Poniekąd przyłapałam i zaczęłam drążyć, to się przyznał..
Wpis kontrowersyjny, dlatego jeśli nie jesteś gotowa na inne doświadczanie rzeczywistości, dualizmu, i struktur rządzących (póki co) w tej grze, jeśli nie chcesz/nie potrafisz weryfikować swoich przekonań, bo uważasz je za własne prawdy, tego nie czytaj.
Dużo jeszcze przede mną. Może w końcu spokornieję i spojrzę na to inaczej, gdyż może faktycznie związek małżeński i macierzyństwo nie jest dla mnie? W końcu nie bez powodu tego nie mam (mam 34 lata) i może to, co robię, to jest siłowa próba wmówienia sobie, że jest mi to potrzebne. Nie znalazłam dla siebie jeszcze alternatywy, może kiedyś znajdziesz chwilę, żeby napisać posta też w tym temacie. Dla takich jak ja, jak znaleźć alternatywę dla związku i macierzyństwa … ?
Alternatywy nie szukaj, po prostu ona wypłynie z Ciebie sama, gdy tylko pozbędziesz się przekonań (to trudne), ale dostrzeżesz co robi (z Tobą) Twoje ego. To o wiele łatwiejsze, bo wszystko, to, co Cię uwiera, to ego.
A gdybyś od dziecka była wychowywana przez kogoś, kto mówiłby Ci coś krańcowo innego, niż się mówi? Że jesteś doskonale skończona i idealna taka jaka jesteś, że łatwiej zrozumiesz o co chodzi w tej grze i będziesz ewoluować szybciej będąc w domu w parze ze sobą, gdy postawisz na własną niepowtarzalność, ale bez piętrzenia własnej ważności. Co jak najbardziej jest możliwe, gdy zaprzestaniesz porównań. Że hotele i podróżowanie w pojedynkę, opłaty za prąd i gaz i inne szarże są niższe dla singielek, bo swoją indywidualnością, łatwiejszym dostępem do duszy, czyli intuicją (awatary kobiece zwykle mają rozwiniętą lepiej abstrakcyjną prawą półkulę mózgową), innością są w stanie bezinteresownie pociągnąć całą ludzkość ku harmonii, miłości i przebudzeniu.
Że będąc rodziną nie otrzymujesz dodatkowych świadczeń, bo jest prawdopodobieństwo, że jako żona i matka nie będziesz adekwatnie szybko obniżać entropii własnej świadomości, a wręcz przeciwnie przyczynisz się do ogólnego wzrostu chaosu, jak to bywa udziałem matek i żon żyjących głównie strachem o swoje pisklęta i ich ojca. Niekochające siebie, przez co niekochające tak naprawdę nikogo. Z tych powodów matki i żony, oraz rozpolitykowani mężczyźni to najlepsi karmiciele wahadeł destrukcji w matrixie.
Kilka pokoleń później, rozmnażałyby się wbrew logice, wyłącznie kobiety o silnym, atawistycznym wręcz instynkcie posiadania dzieci, silniejszym niż konwenanse i nowe programy, czyli jak widzimy, byłoby nas całkiem sporo. Oraz kobiety z jakiegoś powodu do tego zachęcone, czy wręcz nakłonione. Reszta realizowałaby się w tej wirtualnej rzeczywistości podnosząc swoje umiejętności gry, kontrolowania rzeczywistości, zdobywania jak najwięcej danych do własnej teorii wszystkiego, czyli do obniżania entropii świadomości. Jeśli ubywałoby ludzi na Ziemi, to nic takiego, Ziemia wspaniale daje sobie radę bez pierwiastka ludzkiego, vide destrukcja w lesie i na zagrodzie. A świadomości ewoluowałyby w innych gęstościach, albo wyższy system świadomości coś by wymyślił, bo to przecież gra wirtualna.
Innym aspektem jest fakt, że wiele związków sznuruje się tutaj też w celu legalnego, bezpiecznego, uprawiania seksu. Szczególnie osoby z wysokim poziomem testosteronu lubią mieć to poniekąd zagwarantowane, a system wahadeł jak najbardziej ich w tym wspiera. Ludzie sądzą, że seks, oprócz tego, czym jest, jest czymś co ich wiąże, spaja, scala, daje poczucie doborowości, oraz jest to najbardziej popularna forma płodzenia dzieci. Ale oczywiście tak nie jest. Seks nie jest do niczego potrzebny, to taka sama forma zabijania lęków, to jest kredyt bankowy zaciągany u wahadła destrukcji, podobnie jak alko, faje, psychotropy, czy nowe przedmioty. Ekscytacja zakupami. To jest tłamszenie emocji smutku i strachu. Zwierzęta (rośliny też) z tego samego powodu uprawiają seks, co ludzie, tyle, że zwierzęta mają znacznie niższą świadomość i są obdarzone małą wolną wolą (rośliny wręcz mikroskopijną). Ale zalogowały się tutaj dokładnie w tym samym celu co my, w celu ewolucji własnej świadomości. Czy w 5 wymiarze miłości, ktoś uprawia seks? Niekoniecznie. Gdybyśmy żyli w rzeczywistości obrazującej myślenie, że rada starszych, to elita najbardziej cenionych sawantek i mędrców, w życiu nie uświadczyłabyś kobiety z karykaturalnie wyhialuronowaną górną wargą typu karp, ani z obumarłą od botoksu twarzą, czy z odessanym brzuchem.
Każda, oprócz garstki nimfomanek, akceptowałaby naturalne oznaki starzenia się. Ba, byłaby szczęśliwa, że już schodzi ze sceny, z podium modelingu, że wreszcie zacznie przeświecać duszą i intelektem dla ludzi obdarzonych dużą ilością testosteronu, a nie tylko proporcjami swoich awatarów. No dobra, to się szybko nie wydarzy.
Każdy krok na swojej drodze da Ci jasność po co tutaj jesteś. Po to samo, co wszyscy inni. Jesteś tutaj w swojej sprawie, czyli własnej świadomości, aby przestać się bać i zacząć kochać wszystkich, zjednoczyć się ze wszystkimi świadomościami, bo to i tak Ty. Jesteś tutaj w sprawie ewolucji własnej świadomości, czyli obniżenia entropii, czyli ujęcia chaosu, czyli otrzymania więcej danych. A ponieważ tak naprawdę jesteśmy wspólną jaźnią, każdy człowiek, drzewo, królik, Ziemia, dlatego my wszyscy odczujemy ewolucję Twojej świadomości pięknem. Dlatego tak ważne jest, aby pokochać siebie taką jaką jesteś Bridget, bo dopiero wtedy będziesz mogła kochać innych, wspierać ich, okazywać wdzięczność, naprawdę podziękować. Z powodu zrozumienia. Jeśli alternatywą dla związku i posiadania dzieci miałby stać się klasztor, to nie idź w to, a jak już, to całkiem świadomie, gdyż jest to bardzo konkretna struktura wahadła destrukcji. Jedno jest pewne, niczego nie musisz, a poczucie winy to jest emocja doskonale karmiąca matrix.
z miłością
Powiązane artykuły
Komentarze
Pepsi♥️
Pepsi, dziękuję za artykuł
Ja jestem singielką i powoli dochodzę z tym do porządku dziennego. Obecnie myśl, że będę całe życie sama, nie wzrusza mnie. Przed kilkoma miesiącami jeszcze płakałam w poduszkę.
Tylko wzrusza otoczenie. Moja babcia na te święta życzyła mi męża, bo jak będę starą panną to będą się ze mnie śmiać – jej słowa. Koleżanki mężatki pytają czy kogoś mam i czuję, że mi współczują, bo jestem na pewno samotna i mam smutne życie, bo one sobie nie wyobrażają życia bez męża i cudownych pociech, przecież to cel kobiety, one sobie już odhaczyły, a ja nie, a czasu coraz mniej! Tak samo ze znajomymi w związkach – że tak fajnie jest w związku, że to nie może być, że u mnie taka „posucha”. Moi rodzice mają czwórkę dzieci w takim wieku, kiedy „powinno się” mieć już dzieci – a żadne z nas ich nie ma, a nawet wszyscy single. Widzę, że są rozczarowani i myślą, że ich dzieci nikt nie chce, że wstyd. I jest im przykro, a to pewnie z troski, bo chcieliby żebyśmy byli szczęśliwi i mieli „normalne” życie, tak jak inni. To jest przykre.
I czasem sobie myślę, mam wianuszek adoratorów, to może wybiorę jakiegoś i założę rodzinę, żeby rodzice byli zadowoleni i wszyscy się ode mnie odczepili, przynajmniej ja załatwię ten temat, poświęcę się. Ale zaraz myślę… przecież ja skrzywdzę partnera, swoje dzieci i unieszczęśliwię się w imię tego, żeby udowodnić wszystkim, że ok mam rodzinę, i by zadowolić rodziców? Próbowałam już spotykać się z kimś, dać szansę, komuś kto nie wyzwala u mnie większych emocji. To było męczące i bardzo źle się z tym czułam.
A może by w pewnym wieku wyprowadzić się gdzieś za granicę, gdzie ludzi nie obchodzi czy jestem sama czy nie.
I czy to nie jest dla mnie teraz spoko, być samą, jak jeszcze jestem młoda i zdrowa, nie potrzebuję pomocy i troski? A później może będę żałować tego mojego coraz większego „luzu”?
Pepsi, co o tym myślisz, jak sobie z tym poradzić?
Żyj dla siebie, a nie dla innych. „A może by w pewnym wieku wyprowadzić się gdzieś za granicę, gdzie ludzi nie obchodzi czy jestem sama czy nie” z takim podejściem to trafisz na tych samych ludzi tylko mówiącym w innym języku. Jak to jest napisane w transerfingu pozwól być sobie sobą a innym innymi. To jest problem twoich rodziców jesli tak uważają, że przynosisz wstyd. Spełniając ich oczekiwania a wypierając sie swojej duszy wdepniesz w niezłe bagno. Ja też jestem po tzw. 30stce kiedys myslalam ze będę miec dzieci i inne matrixy tego swiata, a teraz jak zyje w zgodzie ze sobą wiem ,że tego nie chce , ale męża mam , jakoś się napatoczył, a że pasował to sobie go wziełam pod dach 😉 Buziaki
Co zrobić jeśli jest się w bardzo dobrym związku, jest zrozumienie, akceptacja, miłość, bliskość, ale on lubi seks, cielesność, ale ja kompletnie tego nie potrzebuję? Nawet bym powiedziała, że jak tylko pomyślę o tym to od razu staję się smutna. Wiem, że taka jestem, nie chce tego i jest to ze mną na maksa zgodne, ale z drugiej strony czuję poczucie winy, że nie daję mu tego czego potrzebuje, że nie spełniam jego oczekiwań. Próbujemy o tym rozmawiać, ale on nie potrafi mnie zrozumieć w tej kwestii, nie rozumie co jest w tym złego. Nie rozumie dlaczego przestałam „lubić” seks. Dodatkowo przez to pojawił się we mnie strach, że przyjdzie dzień kiedy po prostu ode mnie odejdzie. Wiem, że to ego podsyca we mnie te emocje. Nie chcę z niego rezygnować i nie oczekuję od niego aby się zmienił. Jak znaleźć porozumienie?
nie ma na tym tle porozumienia, sama zadecyduj
Pozwol mu z innymi sie to wyrazac.
Jestem klasykiem gatunku na polu „stara stara panna”. Za chwilę 33 a ja od 3 lat znowu mieszkam z rodzicami. Singiel z wyboru, w takim sensie, że odrzucam zalotników czekając na tego właściwego. Zapewne pokutują we mnie bajki Disneya- nie lubię typa. W ogóle cały czas na coś czekam, jak jestem w związku (a ze 4 lata nie byłam) to rozglądam się za czymś „innym”, ciekawszym. Tzn. tak było kiedyś, teraz mam taką teorię na relacje i równocześnie taką potrzebę stworzenia czegoś istotnego z kimś, że hipotetyzuje, że mogłoby się w końcu udać. Potomstwo aż tak mnie nie jara choć wiem, że byłoby fajossko przezyc przygodę życia z własnym dzieckiem. Jestem uwielbianą ciocia dla siostrzeńców więc potencjał jakiś mam. Ale rzeczywiście ciężko znaleźć swoją ścieżkę, tak, żeby nie dac się złapać w sidła strachu o samotne życie, takie bez treści. Bo rodzina taką treść nadaje. W pakiecie z lękami i wiecznym strachem rzecz jasna. Ale nie zawsze musi tak być. Na te chwilę jestem spokojniejsza i uwazniejsza niż dawniej. Po 30 jednak kobieta osiąga jednak fajniejszy, bardziej spójny level świadomości ? ale coś mi nie daje spokoju, wiem, że „tu” to nie jest moje miejsce na ziemi ale tak trudno przychodzi mi zrobienie samodzielnego kroku i wzięcie za to odpowiedzialności. Gdybym nie była taka dupą wołową…choć akceptuję i to. O ile to nie jest wymówka przed własną wędrówka. Ale taka własną, bez cudzych przekonań i szufladek i tykającego zegara. I czuję też, że bycie singlem też nie jest mi pisane…
33 lata to akurat żadna stara panna, w takim wieku masz jeszcze sporo czasu na spotkanie kogoś fajnego, na urodzenie dzieci też 😉
W każdym wieku można stwierdzić, że:
1) przegrało się swoje życie w tym wcieleniu i natychmiast rozejrzeć sie za uroczym kamieniarzem by dopilnować nagrobka wlasnego oczywiście. Pamiętacie Klasyka „chowanie umarłych zostawcie umarłym”
2)przeżyć swoje życie po swojemu wybuchajac śmiechem wręcz salwami śmiechu przy każdym swoim doświadczeniu, każdej radzie od innych i każdej myśli, która się zamyśli
3) opór przed dwoma powyzszymi, stanie na skrzyżowaniu z pieśnią na ustach JA FCEM. Zagwarantowane podbijanie swej ważności w każdym czynie i każdym slowie, wręcz geście. Z wyjątkiem rozbudzenia postawy roszczeniowej, bo jakoś dziwnie nie dostaje się jakichkolwiek wzrostów w tym rozwiązaniu nie zaobserwowano. Zalecana terapia wzięcie wiekowego psa ze schroniska i próba stworzenia mu napozostały czas domu wraz z dopuszczeniem możliwej eutanazji psiej.
Go
<3
Związek dwojga swiadomych ludzi, taki moment akceptacji życia i siebie i miłości i samorealizacji/ gotowości / przyzwolenia w sobie, że puszczona intencja przynosi miłość prawdziwą – bez lęku przywiązan a jednak miłość.
Duchowość również przez cielesnosc( np.tantre też), piękne starzenie się dwojga akceptujacych siebie bezwarunkowo ludzi. Alternatywa zarysowana we wpisie tyleż interesujaca co brzmiaca jak rewers istniejącej obecnie sytuacji (Nowy Dualizm). Klasztorom dziękujemy.
Super!
Nie ma tu zbyt wiele porad poza uniwersalnymi na wszystko rusz ze skrzyżowania i pozbądź się swojej ważności i przekonań. Jedna konkretna -klasztor. KK od jakiegoś czasu, oprócz dwóch podstawowych ścieżek życia -powołanie do życia w rodzinie i powołanie do kapłaństwa, zakonu, klasztoru (!) wskazuje trzecią- powołanie do życia w samotności. Przy czym kluczowe jest tu słowo powołanie. Każda ścieżka musi być świadomym wyborem, a nie, że nie wyszło. Np nie znajduje męża (chociaż chcę) to pójdę do klasztoru.
Zawsze byłam osobą z gatunku bardziej niezależnych, dobrze mi było w moich związkach, odnalazłam się w nich, ale też umiałam być sama ze sobą, nie czułam się samotna, wiedziałam, że to czas dla mnie, na rozwój. Rok temu rozpadł się mój związek, który miał być już tym ostatnim, na zawsze. I powiem Wam, że chyba coś się u mnie po 30 zmieniło, bo już się tak nie cieszę byciem sama jak wcześniej, wręcz mnie to męczy. Zawsze myślałam, że bycie samą całe życie nie jest dramatem. Bo ma się pracę, grono przyjaciół, ciocią dla ich dzieci. można się udzielać charytatywnie, chodzić na siłkę, wyjeżdżać, cały czas mieć zajęte życie. Ale jednak… Może nie każdy człowiek taki jest, ale chyba wyszło, że ja jestem jednak istotą stadną. Przyjaciele kiedyś w końcu idą do swoich domów, rozmowy przez telefon się kończą. To co się miało zrobić w ciągu dnia zostało zrobione. Kładę się spać i aż chciałoby się do kogoś przytulić, zapytac jak minął dzień tej drugiej osobie, pomóc mu rozwiązac jakiś jego problem. Niedziele się ciągną, bo każde wyjście do kina czy na wystawę kiedyś się kończy. Nie chodzi o to, że mam pustkę do wypełnienia. Sedno w tym, że chyba mam z siebie jeszcze więcej do dania niż myślałam. Chciałabym się tak zwyczajnie zatroszczyć o tę druga osobę, zapytać jak mu minął dzień itp. Mieszkam z rodzicami, mam psa i kota, troszczę się o nich, ale to jednak nie wystarcza. Doceniam to, że mam fajne życie takie jakie mam. Mam w sobie tę wdzięczność. I niestety patrząc na związki dookoła, niektóre oczywiście, bo nie wszystkie widzę jak trudno jest znależć kogoś z kim będzie porozumienie, kto będzie po prostu dobrym człowiekiem, no i jeszcze będzie jakieś gorące uczucie 🙂
Tak jakoś Ego (i to jakieś młode) chyba napisało ten komentarz. A to nie jest tak, że to wszystko, o czym mówisz: „…praca, grono przyjaciół, zabawianie dzieci przyjaciół, siłownia, wyjazdy, działalność charytatywna”, to w dalszym ciągu niezły matrix i odciąganie ciebie od siebie samej?
No ale nie ma doświadczenia życia tutaj poza ego. To jest ok przecież. Tylko ten dystans z półuśmiechem tu pięknie przywoływanym (Giocondy lub Forresta – Forrest to taki „jurodiwy”, boży człowiek) potrzebny do siebie i zachowań swoich czy motywacji – żeby wyjść poza cierpienie i ekscytacje (nie ważne jak nazwiemy wahadła to są bieguny emocjonalne które na nich żrą).
Gdy wolność od tego miotania pojawia się możliwość bycia kimkolwiek się chce z kimkolwiek się chce na jakichkolwiek zasadach – z kimkolwiek nam po drodze.
Im człowiek więcej w sobie odkrywa (uznaje w sobie) tym bardziej chce się dzielić tym z innymi. Ja widzę u Joe fajne czyste dobre intencje – i chęć przejścia ze ścieżki karma jogi nazwijmy to na której autorka czuje się zrealizowana do bhaktijogi (z hinduska sprawę ujmując). Serdecznie życzę autorce komentarza powodzenia i realizacji na nowej drodze – a przede wszystkim poczucia najpierw że ta osoba, jeżeli jest to Joe potrzebne na tym etapie – już tu , gdzieś w jej pobliżu jest.
Robi się matrix „przebudzeniowy” z tym ciągłym dowalaniem „o tu widzę Twoje ego pisze”- jak sobie człowiek dowala może wreszcie się przebudzi ale innym zwracanie uwagi bez wglądu sensownego lepiej stop (tako rzecze moje ego, bez odbioru, stop ;))
tak masz rację, to ciągłe gadanie/przypominanie o ego niczego już nie wnosi, bo i tak wszyscy wiedzą, że to ego, tylko co dalej
O tak po 30 odczuwa się samotność ze zdwojoną siłą. Jeśli mieszka się samej to szczególnie. Dobrym rozwiązaniem jest mieszkanie z rodzicami (często to jedyne wyjście dla singielki/singla ze względów ekonomicznych). Znajomi się sypią, zakładają rodziny, mają dzieci, mają inną rzeczywistość. Kontakt zanika i jest już trochę inny. Pozostają podróże, hobby i ostry sport. Po tym rozpoznasz singla z prawdopodobieństwem 90%. Dla mniej egocentrycznych i skupionych na sobie i swoim rozwoju działalność charytatywna- hospicja, schroniska.
Człowiek jest istotą stadną, a samotność jest też szkodliwa jak palenie i otyłość, zwłaszcza przy poczuciu że bycie singlem to nie twoja droga.
Autorka bloga też zdaje się ma męża, chociaż jednocześnie neguje istotność życia seksualnego.
Można, można.
Po 30 rzeczywiście nadal jeszcze odczuwałam samotność i brak „tego jedynego wymarzonego”, ciągnęło się to latami od czasów nastoletnich; był też czas, że strasznie, ale to strasznie chciałam mieć dziecko. Wszystko się zmieniło. Teraz mam 45 lat, mieszkam sama we własnym domu na moją miarę i samotność zupełnie mi nie ciąży. Teraz się dziwię, jak mogłam tyle lat się nakręcać. W głównej mierze to kwestia przesiąknięcia programami, przekonaniami, podatność na presję społeczną, przesiąknięcie filmami i książkami kręcącymi się wokół tematyki „żyli długo i szczęśliwie”.
Można być samemu, jednocześnie nie negując wartości społecznych kontaktów i przyjaźni. Ale już nie jest to coś, co jest mi niezbędne do szczęścia. Nie potrzebuję też „podróży, hobby i ostrego sportu”. Seks również mnie nie kręci. Pomagam innym tyle, na ile tego chcą i na ile czuję, że mogę (i mam wrażenie, że teraz mogę więcej i lepiej pomagać). I nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że „samotność jest szkodliwa (…) zwłaszcza przy poczuciu, że bycie singlem to nie twoja droga” – zamiast słowa „zwłaszcza” użyłabym tu słów: „chyba, że”.
Ale pewnie każdy ma swój obraz życia, swoje widzenie świata. Dla Ciebie jest prawdą to, co napisałaś.
Ja powinnam byc singlem. Ale nie jestem. Zadowolilam rodzicow 😉 oni juz odeszli a ja zostałam z rodziną. Z mezem nigdy nam nie wychodziło Ja zawsze czulam ze lepiej mi samej Oszukiwalam sie troche jak ten baran stadny, że oj. zalozylam jednak rodzinę Wszystko ze mną ok matko ojcze ciotko i kolezanki… Nie jest ok bo zdradzilam siebie. Moim dzieciom juz przekazuję że są kompletni i rodzina owszem jak cos ale niekoniecznie.
Kochani moi single i singielki, ktorzy to czytacie. Moje nastoletnie dzieci jak bardzo są świetne Tak potężne wahadła mi serwują. Zazdroszczę mojej kuzynce i mojemu bratu, ze nie mają drugiego etatu w domu po normalnej pracy. Ze sie nie szarpia o fast foody, wstaja rano sami. Moga pojsc spać jak się slabo czują. Nie boją sie czy glupol jeden z drugim sobie nie zrobi krzywdy A nastolatki nie słuchają bo oni juz znają życie 😉 nie to co zacofani rodzice 😉 Szczerze. Mi się czasem nie chce wracac z pracy do domu Jak pomysle o robieniu posilkow to robi mi sie niedobrze bo kazdy z moich synow chce cos innego. Chca ubrania nowe. Wstydza sie rodzicow i ich samochodu. „Jak was nie było stac na dzieci i godne warunki do zycia to trzeba było nie miec dzieci”. Godne warunki to np. lepszy samochod i piekny dom bo nasz jest juz stary… 😉
Właśnie mialam pisać o tym. Pepsi pisze o wahadlach A te z ktorymi ja sobie nie radze pochodzą od … mojej rodziny 🙁
A tak cos czulam tak czulam mając 20 lat, że nie tędy droga. ……
Życie w rodzinie to trochę tak, jakby się miało gości w domu. Jak ktos lubi gosci to ok. Ale non stop przez 20 lat lub dłużej 😉 😉
widocznie masz kiepska rodzine. Ale wiesz, na pewnym etapie sami wybieramy z kim mieszkamy
Albo że mieszkamy sami. Wybór dla odważnych w zgodzie z sobą.
Tak. Tak. Tak. Po malutku. Krok po kroku. Pięknie do przodu. Czasem takim hycem, a czasem jakby się przeciskając przez bardzo wąskie szczeliny – idę. Dziękuję Peps, że się znalazłaś gdzieś tu i można z Ciebie brać.
Zestawiam czasem mnie poprzednią z teraźniejszą i radość nastaje, że można wszystko, gdy się chce i się „odważy” zagrać inaczej tymi kartami. Wdzięczność i pełnia. Łatwo nie jest, fakt, ale ile satysfakcji. Ze mną tak trochę jest, że nie do końca rozumiem i widzę póki co i nie do końca wiem jak to wszystko ułożyć, ale czuję, że to dobre i mi służy i po prostu się staram, po malutku coś tam przestawiam w sobie i mija dzień za dniem, aż nagle ta perspektywa zmiany jakby do mnie mówi – patrz jak jest inaczej !!! I to wtedy daje super moc ??? i się chce dalej dreptać w asyście banana na ryjku. Zresztą jak w każdym przypadku budowania dobrych nawyków. Budowania Dobrego Życia.
Mam chwile i trudne, czasem nie wiem jak dam radę sobie z daną sytuacją, zwinę się i chowam, płynące myśli aż bolą i wtedy zagłębiam się mocniej we wszystkim, co mnie wspiera w byciu na TEJ drodze. Czytam (Cię), słucham, medytuję… Szukam sposobu na siebie, na ten dany moment..
I spokój i równowaga wracają. Przychodzą rozwiązania, podpowiedzi i robi się lżej. Napięcie się rozpływa, życie się uśmiecha i znów jestem jakby kroczek dalej, znów umocniona kolejnym doświadczeniem. A ten spokój wewnętrzny, który znika coraz rzadziej, jest najlepsza nagrodą.
W zamian pojawia się więcej akceptacji, radości i miłości do bycia tutaj. Miłość zatacza coraz większe kręgi. To wspaniałe uczucie. Miałaś i masz rację, Peps. Dziękuję Ci. Nauka kochania jest wspaniałym zadaniem.
Tak…
A ile jeszcze ciekawych rzeczy do zrobienia w tym życiu i radości z nich płynących !! ?
Paliwo dla serduszka. Radość dla Duszy.
Całuje i przytulam Was, Awatarki.
Dobrego Roku! Miłosnego.
Namasté, Kochani ?
love CaroLL
no, dziękuję, co wpis to dobry. nic dodać nic ująć.
Prawie 23 lata żyłam rozterkami miłosnymi. W sensie zbyt szybko się zawsze nakręcałam na relacje, można powiedzieć, ze zakochiwałam się w swoich wyobrażeniach, a nie tym na prawdę była dana osoba. Myślenie o danej osobie było dla mnie niczym przyjemny i uzależniający narkotyk (dlaczego tak jest). Co chwile było uniesienie euforii, a potem po odrzuceniu – smutek, rozczarowanie i to na prawdę dla mnie ciężkie (musiałam pic zioła uspokajace). Można powiedzieć, ze moje życie to była sinusoida z powtarzającymi się nonstop tymi samymi zdarzeniami, tylko z innym obiektem miłosnym. Nigdy nie byłam w związku jak można się domyślić, nikt (w kim byłam zadurzona) nie chciał ze mna zbudować relacji bliższej. Do teraz nie potrafiłabym inaczej, wiec postanowiłam się odizolować od mężczyzn, nie spotykac się, unikać. Wydaje mi się, ze dla mnie to jest to jedyna droga, która mnie uwolni od tego padołu, przecież w poprzednich wcieleniach na pewno miałam aż nadto związków, wiec może ten awatar przeznaczę na skupienie się na sobie? Byciu w teraz, uważności, życiu inaczej niz nam nakazuje społeczeństwo. Pepsi co o tym myślisz?
Z miłością,
Karolka
To chyba nie tak, zdejmij ich z piedestalu, śmiej się (z siebie, z nich, ze świata, z radości ) i żyj. Asceza stricte i klasztory, w tym te mentalne, to drugie wahniecie wahadła pod tytułem „miłość romantyczna”, tak samo kosi.
Ktoś tu ladnie napisał wcześniej o powolaniu – jak się ktoś rozezna w tym że to jego droga jest moze i ok. Ale to jak się przekonasz to wlasna droga i swoją ścieżka to sensowny wybór do a nie ucieczka od.
Serce, wiedza działanie asceza ( i dewocja) (jakoś po angielsku brzmi ładniej a w sankrycie pewnie najpiękniej ;)) ktoś to ładnie na Wschodzie poukładal. Wszystkie cztery filary ważne, w różnych proporcjach każdemu według powolania jednak teraz myślę, ktorego odkrycie jest naszym celem i wędrówka tu. Serdeczności.
Miałam identycznie w życiu i faktycznie dopiero jak skupiam się na sobie, wyrazam artystycznie itp moj życie nabiera sensu i informacji. Czasem jest trudno, adratorow wielu, ja kochliwa chociaż wybredna z wybujałą wyobraźnią jak z książek o romansach ale kurde nie poddam się 😉
Dziękuję za odpowiedź o tym czym jest piętrzenie potencjału, piszę tu, bo nie pamiętam, pod którym artykułem komentowałam.. dobrze, że są ludzie z podobnymi poglądami na świat:) Tak Zelanda planuję czytać, ale narazie Tollego zaczęłam, tylko przerwałam, bo już nie cierpię jak dawniej. To jest dobra lektura dla ludzi, którzy potrzebuję ,,na już” wyjść z doła. Więc poluję na Zelanda, bo zapowiada się ciekawie. Pozdrowienia ze wschodu