Poniekąd przyłapałam i zaczęłam drążyć, to się przyznał..
Każdy guru, nawet, gdy każe/prosi/nawija nie nazywać go guru, w pewnym momencie niechcący upuszcza maskę, dowodząc/sugerując/napomykając, w końcu OSTRZEGAJĄC słuchaczy przed innym guru, który robi to i to. Czyli uzależnia, udomawia, tresując swoją publikę, jak zwierzę domowe. Za aport cukierek, za warknięcie zero cukierka, czy nawet kuksaniec. Mega karaaa, dajmy na to, piekło.
Prawdą jest, że w dzisiejszych czasach tak ciemniacko, i jawnie postępuje już tylko kościół, i ewentualnie jakieś sekty, o czym mało wiem. Inni guru skumali, co mają gadać, żeby się przebić do bardziej intelektualnego elektoratu.
I w tę pułapkę wpadają nawet prawdzie skarby naszej internetosfery, jak Magda i Paweł, ale również MAŁY BUDDA Osho zajmował się krzewieniem kpin z nauczycieli kościelnych. I z Joe Dispenza. Oops sorki, to M&P trochę kpią z Joe. Przyznam szczerze, że kamień spadł mi trochę z serca, bo niewyżyty w roli naukowca Joe, już mnie od dawna wnerwia.
Ukułam powiedzenie małego buddy, bo to (mam na myśl Osho, nie Joe’go) tak naprawdę jest WIELKI BUDDA, ale wciąż silnie odurzony elementem ludzkim.
Oczywiście sama robię to nagminnie przedstawiając swoje stanowisko na tle innych, gdzieś tam w domyśle, nie tyle śpiących, co ociemniałych. Sama robiąc za oślicę podwożącą chętnych do stóp Himalajów, następnie puszczając ich wolno. Niech się wspinają na plecach innych guru, którzy nie mają oporu własną wiarę w coś przedstawiać jako absolutną. O widzicie? I znowu to robię.
A może, ja wciąż nie mam własnej wypasionej wiary w cokolwiek?
Magda i Paweł między innymi z wielką finezją i metodycznie sprzedają mega wypasione warsztaty. Są wielbieni przez słuchaczy, którzy dostają sporą wartość, również w wersji zachęcającej, darmowej. Nie ma to wybrzmieć z nutą ironii. Tym bardziej, że ironia to jedna z niskich energii przetrwania. Ci ludzie naprawdę robią ogrom dobrej roboty. Za co słuchacze okazują wdzięczność, komentują, lajkują, jednym słowem robią hałas na YouTube, czy fejsbuniu.
Ja sama, tym razem jako lurker (nie udzielajac się) nie jedno ściągnęłam od Magdy i Pawła, ciesząc się, że Oni, to przecież ja wywalona na zewnątrz, więc luz. Och Neville Goddardo, ależ Ty chłopaku mi wciąż pomagasz w relacjach z bliźnimi, czyli mną samą.
Niech ilość Twoich poranków
Pomnaża codzienny rytuał 4 Szklanków !:)
Codzienne 4 szklanki (na bazie wody z cytryną), wspierające dotlenianie, oczyszczanie,
NAWADNIANIE i odżywianie komórek!
Że w przeciwieństwie do wielkiego krzewienia NA WSZYSTKO TAK, i zaiwaniania po świecie non stop w poszukiwaniu kolejnego mądrego, a najważniejsze: inspirującego zdania. A więc gonienia po świecie, naświetlania ciała (ciału nic nie zaszkodzi, gdy mu się rozkaże, hmmm, w końcu nawet Osho odłożył widelec, bo ciało należy do Ziemi, która być może przyspieszyła, ale nadal eroduje), zmian czasowych, zaburzenia snu i z tym związanych niedogodności. Jak tycie dajmy na to.
A więc w przeciwieństwie do tego Wasza oślica mówi, niekoniecznie.
Faktem jest, że ktoś co ma coś za uszami, jak ja, przyswajacz, kradziej (co tam uważasz) niektórych myśli, chętniej będzie doszukiwał się dziury w całym. Miej więc to na uwadze, że Twoja oślica świętą nie jest na bank. W końcu mnie tu nie ma, to Ty wywalona na zewnątrz hue hue. Tak czy siak konfrontuję się z wypowiedzią Magdy w tym filmie, między innymi:
Wygooglałam wypowiedź Taylor Swift, czy oznaczają nieszczęście w życiu prywatnym?
Ludzie uważają, że za dużo randkuję? Okej. Będę singielką przez lata – wspominała swoje myśli z przeszłości artystka – To dla kobiet w show-biznesie zarezerwowana jest cała krytyka. Czy kiedykolwiek słyszeliście, żeby ktoś powiedział «Bardzo lubię tego artystę, ale chyba spotyka się ze zbyt wieloma kobietami»? Nie.
Człowiek, gdy się uprze zawsze dopasuje innego człowieka (jego wypowiedź, czy postawę dajmy na to) do swojej foremki, gdy piecze ciasto.
Ja w tej opowieści nie zauważyłam stawiania granic, jako naczelny problem, ale drugą umowę Don Miguela Ruiza.
Magda i Paweł uważają, że to co dotychczas, jest zbyt wolne i należy zamienić na odrzutowce, żeby było szybsze skutecznie.
Mejbi, ale ta umowa pomogła wielu ludziom bardziej siedzącym na dupie, bez ciągłego latania po kontynentach.
Cokolwiek inni robią, nie robią tego z twego powodu. To, co mówią i robią, jest wyłącznie projekcją ich własnej rzeczywistości, ich własnych snów. Kiedy uniezależnisz się od opinii i poczynań innych ludzi, przestaniesz niepotrzebnie cierpieć.
Moim skromnym zdaniem, dziewczyna chciała dać wsparcie ludziom niepewnym, hejtowanym, z niską samooceną. Takich jest dzisiaj masa.
Chciała dać im pociechę, żeby mniej cierpieli, żeby nie siedzieli w swoich czerwonych strefach przetrwania. Ludziu, nie bój żaby, bo żaba nie bodzie. I to wszystko.
A tu taka poszła interpretacja szlabanowa i jeszcze się dziewczynie dostało za kochliwość, niestałość i rozproszenie zainteresowań przez mnogość.
Czyżby Magda zapomniała, że czysta sztuka, to wielość w jedności? No dobra, żartuję, Witkiewicz był co najmniej artystą, żeby nie powiedzieć dziwny.
Pojawiły się dwa nowe, NAJWYŻSZEJ jakości, wyczekiwane i szlachetnie zamknięte w ciemnym szkle,
produkty marki TiB:B12 forte TiB jako metylokobalamina,oraz B complex forte TiB!
Nawet płynięcie z nurtem. Nie potrzebuję niczego, ja płynę!
Położenie miecza w łóżku.
Prośba o nieprzeszkadzanie w kiblu.
Czy właśnie poradzenie sobie z totalnym hejtem.
Wiadomo, że koleś przed Tobą, to Ty wywalona na zewnątrz.
A on gada ze sobą, bo przecież Ciebie tu nie ma.
JESTEŚMY JEDNIĄ. Ok, ok.
Moim zdaniem popierdalanie po świecie, żeby usłyszeć jedno zdanie kogoś, kogo nie można nazwać guru, bo guru jest światłe i nie pozwala. A raczej nie radzi, bo wszyscy dostali pierdolca.
Żeby nie było, mnie też wciągnęło, jak Stanisława pod napletek słonia w punkcie inseminacyjnym, NA MYŚL, ŻE MOGŁAM SIĘ CZEMUŚ SPRZECIWIĆ I POWIEDZIEĆ NIE.
Zamiast rzucić się do dziękowania za kolejne wyzwanie, próg, stopień do wzrastania, ba za kopa w dupę. Chociaż akurat za te kopy, które ostatnio przyjmuję, jestem wdzięczna. Jak sama się policzkuję, tak, że ten.
Wracając, czy to ja jestem wywalona na zewnątrz, czy Ty to ja, zawsze retoryka jest obok tematu.
Przypominam, rzuć jeszcze raz okiem na litanię okazów siły i mocy u Howkinsa, to naprawdę ustawia system od nowa.
Dostajesz z liścia na płasko, bo widzisz, że wciąż działasz z pozycji siły.
Powiązane artykuły
Komentarze
Polecamy bardzo dobrą Witaminę D3+K2 TiB
Do ssania!
O wyższym wchłanianiu z receptorów podjęzykowych:)
Hej Pepsi,
bardzo dobry lajv facebookowy dzisiaj, dużo otuchy, mniej trendy tematów wizu-mani (ale te ostatnie też rozumiem i akceptuję 🙂 ), dużo w sedno.
Pokręcę jedną myśl o tym, gdzie rodzi się matriks – tam, gdzie jest grupa i tam, gdzie ludzie w grupie… boją się na ten sam temat, co jest niestety warunkiem zachodzącym niemal nieuchronnie, jako że grupę jednak łatwiej nastraszyć niż jednostkę…
I staram się nie mówić tego z pozycji osoby, która zawsze miała problemy z grupami, bo to też kwestia deficytów neurospecyficznych (w sensie neurodiversity), bo mam wrażenie, że nawet osoby świetnie zaadaptowane do poruszania się grupie, też podlegają rożnych procesom i pozycjonowaniu, i to one cierpią najbardziej, gdy mają dobre intencje, a w danej grupie dzieje się źle. Z drugiej strony osoba słabo zaadaptowana do grup nie staje się szczęśliwa i wyzwolona tylko dlatego, że daje sobie spokój z grupami i żyje poza nimi, bo… musiałaby jeszcze przestać bać się grup (czyli strach promieniujący na zewnętrz), aby móc faktycznie w tym temacie wyluzować.
No ale skoro tak, to czemu to nie jest koniec zmagań, czemu wyjście z takiego czy innego matriksu nie wystarczy? Wyjście z 2 na 5 zazębiających się matriksów? A może wyjście z 70 na 100 to już oświecenie?
Moim zdaniem nie, i nawet „wyjście” ze 100 na 100 matriksów to jest po prostu okiełznanie ego, ogarnięcie jednej strony monety, bo na rewersie jest to coś, dajmy na to jaźń, która niekoniecznie jest doskonała.
Przeświadczenie o doskonałości zaklętej gdziekolwiek lub w czymkolwiek niesie daleko idące konsekwencje – doskonałość rodzi niedoskonałość, ciągłe zmaganie się z nią, na ścieżce liniowej czy kolistej, wszyscy obserwatorzy wychodzą z pozycji niedoskonałości, w którą sami się nader skromnie przybierają. Są niedoskonali, ale mówią, gdzie ta doskonałość jest. Taka jest tradycja hinduska, a przynajmniej ta patriarchalna, którą znamy od Rigwedy, nie znając wciąż tego, co było wcześniej. A z tej wedyjskiej tradycji wywodzi się wszystko, włącznie z nurtami, które rozwiązują kwestię doskonałości w odmienny sposób, tak jak nasza kultura maluczkości, dziecięcości względem katolickiego boga, doskonałości wiecznej ale jednocześnie liniowej, niewzruszonej, opierającej się cyklom natury.
Ów Bóg (dla urozmaicenia napiszę tym razem z wielkiej litery) to był zwyczajny, trywialny bóg ognia, któremu składano ofiary tzw. nieczyste z ludzi (i to raczej z mężczyzn… baśń o Izaaku) oraz „czyste” z owieczek (pasterze mieli najwyższe miejsce w tamtej lokalnej hierarchii społecznej) do czasu, gdy niektórzy z jego wyznawców, osadzeni (ale czy zniewoleni?) w kosmopolitycznym Babilonie poczuli, że ich potencjał nie jest dobrze wykorzystany i że ktoś ich robi w balona. Pochodzili od potomków tych prymitywnych pasterzy z najbardziej nieurodzajnego skrawka znanej ziemi (Palestyna), a jednocześnie świetnie się kształcili, rozumieli, o co chodzi w religii wrogich Babilonowi Persów, musiało coś ich uwierać, pewnie po ludzku ze względu na niearystokratyczne pochodzenie byli pod szklanym sufitem. W Egipcie zmieniły się wiatry, nieurodzajną Palestynę można było znów gęściej zasiedlić i to właśnie w aspekcie jakby Państwa Środka – między Egiptem a Wschodem… Babilończykom też pewnie było na rękę wysłać na tę karkołomną misję wykształconych pariasów, tylko… jak przekonać ten lud, żeby z żyznego międzyrzecza wyemigrował z powrotem na pustynię, jak ich przekonać, że to będzie ich… Ziemia Obiecana?
Pracy nad mentalem podjął się nie jakiś babiloński strateg lecz prokok… Ezechiel, być może pierwszy naprawdę realny, a nie mityczny prorok, a nazywają go nieprzypadkowo… twórcą Judaizmu. Człowiek ów poskładał dawne niespójne księgi i mity w jedną opowieść, urzekał w niej wizjami zburzonych świątyń i potężnych królestw, ale tak naprawdę dokonał przewrotu: pokazał, że ludzie mogą się modlić bez świątyni, że odtąd każda piątkowa domowa kolacja na powitanie szabatu jest rytuałem świątynnym. Światło świec jest przebóstwione, modlitwy członków rodziny mają moc bez chciwego kapłana pobierającego myto za te papierowe statki na wodzie. A więc idźcie na ten ogór, na orkę, bo Bóg jest niewidoczny, bezposągowy, bezświątynny, ale jest cały czas między wami, jest w waszym trudzie i znoju, a gdy siódmego dnia odpoczywacie, on objawi się wam w tej krótkiej, wymuszonej radości. Nawet mniejsza, czy stać was na odstrzelenie baranka lub choćby kupienie kawałka tego zwierzęcia, czy będzie to tylko chała, ale jesteście na właściwym miejscu, bo do kontaktu z Bogiem nie potrzeba wam nic więcej. A potrzebujecie tego kontaktu bo jesteście słabi i nigdy nie zostaniecie kapłanami. Nic o tym Bogu nie wiecie i choć jest z-Wami, to jednak i tak musicie się go bać, z dawnych historii macie przecież pojęcie, co się stało, gdy wasi przodkowie byli zbyt kosmopolityczni. No tak, w sadzie to jako jedyni macie kontakt z Bogiem, ale właśnie dlatego, że jesteście samodzielną komórką, nikt was nie obroni przed sąsiadami poza dobrze wam zwanym grupowym strachem i troską, by jak najbardziej otoczyć się swoimi i nie wpuszczać obcych.
A więc z jednej strony błysk, ciekawa synteza różnych religii, a z drugiej jednak klasyczny strach, w pewnym sensie nieunikniony, bo to faktycznie była odmienność, żeby tak myśleć i pojmować Boga, żeby w to w ogóle wtedy uwierzyć. Ale to się sprawdziło, bo ci ludzie naprawdę wyszli z Babilonu i odtworzyli cywilizację na nieurodzajnej ziemi. I to nieźle, skoro byli Państwem Środka, skoro byli tak cenni.
W takim mniej więcej matriksie żyjemy do dzisiaj (w Polsce jakby szczególnie, nawet jak na kraj katolicki, bo o ile np. antysemityzm hiszpański jest bardzo sztampowo kościelny, to ten polski ma inny nurt – to Polacy uważają się za naród wybrany i najbardziej pokrzywdzony, więc Żydzi wybitnie ich irytują), jesteśmy „wybrani” ale maluczcy, dziecinni.
Niemniej… ta dygresja to tylko po to, by stwierdzić, że to też jest tylko mała warstewka tej cebuli, jaką jest ludzkie uwikłanie w przekonania i zahamowanie własnego potencjału. Co z tego, że zdrapiemy z siebie patynę judeochrześcijaństwa, odsłoni się tylko kolejna archeologiczna warstwa przekonań, religii i ich matriksów, więc matriks to tylko część tej niedoskonałości, która w nas jest…
Ego daje znać o sobie wtedy, gdy już leżymy na łopatkach a matriks karmi nas na przemian osłodą i połajankami. Czerpiemy wtedy obfitą garścią wymówki z całej naszej kultury, z dowolnych kultur świata, z naszych historii rodzinnych a nawet z tych ustawień o dziesiątym pokoleniu wstecz. Duże ego powie, że i tak jesteśmy moralnie czyści i heroiczni, bo piętno naszych wielkich przodków. Małe ego będzie smarować policzki tym błotem upadku i chować nas po kątach, uchronić od zewnętrznego wstydu. Ale to tylko ego, ego, stado much na otwartej ranie, jaką jest nasza słabość, słabość tych „prawdziwych” nas, słabość głębsza…
Jeśli istnieje ewolucja, to ja ją widzę jako ewolucję tych niedoskonałych jaźni, we współpracy lub w walce z innym jaźniami, to są gracze rzuceni na pole walki (o coś…) a nie jacyś rozkapryszeni studenci siedzący przed ekranem komputera i ciągle grający w tę samą grę, aż im się znudzi i nie zalogują się bo… będą jeszcze doskonalsi niż już są?
Moim zdaniem… nie są doskonali, bardzo daleko im do doskonałości. To, czym operują na monitorze w grze można by od biedy nazwać iluzją, ale ich prawdziwym narzędziem są intencje, i to te intencje (dobre, złe… inne…) będą się zderzać z matriksami i programami na kolejnych planszach gry… o postępach w grze decyduje więc tylko Jakość… jakość gracza? jakość intencji? pewna jakość…
Jakość czyli co, jednak doskonałość? Czy jakość to kwestia doskonałości?
Moim zdaniem nie. Można przecież wyodrębnić różne odcienie jakości… usług. Fit for purpose? Fit for use? Ok, to brzmi jak jakaś podstępna binarna opozycja. A jakość standard vs. jakość premium? To jakość dystynkcji, bo jeśli jakość standard nie jest dość dobra, by produkt był tym, czym obiecuje że jest z nazwy, to już nie jest jakość tylko coś poniżej jakości. Dzisiejsza cywilizacja bada jakość pod lupą, rozbija na jednostki dające się zmierzyć lub zaobserwować pod mikroskopem. Z tego można zsumować jakąś wspólną jakość… rozkładającą się z powrotem na czynniki pierwsze. Jakość to dla nas idea fragmentaryczna lub w opozycji do czegość, podczas gdy doskonałość to dla wielbicieli idei doskonałości coś Absolutnego i niepodzielnego. A jakość istniała też w świecie starożytnych wed, istniały jakości każdej z mitycznych warn społecznych, np. jakość bramińska to jakość niedostęna dla niższych warn i jako taka nie powinna być nawet jakimś kompasem moralnych dla reprezentantów tych warstw podrzędnych, aspirowanie do bramińskości byłoby pychą i błądzeniem, wręcz cofnięciem w ewolucji w nadziei ku wyższej inkarnacji następnym razem.
A więc i my… nie wyznaczajmy doskonałości jako celu naszej ewolucji, przyjmijmy już lepiej empatię, która zmniejszy entropię i ujmie wspólnego balastu…
Na swój sposób podpowiada to przecież i buddyzm, i judaizm, i chrześcijaństwo, i bez tego można to wykminić… a jednak prawdziwą przeszkodą na tej drodze są nasze niedoskonałości a nie cukierki i strachy podkładane przez matriks. Owszem, one tez na tej drodze występują i sprawią, że zasiądziemy głębiej i dłużej nie ruszymy ze skrzyżowania, ale one są przecież do pokonania.
Trudniej pokonać tę głębszą niedoskonałość i to jest paradoksalne.
Bo z jednej strony mamy bardziej namacalną opozycję: Brak Empatii – > – > Ewolucja Ku Empatii
ale z drugiej strony nie możemy sobie dopisać:
Niedoskonałość – > Doskonałość
bo to nas zgubi, popadniemy w pychę, stworzymy własny matriks i będziemy potrzebowali wyznawców, żeby nas podkarmili i swoją energetyczną niższością utwierdzali nas w przekonaniu, ze jesteśmy od nich doskonalsi, skoro wiemy więcej i pociągamy za sznurki. To jest w moim przekonaniu kwintesencja zła, gdy pewne dusze doskonalą się (sic!) w takim sterowaniu ideami jak teatrem lalkowym, te straszliwe wojenne kataklizmy, piętrzące się pokoleniami wzmorzenia pewnych toksycznych koncepcji… Mikroprzykładem jarania się złem jest narcysta, który czyni z ofiary swoją karykaturę, chce, żeby była chybotliwa i słaba, a sam zawsze pokazuje na zewnątrz swoją doskonałą maskę.
A czy w empatii… można się doskonalić? Istnieje gest, uczynek empatii mniej lub bardziej doskonały? Wspierający, empatyczny czyn, działanie jest jakością samą w sobie. Jeśli porównasz dwa gesty empatii, postawisz na szalkach, to unicestwisz jeden z nich. Ale to tak nie działa na szcżęście, bo momenty empatii dają nam optymizm, czujemy się wtedy bardzo wzmocnieni nawet jeśli matriksowo gest był niewielki. Religie oczywiście kochają zarządzać gestami empatii, nadawać im setki odcieni i znaczeń, ale to jest zawsze grubymi nićmi szyte i jednostki empatyczne nie tym się kierują.
Empatia to jakość sama w sobie.
To jakość niestopniowalna, już prędzej policzalna.
Liczmy, liczmy gesty empatii których doświadczyliśmy lub które choćby widzieliśmy w przebiegu naszego życia. Ta policzalność… ujmuje entropii.
Empatia? To jakość absolutna!
Brak entropii… zero Kelvinów entropii? Hmm….!
Pełna entropia, pełne rozproszenie wszystkiego we wszystkim? Hm! Może to właśnie jest jedyna istniejąca… doskonałość? Pełna, fraktalna entropia, wszystkie możliwe cząstki idealnie pomieszane w każdym fragmencie wszechświata… Doskonałość nie do przekroczenia!
Te dwie ostatnie intuicje to manowce, ale tak mi się jakoś dopasowały do pochwały pojęcia empatii względem pojecia doskonałości.
Natura jest kalejdoskopem, nie ma jednego „doskonałego” układu, jest zmienna. Ale w tej zmienności będzie się przeplatać Jakość (empatia cząstek względem siebie) i Entropia (doskonałe nożyce tnące szkiełka na mniejsze kawałki, tłuczenie szkła zamiast płynnej rekonfiguracji). Ale nawet z tych potłuczonych, popsutych kawałków znów się może ułożyć przecież coś pięknego, to wymaga empatycznej pracy, współpracy.
Natura jest pełnią, nie jest doskonałością.
Narzędzia analityczne są doskonałe, są tnące, posługują się geometrią idealnych, doskonałych figur i obiektów, tną po osiach, nieskończonych prostych, nieskończenie miarowych kątach zawsze sprowadzalnych do jednej z czterech ćwiartek układu.
Budowanie cywilizacji to doskonalenie narzędzi, które przybliżają naturę. Narzędzia fizyczne przybliżają przecież działanie sił, pozwalają budować maszyny, osłaniające, broniące, atakujące, budujące nowy matriks.
Natura nie jest anty-cywilizacją. Nie jest anty-doskonałością. Jest tylko pełnią, która pomimo takiego pokawałkowania, takiego pocięcia i bałaganu, daje nam wciąż nową szansę na rearanżację, reartykulację napięć ku mniejszej entropii.
Ewolucja ku empatii to ewolucja ku włączaniu poranionych elementów, a więc ku naturze, nie ewolucja ku doskonałości.
Owszem, czasem czujemy, że musimy dokonać jakiegoś wewnętrznego cięcia, coś od siebie odciąć, od czegoś się uwolnić. Czasem nie znajdziemy innej drogi. Ale oby tego było nam dane robić jak najmniej. Wtedy ujmiemy postępu entropii najwięcej.
Takie luźne smugi…
fajne luźne smugi, a z matrixu nie ma jak wyjść, i nie jest to naszym zadaniem. Naszym zadaniem jest jak najwięcej zrozumieć i nie bać się jakiegoś wymyślonego przez matrix zniewolenia przez matrix, to zawsze był nasz wybór <3