przestało mieć jakikolwiek aspekt praktyczny, to i tak było jako ten uniwersalny punkt odniesienia bardzo przydatne, przez tę swoją ograniczoność, podaż, która nie nadążała za… wzrostem demograficznym, bo przyznajmy jak absurdalne jest ograniczanie się do ekwiwalentu w złocie, kiedy środki płatnicze są potrzebne coraz większej liczbie ludności… wtedy to chyba oczywiste, że albo dajemy sobie spokój z tym punktem odniesienia (co nastąpiło zaskakująco późno, skoro formalnie dopiero w ubiegłym stuleciu), albo dajemy mniej kruszcu, psujemy monetę, co historycy tak skrzętnie zarzucają różnym średniowiecznym książętom. A więc już oni czuli tę umowność, a jednak… szli w egotyczne potyczki, jakby depopulacja (ha! te średniowieczne, fluktuujące depopulacje) miała im co jakiś czas tę monetę naprawić… a jednak nie naprawiała… i całe szczęście, bo to byłoby wtedy faktycznie dla polityków zbyt kuszące.
Trudny temat, nie bardzo z mojej bajki, ale zadzierzgnął mnie przy twoich ostatnich lajvach, gdy naszła mnie myśl, że prawdziwa wartość pieniędzy kryje się jeszcze gdzie indziej i jest… jeszcze bardziej niebezpieczna.
Bo prawdziwą walutą zawsze były… zasoby, jak by nie patrzeć, zasoby natury. Złoto to faktycznie także technologiczny przeżytek, ale aż gdyby komuś przyszło do głowy, żeby ustalić jakieś globalne miary posiadaniem wydobytego lub potencjalnie możliwego do zdobycia litu, miedzi etc… to wylądowalibyśmy politycznie w nowym średniowieczu, tyle że na globalną skalę i ten jakże realny przelicznik pieniądza przyniósłbym nam jeszcze bardziej zaawansowaną entropię.
Ale nie jest tak, że mocarstwa nie mają tego świadomości, zresztą chociażby fakt, że tych różnych bogactw jest więcej i nie wszystkie są identycznie rozłożone, trochę niuansuje to napięcia i można by na to patrzeć jako dynamiczną sieć energii i konfliktów rozpiętą niczym gumki-recepturki na wiele palców wyciągniętych dłoni… może nawet więcej niż 10 tych palców jest, im więcej zresztą tych przeplatających się sznurków, tym stosunkowo jest bezpieczniej…
Ale przecież nie tylko te wibracje chciwości istnieją we Wszechświecie, więc tutaj zawrócę do tej wstępnej myśli, że pieniądz w pełni umowny i podatny na protest/kontrolę społeczną jest najbardziej bezpieczny. To musi być pieniądz deliberatywny z punktami dostępu do debaty dla ognisk społecznego buntu, czyli realnie mówiąc coś a la ten duszny bank światowy i inne tego typu instytucje uginające się jakoś lepiej czy gorzej pod społeczną presją.
I właśnie dlatego „alternatywni” tak straszą, tak demonizują te instytucje i wywołują niepokój, że choćby złota, złota by trzeba trochę zgromadzić… bo jak wiemy z reguły działają na sznurkach egregorów, jakichś zaskakująco dobrze znanych nam ośrodków posiadających jakiś twardy surowiec (dajmy na to gaz 😉 ) i lobbujących, by zapanowały ostrzejsze zasady gry, czyli gra na prawdziwych walorach, na prawdziwych zasobach, gra brutalna, obsadzona przez faktycznie zębate krokodyle…
A jak się to ma do przeniesienia?
Może tak, że ludzie przenoszą frustrację niedostrzegania właściwego celu właśnie na nadmierną ekscytację lub strach wobec pieniędzy, które są tylko narzędziem przepływu.
Ci pierwsi zaślepią się faktycznie, pokochają pieniądz, pokochają ziemię (w sensie hektarów działki), pokochają miedź, pokochają swoją chciwość, będąc wobec niej bezradni. (o nich na razie przerwę, bo to trochę trudniejszy, odmienny temat)
Ci drudzy tak bardzo zawstydzą się swojego zakopanego głęboko talentu, że będą wszędzie dostrzegać rzezimieszków skłonnych im go odkopać i odebrać, blady strach, ale i pretekst do tego, żeby nie działać i nie robić przepływu, bo trzeba siedzieć na miejscu i pilnować, bo tu gdzie siedzę, to na pewno nic nie znajdą… i to jest ta samospełniająca się przepowiednia, niby siedzisz i się boisz, a nikt cię wcale nie atakuje… bo nic z siebie nie dajesz, i nawet jeśli tam pod tobą wciąż coś jest, nikt się już specjalnie na to nie połasi, choć nie wydajesz się trudnym przeciwnikiem do odepchnięcia z posterunku… nic nie dajesz, więc niczego od ciebie nie chcą, choć ego podsuwa tę wygodną myśl, że ciągle od ciebie czegoś chcą i czyhają na twoje zakopane resztki, takie cenne, ale… przecież to ty je najbardziej deprecjonujesz i uważasz za nic. To oczywiście egotyczna pułapka. To klasyczne zagubienie, pogubienie, gracze przeciekający energią, ale nie zafascynowani chciwością… Mają nad czym popracować.
Co do tych drugich, wspomnianych wyżej, pewnie się zgodzimy, ale wrócę teraz do tych pierwszych, tych faktycznie chciwych energii, tutaj będą rozbieżności.
Ci pierwsi to właśnie jednostki narcystyczne, ale nie mylmy narcyzmu z dużym ego, to zupełnie nie jest to. Skuteczny narcyz… doskonale panuje nad swoim ego bez względu na to, czy jest duże, czy małe, każde potrafi doskonale zaprząc do roboty, która polega po prostu na nieograniczonym czerpaniu energii i przysparza najwięcej entropii.
Najdziwniejszym paradoksem narcyzów nie jest o dziwo to, że posługują się lustrem tudzież maską, którą tak skutecznie oszukują swoje ofiary i otoczenie (narcyz nie był pokrzywdzony w dzieciństwie! to wierutne kłamstwa, ofiary po czasie doskonale rozkminiają wszystkie późniejsze kłamstwa narcyza za wyjątkiem pierwszego kłamstwa, które tak je do niego przyciągnęło… on wziął lustro, odbił wizerunek ofiary i mówił jej głosem, ze coś tam się wydarzyło, że tak był skrzywdzony… i tego o dziwo ofiary później nie weryfikują, prędzej uwierzą że poprzednia ex-narcyza nie była wcale taką toksyczną jędzą, ale już nie chcą przemyśleć, czy identycznie nie było z oszkalowanymi rodzicami etc.)
Równie dziwnym o ile jednak nie dziwniejszym paradoksem jest to, że na poziomie jaźni narcyzi wiedzą, że to co robią, jest złem, i brzydząc się tego, projektują to zło na ofiarę, a sami, kradnąc jej historię/wizerunek/odczucia przywdziewają je jako maskę, i tak maska ma nie tylko zwodzić innych, ale w głębszym wymiarze także zwodzić samego siebie. Nie wiem, jak dokładnie psycholodzy określają tę strategię narcyza, czy jako projekcję właśnie, czy może by to mogło też podpadać pod przeniesienie… ale to jest ten najbardziej trudny paradoks, że ofiara, przynajmniej w oczach otoczenia, ale czasem nawet we własnych oczach, zaczyna przejmować te powierzchowne zachowania narcyza i jeszcze bardziej tym zachęca go do ataków i wysysania z niej energii. To ten klasyczny przykład, ofiara odizolowana od otoczenia, podminowana, ma jeszcze jakąś jedną albo dwie osoby… kogoś z rodziny, ze znajomych, z kim czuje się dobrze, kto daje jej otuchę, załóżmy że to jakaś kuzynka… w następną niedzielą małżeństwo z narcyzem ma odwiedzić tę kuzynkę, i wtedy narcyzm przez cały tydzień robi ofierze taki emocjonalny sajgon, że gdy przyjeżdżają, ona go ciągle atakuje, gdera, jest po prostu gotowa na kolejne ataki co chwilę, a on… nic, on cichutko, grzecznie, obejmuje ją ramieniem i pociesza… za jej plecami mówi, że biedaczka przechodzi trudne chwile, no ale on robi wszystko i wspiera ją jak może… to ona wychodzi na furiatkę, niezrównoważoną emocjonalnie, nikt jej nie wierzy, relacja z tą ostatnią kuzynką nagle wisi na włosku i ofiara to rozumie, czuje się jeszcze bardziej przyszpilona, wie, że on jest panem jej… ego. Dopiero gdy ofiara zrozumie, że on zawładną tylko jej ego ale że sama nadal jest owszem wyssaną, ale jednak autonomiczną jaźnią, uwolni się jakoś i ruszy do przodu.
I tutaj wrócę do pieniędzy – że ci pierwsi zaślepią się faktycznie, pokochają pieniądz, pokochają ziemię (w sensie hektarów działki), pokochają miedź, pokochają swoją chciwość, będąc wobec niej bezradni.
Narcyz nie odczuwa obrzydzenia własną chciwością, bo przenosi ją na innych, mówi, że można wyzyskiwać te państwa bogate w surowce ale ogarnięte politycznym chaosem, bo przecież oni są sami sobie winni, są jacyś niekumaci albo leniwi, leżą na worku złota i co… No właśnie, przy worku złota leży krokodyl a nie sarenka, sarenka sobie skacze i robi przepływy, nie strzeże zazdrośnie, nie gromadzi dla gromadzenia. To przecież są właśnie czynności narcyza.
Do tematu narcyza wracam niechętnie, bo, udało mi się przepracować mój dawny związek z narcyzem i nie lubię ich już dokarmiać wszelkimi rozkminami tego typu. Dla dopełnienia trzeba jednak się zatrzymać nad tym aspektem, że on w głębi wie, że to jest zło, ale koniecznie musi je wyeksportować na swoją ofiarę a sam przyjąć na zewnątrz rolę samarytanina a po rozstaniu – rolę ofiary, by omamić kolejną zdobycz. On się jakby tym brzydzi, mimo że… to nie jest kupa, którą robi jego ego… jego ego jest pokorne i skuteczne, on się bawi cudzym ego, wysysa za jego pomocą cudzą energię, no więc czemu ma się tego brzydzić?
A jednak brzydzi się gdzieś tam głębiej, wciąż jeszcze… i jednocześnie fascynuje się tym, bo to genialne źródło energii, które nigdy go nie zawodzi. On widzi, że doskonali się w tym, że pomimo wszystkich szelmostw jest coraz skuteczniejszy. Narcyz z własnym ego pod kontrolą to nie jest lis Witalis z baśni, którego na końcu wszyscy rozgryzą i wygnają z lasu, on uczy się w go grać coraz lepiej… A jednak gracze, którzy wcielają się w narcyza, to nie są jeszcze dusze całkowicie ogarnięte złem, są nim zafascynowane i doskonalą się w nim, ale nie są to kwintesensje, są to wciąż jeszcze tylko słudzy entropii, a nie jej kapłani. To juz oczywiście zupełnie rozbieżne z twoim rozumieniem świata. Ja postrzegam świat dualistycznie, widzę batalię dobra i zła.
Ludzie zagubieni są ofiarami entropii i zaprzęgają się na jej usługi swoje ego, ale to jest właśnie to, w czym się zgodzimy, że mają po prostu klasyczne zadanie do wykonania, żeby w następnym wcieleniu wzniecać tej entropii chociaż trochę mniej, są w gruncie rzeczy w drodzę.
Narcyzi w sensie duchowym wdepnęli w entropię trochę głębiej i są jakby w rozkroku, czują fascynację, ale wciąż się jednak trochę tego brzydzą i dlatego tak projektują/przenoszą swoje zło na ofiary, co jest jednocześnie dla tych ofiar jakąś szansą, żeby się wybudzić. Ofiara często właśnie po tym swoim blamażu przed tą ostatnią kuzynką, ostatnia deską emocjonalnego ratunku… buntuje się i widzi, że sama musi być dla siebie swoją deską ratunki i widzi już na innym poziomie, że to naprawdę nie są żarty (oczywiście jeśli ma do czynienia z psychopatą wtedy i tak moze być dla niej za późno, nie każdy narcyz jest jednak psychopatą, choć mówi się o kontinuum tych dwóch zjawisk).
Ofiara moze uratować tylko swoją energię, tylko siebie. Musi tylko zrozumieć, że nie ona uratuje narcyza, o ile to w ogóle dla tego konkretnego gracza będzie możliwe.
Nieliczni narcyzi jakoś się pewnie ratują, ale nie z pomocą ofiary, ale sami, pewnie w samotności lub ewentualnie w dynamice z innym narcyzem. To prawda że normalnie narcyz nie zwiąże się z innym narcyzem, czuje kto zacz, a jednak istnieje kolejny paradoks, ze czasem para sprzymierzonych narcyzów w całym bagnie swojego układu (z początku to tylko umowa dwóch profesjonalnych agentów…) potrafi sobie pomóc, zrobić coś dobrego, wiecznie zło chcąc czynić… Tacy sparowani narcyzi dźgają się nawzajem po swoim ego, więc gdy narcyz z dobrą kontrolą nad własnym ego zaczyna ją tracić, cofa się jakby na złej ścieżce, ma mniejszą satysfakcję ze swojej skutecznosci… wtedy jest szansa, że w następnym wcieleniu stanie się tylko osobą pogubioną z nowym zadaniem, a nie jeszcze silniejszym narcyzem lub w ogóle kimś jeszcze gorszym…
Kiedyś pewnie w jakimś filmie pokazali, że taki „nawrócony” narcyz próbował pod koniec życia pomagać dawnym ofiariom ale… nigdy tego nie ujawniał przed nimi i nie chciał poklasku… Abstrahując od małego prawdopodobieństwa takich aktów, to by było właśnie… najbardziej logicznie… taki narcyz od odwrocie nie chciałby już dosysać energii, ale chciałby cokolwiek połatać, choć trochę ując entropii.
Uff, dość, dość już o nich.
Gdzie jest dobro, tam zło czmycha, zło jest tak naprawdę bezradne wobec dobra. Zło bełta w zaczynie entropii, pogardy, zła. Dobro jest o tyle bezradne, że nie może w takim zaczynie bełtać w swoją stronę, bo wtedy przegra (druga zasada termodynamiki – jak robisz ciasto kręcąc łyżką w prawo to nie odkręcisz ciasta na składniki pierwsze kręcąc łyżką w lewo 🙂 ). Ale dobro zawsze może wesprzeć, może wydobyć zaczyn wyższych wibracji. I wtedy zło czmycha z tego miejsca, dalej robi co może, ale ten zaczyn jest dla niego nietykalny, dopóki wibruje, znajduje rezonans…
Tyle pomieszanych myśli.
Aż trzy tematy, co zrobić, że się splatają, za mało czasu, by napisać jakoś bardziej składnie i o każdym z osobna. Ale skoro splatają się, to niech i tak będzie.
Uściski 🙂
Wszystko czytam co piszesz, uwielbiam to