Poniekąd przyłapałam i zaczęłam drążyć, to się przyznał..
1 maja, ludzie zaczną wyjeżdżać na potęgę. Ktoś pewnie udał się tu i tam, ale wcześniej wpadł na kilka blogów żeby dowiedzieć się jak najtaniej wybrnąć z tej całej sytuacji. DLATEGO od razu i szczerze informuję, że ten akurat post nie będzie dla niego. Opisuję podróż niezbyt oszczędną i do miejsca, gdzie się raczej nie oszczędza, dlatego dzisiejszy post jest anty przykładem dla poszukiwaczy wesołych, czyli intratnych okazji. JEŻELI zaś chodzi o samo podróżowanie, to wolę zostać w domu, albo udać się na wycieczkę rowerową na Turbacz, niż jechać do jakiegoś egzotarium i przez cały czas robić coś, tylko dlatego, że jest tańsze od tego co akurat wolałabym robić. Mieszkać, jeść, być zdanym towarzysko – wstawcie dowolny czasownik. DLATEGO być może, aby faktycznie skorzystać z jakiejś poniższej rady, najpierw należy obmyślić plan skąd weźmie się zło/euro i tym podobne na wakąns. Może po prostu o niczym takim nie trzeba rozmyślać. Nikt nie wnika. JEŻELI chodzi o wyjazdy dla fanu nigdy nie korzystam z żadnych biur podróży, sama o wszystkim decyduję i w planach zawsze mam wcześniejsze ubezpieczenia siebie, ewentualnej osoby towarzyszącej, auta, (chociaż to zwykle ma się już w pakiecie) i bagażu na czas wyjazdu. Ubezpieczamy się onlajn, albo osobiście, lub telefonicznie, jak znasz jakiegoś ubezpieczyciela. Dzisiaj podam algorytm, jak fajnie spędzić długi łikend majowy w Monte Carlo, mieszkając rzut beretem od rzeczonego, czyli w Eze. W hotelu Hôtel et Résidence Eza Vista. Tylko niech Was nie myli nazwa ęą i cztery gwiazdki, bo dla Francuzów to nie jest jakiś specjalny powód do trzymania poziomu. Raczej o takim hotelu można powiedzieć, w miarę wygodny.
widok z okna tego hotelu, patrząc na prawo
Niektórzy, w tym ja, nie lubią latać samolotem, dlatego dla przyjemności nigdy nie wybieram tej formy przemieszczania się. Najbardziej komfortowym środkiem transportu jest auto, które masz do osobistej dyspozycji na cały czas wyjazdu. UWAGA, do podróży wybierasz partnera, którego wielbisz, w każdym innym wypadku jedziesz sam. Dzieci zostawiasz w bezpiecznym miejscu i z pewnością nie zabierasz, bo się tylko zmęczysz, gdyż dzieci na małej przestrzeni robią się dziwne. A raczej dziwnie bez humoru, co się udziela rodzicom. Jedziesz. JADĄC z Polski południowej najlepsza trasa prowadzi przez Słowację, przekraczam granicę w Chyżnem, a potem jedzie się zwykłą drogą i wybierasz trochę dłuższą, ale za to przejeżdżasz przez samo serce przepięknego parku krajobrazowego, graniczącego z Polską, Pienińskiego Parku Narodowego, najmniejszego w Słowacji.
W PARKU zjadasz soczystą gruszkę i popijasz kawą lavazza, którą przywozisz ze sobą w termosie. Później termos będziesz już tylko używać na Słowacji w powrotnej drodze. Ponieważ uwaga, kapitalizm praktycznie dotarł do wszystkich krajów unijnych, szczególnie do tych z walutą w euro. Ale nie na Słowację w kwestii kawy. Słowacka kawa nadal smakuje dokładnie tak, o ile jeszcze ktoś z moich czytelników pamięta, a więc jak w czasie kwitnącej komuny. Zresztą i tak polecam wodę z cytryną, no chyba, że włoskie espresso, któremu nie można się oprzeć.
Ktoś tu ewidentnie chce mieć brzydką cerę, kawka, ale trochę później
POTEM, po tej kawce, wjeżdżasz akurat na autostradę. Należy pamiętać o zakupie winiet. Na Słowacji i w Austrii obowiązują winiety, które kupujemy na stacjach benzynowych i przyklejamy do przedniej szyby auta. Są to odpowiednie opłaty na czas, do korzystania z autostrady, w przypadku długiego łikendu należy wykupić winiety na tydzień/dekadę, czyli na powrót, bo będzie z tym mniej zachodu i rzeczywiście bardziej ekonomicznie to wypada. Słowacką autostradą zaiwaniamy (dopuszczalna prędkość 130), po czym płynnie wjeżdżamy na austriacką (taka sama dopuszczalna prędkość), a następnie Italia (nikt nie wie jaka jest dopuszczalna prędkość). Autostrada we Włoszech jest opłacana na bramkach i dobrze jest mieć przy sobie gotówkę, ale jest też okno z panem, który weźmie kartę, około 60 eurasów. No i w przyspieszonym filmie, mijamy Adriatyk – tylko go czuć w powietrzu, w sensie, że nie widać, tak jak Wenecji, Jakby jednak się znalazło odrobinę czasu, można ukłonić się Wenecji, wszystko zależy jaki długi jest ten majowy łikend gdyż mijamy jedynie kierunkowskaz zjazdu z autostrady i w końcu po dłuższej chwili (kilka godzin) Liguria i Morze Śródziemne. CIĄGLE Italia, Aleksandria, na lewo Genua, a my na prawo do Ventimiglia no i w końcu Menton we Francji. W końcu:
ZJEŻDŻAMY z autostrady i wpadamy na najpiękniejszą drogę znaną z setek filmów francuskich z panoramą skalistego wybrzeża Morza Śródziemnego i dostajemy się prosto do Monaco. Mijamy jak gdyby nigdy nic Monte Carlo i zaraz potem osiągamy cel podróży Eze Village. Ale o tym za chwilę.
Dlatego po drodze zatrzymuję się dowolną ilość razy, w sensie, że nie ma żadnego pośpiechu, posilam się w przydrożnych restauracjach, czy barach, albo tylko piję świeżo wyciskany sok pomarańczowy. TAK jak już wspomniałam, na Słowacji przy drodze nie ma żadnej fajnej restauracji, ale też nie jesteśmy specjalnie głodni, ani zmęczeni. Natomiast już w Austrii czekają na nas przy autostradzie czyste i zadbane, chociaż kiczowate, zajazdy ze szwedzkimi stołami pełnymi owoców i warzyw, co dla witarian i wegan jest bardzo przyjemne. TROCHĘ jednak krępujące są napisy, co dziwniejsze tylko po polsku, przyczepione w jasnej i dużej toalecie – Uprasza się nie myć głowy w umywalce. Domyślam się, że w miskach sedesowych też by sobie Austriacy nie życzyli, żeby Polacy myli głowy. Zadaję sobie pytanie, co w takim razie może umyć w umywalce Polak, po wyjściu z austriackiej toalety, skoro głowy nie wolno? Czy Polak może przemyć sobie giczały? zdjęcie akurat zrobione w zimie, ale to o tym hotelu nawijam
Cała trasa (Kraków – Eze Village) wynosi około 1600 kilometrów i dlatego, żeby nie spieszyć się i przesadnie nie zmęczyć, zawsze rezerwuję po drodze nocleg w hotelu.
Wszystkim polecam przepięknie położony hotel przy autostradzie jeszcze w Austrii, ale już u progu Italii. Austriackie hotele mają się tak do włoskich, czy francuskich, że trzy gwiazdki austriackie odpowiadają pięciu gwiazdkom w hotelach francuskich. Hotel Sudrast (pisany przez u umlaut, ale nie posiadam rozległej wiedzy klawiaturowej) leży dokładnie u stóp Alp. Na granicy Austria-Włochy, Pension Grum, w Arnoldstein, 2km od zjazdu z autostrady A2. WYGLĄDASZ przez okno i widzisz góry na wyciągnięcie dłoni. Nie jesteś w stanie tego widoku sfotografować, bo nie masz odpowiedniego dystansu. Góry są obok ciebie. To niesamowite przebudzenie. Na moim Insta jest widok z okna sypialni tego hotelu. NIE radzę w Sudraście wykupywać noclegu ze śniadaniem, bo trzeba go zjeść w jakiejś małej wydzielonej salce i jest się narażonym na austriacki gust śniadaniowy. SPODOBAŁBY się Anglikom, bo to jaja na bekonie, lub jaja według życzeń, kawa (fakt, że przepyszna, tyle, że znacznie słabsza niż we Włoszech czy Francji) ze śmietanką, naleśniki z miodem i powidłami, strudel jabłkowy i ciepłe pieczywo. Żaden szwedzki stół. Czyli nic dla nas. ALE w Sudraście jest też doskonała restauracja samoobsługowa, gdzie po prostu panuje raj. Sama sobie wyciskasz sok pomarańczowy w edenie przez naciśnięcie guzika wielgachnej i transparentnej machiny, do której jak torem saneczkowym wślizgują się pomarańcze. Wszędzie wokół porozstawiane amfiteatralne stoły ze świeżymi owocami, sałatkami, warzywami.
NO i oczywiście część wydzielona i obsługiwana przez kucharzy, czyli dział z kiełbaskami, jajami sadzonymi, łososiem, serami i takimi rzeczami jak najbardziej jest. Ale to co dla Ciebie przygotowali Austriacy w kwestii witariańskiej jest po prostu wypasem. Oczywiście są też musli, jogurty, wszystkie kiełki, suszone owoce z całego świata, ziarna, orzechy, białe bułeczki, ale również razowe chleby pakowane po jednej kromce i całe bochny.
POZA tym ciasta wyglądające jak domowe, strudle i tiramisu. Po prostu niesamowity wybór i chociaż za to śniadanie zapłacisz dwa razy tyle co za ptideżane z noclegiem, to naprawdę warto, bo wyjeżdżasz z Austrii i wjeżdżasz do Italii ciągle jeszcze z idiotycznym uśmiechem na fizis. Jeżeli chodzi o tankowanie, to radzę zatankować jeszcze w Austrii (zaraz koło Sudrastu jest stacja i widać ją po lewej przy wyjściu z hotelu), gdyż każde tankowanie we Włoszech wiąże się z pewnym stresem i im rzadziej tym lepiej. Yyy … na stacjach benzynowych we Włoszech mogą usiłować Cię oszukać/okraść? Przede wszystkim przy wydawaniu pieniędzy, lub twierdzą, że jeszcze nie dałeś im eurasów. Zalecam przede wszystkim czujność, bo nie upierają się za bardzo, gdy okazujesz stanowczość. Zawsze pozostaje prawie bezstresowe płacenie kartą w euro, które jednak bank przelicza po własnym i wygodnym tylko dla siebie kursie. Ostatnio można też płacić gotówką i w samoobsłudze. Więc są opcje.
sie jedzie sie
Wjeżdżając z Austrii do Italii aż do samego Udine (Javier Mariscal, projektant tej kanapy popartowskiej, biało czarnej, którą ostatnio pokazywałam, i zaraz wrzucę ją na Insta, właśnie działa w Udine), odkąd robi się płasko. Ale właśnie wcześniej autostrada biegnie przez tak drastycznie piękne tereny, że jedziesz w ekstazie. Taki wielki kanion, tyle, że w kolorach pastelowych. Z wysuszonymi żlebami rzek na dnie.
Od Udine Alpy wymiękają, w sensie, że się wszystko wypłaszcza i zaczyna się najnudniejsza część podróży, kiedy tylko czujesz, że po lewej jest Adriatyk, gdyż niebo robi się takie jak nad morzem, bardzo wysokie i drobno pierzaste. RADZĘ wtedy nastawić muzykę z gorączki sobotniej nocy, bo Bee Geesi jakoś idealnie pasują do tych pejzaży. Następnie mijasz bez specjalnej świadomości Wenecję i inne słynne miasta kochanków i wiecznych studentów, a potem odbijasz w kierunku Morza Śródziemnego. ZACZYNA być coraz goręcej, bo wyjechałeś zaraz po śniadaniu i ciągle zmierzasz na południe. And nagle. I nagle ze wszystkich stron łypią na Ciebie strzeliste cyprysy robiące szpalery przed hacjendami, girlandy fioletowych i różowych kwiatów zarastają pas zieleni przy autostradzie słońca.
Płaski teren zamienia się w bardziej pofalowany i znowu zaczynają się kilometrowe górskie tunele. Atakuje Cię nieziemsko romantyczna Liguria. I od razu żałujesz, że swego czasu obejrzałeś film Tunel ze Stallone.
Jednak teraz czujesz że jeszcze jeden, czy może dwa tunele i nagle zaleje Cię lazurowy błękit Morza Śródziemnego. Wszędzie palmy, agawy, oliwne gaje, opuszczone kamienne osiedla w górach dodają dziwnej malowniczości temu pięknemu aż do bólu terenowi. Co chwilę wyprzedzają Cię, lub mijają Lamborghini, Korwety, Dodge wajpery no i nudne jaguary, porszaste czy bentleye. Oraz ryczące Dukati dawców narządów. Samochodowy przepych jakiego nigdzie na świecie się nie uświadczy. No może w Hollywood, czy Beverly Hills. Nawet mnie się zaczyna podobać ten niski wysoko kapitalistyczny ryk. No i w końcu jest. CAŁY czas się na to czeka. Widzisz morze, w oddali majaczy Korsyka, dostojne jachty blikują w słońcu, ale teraz wielkie zamieszanie – rozjazdy. Żeby nie pomylić się, o co jest dość łatwo i nie skręcić niechcący na Genuę, czyli w lewo, czyli w przeciwnym niż Francja kierunku. Ale udało się, bo morze masz po lewej. Jest git. W przypadku morza po prawej, nie zazdroszczę nawrotki. A potem masz dość autostrady i korzystasz z pierwszego zjazdu przed Ventimiglia.
cudna, zagówniona Ventimiglia
Ostatnie bulenie, ostatnia bramka i można ściągnąć giczałę z gazu i zacząć się napawać. Landszaft za landszaftem, palmy, kwiecie, kwitnące mandarynki, malownicze agawy, piękni ludzie.
JEST godzina 14, piękni ludzie kończą lancz na tarasach setek restauracyjek i barów. Ssą ostrygi, siorbią mule, kroją świeże ananasy, dopijają wino, śmiech i luz. Robią miniaturowe kawusie. Widzisz masę staruszków bardzo zadowolonych z życia i mocno roznegliżowanych jak na staruszków polskich, nawet w upały.
HOTEL w Eze, to czterogwiazdkowy apartamentowiec, dwie sypialnie, bo nie było już wolnego apartamentu z jedną sypialnią (jedna fatalna i bez okna, druga też dziwna), ale salon z widokiem na morze i otwarta dobrze wyposażona kuchnia rekompensują sypialniane niedociągnięcia. ŁADNA (choć mała i bez bidetu) łazienka, co jak na hotele francuskie nie jest oczywistością. Chyba tylko dlatego, że ten hotel jest nowy w łazienkach panuje wysoki standard. Rezerwacji dokonałam jeszcze w Polsce przez internet i w ostatniej chwili.
Widok z okna hotelowego na wprost
ALE za chwilę na tych terenach nie będzie można nic zarezerwować na maj, bo zacznie się coroczna i niesłychanie prestiżowa impreza, czyli Grand Prix Formuły 1 i wtedy ceny apartamentów rosną dziesięciokrotnie, a i tak już są do przodu na lata świetlne zarezerwowane. WIĘC kto przybywa na długi łikend majowy do Monte Carlo musi liczyć się z tym, że na całej trasie wyścigu będą już poustawiane metalowe barierki, co chcąc nie chcąc szpeci miasto. Ale z drugiej strony w mieście jest już masa niesamowitych aut i kolesie bynajmniej nie martwią się barierkami. Po prawej kasyno, elewacja zachodnia po prawej, a po lewej kawałek hotelu de Paris, oraz piętra nad sklepami typu Hermes i takie tam, bruneta przed siatą, to pepsi w odsłonie bruneta TO, że hotel w Eze jest apartamentem w sensie ścisłym, ma wielkie zalety dla mnie jako witarianki. Kąpiel po podróży, wskok w pachnące świeżością dżiny, podkoszulek,włosy spięte gumką i pierwsze zakupy. Ekstaza. Zaraz przy hotelu jest piekarnia (G. nie jest ortodoksą), a za nią wielki warzywniak. Nad warzywniakiem wzgórze z resztkami budowli i śliczne osiedle starych i wąskich domów, przy jeszcze węższych uliczkach porośniętych różami z parterami zaadaptowanymi na sklepiki z rękodziełem prowansalskim. Słodkość trochę do wyrzygania, ale to się jakoś tutaj dobrze tłumaczy. No i te zapachy lawendy. Wszędzie i zewsząd.
Ktoś tu udaje, że skacze
KUPUJĘ naręcza owoców i zieleniny, oraz wiejskie i jeszcze ciepłe pieczywo dla osoby mi towarzyszącej (nie ukrywam, że to G.) i pędzimy do apartamentu pichcić. Jedzenie przesiąknięte słońcem, krzywe pomidory, dojrzałe mango, schłodzony rozbity kokos i sok pomarańczowy, do tego sałata z ananasem i najlepszym winegretem.
Musieliśmy zawrócić. Nie ma tutaj trasy Le Corbusiera skalistym brzegiem morza jak z Monton do Monte Carlo, nie ma też żadnego pobocza drogi, ani skrawka chodnika, a ryzyko poruszania się szosą nawet 2 kilometry jest zbyt duże. NIKT tutaj nie chodzi, wszyscy jeżdżą autami. Jeżdżą to eufemizm. Zaiwaniają, zapierdalają, jakby się testosteronu nażarli. Wracamy więc, jak alpiniści trzymający się ściany, do hotelu i wsiadamy do auta. POSZUKIWANIE parkingu zawsze trochę trwa, ale w końcu jesteśmy pod najsłynniejszym kasynem starego świata. Potwornie zblazowani nałogowcy w wieczorowych kreacjach suną, aby przegrać coś poważnego w ruletkę. MIJAMY też grupę hałaśliwych Japończyków, każdy w ręce z telefonem gotowym do zdjęcia, ciekawe, że nie architektury i widoków tylko kolejnego ferrari podjeżdżającego pod Kasyno. Po prawej słynnego kasyna mamy adekwatnie, też najsłynniejszy hotel de Paris. Widzimy, jak Pani właśnie daje tipa 50 euro, panu w hotelowym uniformie, który wziął od niej kluczyki i odjechał sto metrów maszyną na hotelowy parking. Hojność, piękna cecha. OGLĄDAMY ludzi, podziwiamy przyrodę, architekturę i widoki, wdychamy zapachy, pijemy zimny sok z mango, G. coś tam konsumuje konkretnego, leniwie gapiąc się na inny świat. Chichoczemy jak wariaci, a potem wracamy do hotelu. Następne trzy dni mija na wycieczkach górami nad brzegiem morza, wylegiwaniu i obżeraniu się na plaży. No i potężnych trzech treningach biegaczych. Biegamy jak kozice w okolicznych górach.
Biegamy
Na zakupy po nowy desant owoców, jedziemy do Włoch zaraz za granicę, bo to jakie owoce kupuje się we Włoszech jeszcze przewyższa francuskie zbiory. Chociaż prześciganie się w doskonałym jest trudne, ale frutarianin dostrzeże niuansową różnicę.
Mango jeszcze większe i dojrzalsze, jabłka niepowtarzalnie strzelające, pomidory tak krzywe i bulwiaste, że do siebie niepodobne, a w smaku mają słońce. Obładowani wracamy do Francji, po drodze zahaczając jeszcze o państewko Monaco.
Kolacja w Monton na Cote d’Azur przy Rue Pietonne. Restauracja francuska, przy samym końcu ulicy dla pieszych z placykiem i pięknym widokiem. Jem jakąś fajną sałatę nicejską, a G. brusketę, którą przynoszą mu z włoskiej zaprzyjaźnionej restauracji. Tuż za rogiem. Kelner francuski idzie do Włocha i kupuje u niego brusketę dla swojego klienta. I wszyscy są szczęśliwi, bo dla mnie tradycyjne włoskie jedzenie jest niejadalne, a G. przepada.
cudne, endemiczne Monton, o najdłuższej średniej życia
SŁOŃCE zachodzi, wszędzie zapachy kwiatów, późnej wiosny, mandarynek i niestety nie wegańskiego pieczystego. Jeszcze odwiedzamy właśnie zamykający się pod wieczór targ przypraw z całego świata. Kupujemy majeranek, tymianek i dzikie oregano i wracamy do Eze. Następnego dnia po śniadaniu jedziemy do Polski. Na taki łikend spędzony w prozdrowotnym klimacie, pełnym endemicznej roślinności, ze ścisłym kontaktem z szarą solą morską, całkowicie oderwani od rzeczywistości zwykle wyda się trochę kasy, ale nie należy rwać z tego powodu włosów z potylicy, gdyż baterie są naładowane na bardzo długo. JESZCZE jeden warunek do spełnienia, żeby cieszyć się faktycznie z tych krótkich wakąns, trzeba lubić szybką jazdę samochodem. I umieć ją robić. Powrót odbywa się w ten sam sposób, tyle, że słońce zostawiamy za sobą, więc jedzie się zdecydowanie szybciej. Można oczywiście rzecz sporo potanić i skrócić czasy dojazdów, jak ktoś lubi to całe zamieszanie z lotniskiem, lecąc (Komisarz Clouzot na przykład nie umie latać) do Nicei. A tam poruszać się autobusami, które często kursują wte i wewte Menton – Monako -Eze -Nicea. A w Nicei koniecznie trzeba sobie strzelić słit focię przed hotelem Negresco.
Blog pepsieliot.com, nie jest jedną z tysięcy stron zawierających tylko wygodne dla siebie informacje. Przeciwnie, jest to miejsce, gdzie w oparciu o współczesną wiedzę i badania, oraz przemyślenia autorki rodzą się treści kontrowersyjne. Wręcz niekomfortowe dla tematu przewodniego witryny. Jednak, to nie hype strategia, to potrzeba. Rzuć też może gałką na to: Dobre suplementy znajdziesz w naszym Wellness Sklep
Disclaimer: Info tu wrzucane służy wyłącznie do celów edukacyjnych i informacyjnych, czasami tylko poglądowych, i niekoniecznie wyraża zdanie założycielki bloga, tym bardziej nigdy nie może zastąpić opinii pracownika służby zdrowia. Takie jest prawo i sie tego trzymajmy.
Powiązane artykuły
Komentarze
Zaczytałam się, rozmarzyłam…. ależ pięknie to opisałas. Poczułam się tak, jakby to był mój wyjazdowy łikend.
Cudne zdjęcia …. dzięki, że się podzieliłas.
cmok, cmok…. kiss, kiss
Dzięki Krysiu & kissssssss
A byłaś w muzeum samochodów?
http://www.europeancarweb.com/features/0207ec_auto_museum_mougins/
Z Monaco do Mougins to rzut beretem.
W makaroni na autostradzie 130km/h, a jak są po trzy pasy w obydwie strony to 150km/h
Łysico w muzeum nie byłam, co nie znaczy, że nie będę 🙂
Super, też zawsze sami jeździmy, umarłabym z nudów w jakimś kurorcie. Z tym że ja nie mam nic przeciw samolotom – dolatujemy na miejsce i tam wynajmujemy auto i jeździmy sobie codziennie lub co drugi dzien w inne miejsce, jest super!!! Witariansko-weganskim rajem jest również Kreta, przelot Ryainerem w bardzo rozsądnej cenie, a na miejscu naprawde tanie w porównaniu np z Hiszpanią – jedzenie i noclegi, a hostele są tam na bardzo wysokim poziomie. I sok pomarańczowy leje się litrami wszędzie, do tego organiczne wino, a na śniadania jesz sałatkę grecką, tylko zamiast fety dodaję awokado, pomidory mają tak pyszne, że można paść z zachwytu, a z konkretów fava czyli pasta z grochu, biała fasola w pomidorowym sosie, gołąbki w kiszonych liściach winogron i zapiekane papryki – oczywiście wszystko z oliwą, ale można do sałatki poprosić żeby nie polewali tylko podali osobno i jest git. Ale się wakacyjnie rozmarzyłam, pozdrawiam
Basiu pozdrowionka słoneczne więc 😀
Wiecej takich opisow Pepsi , takze sie rozmarzyłam 😉
Paula, raczej się nie spodobały jak widzę. Jesteście w mniejszości i to zdecydowanej. Pozdrawiam 🙂
Pepsi, napisz kiedys, jak sobie radzisz kulinarnie na wyjazdach. Dla mnie to przeszkoda nie do przejscia. Umarlabym z glodu juz na lotnisku.
Edyto jestem zdziwiona, no właśnie napisałam, wynajmuję apartament z kuchnią, albo jem w restauracjach . Poza tym jest banan, jabłko, albo pomidor i jest ok. Dla mnie to już jest wspaniałe jedzenie. A naładowanie energią na 811 masz takie, że 10 godzin nie czujesz żadnego głodu. Aż to jest denerwujące. Jak lecę do Stanów, to nic nie jem i jest świetnie. Śpię. Ale tak jak napisałam unikam samolotów i tylko w związku z obowiązkami jestem skłonna do nich wsiadać. Nigdy dla przyjemności, czyli na wakacje.
no tak, ale te restauracje. Restauracje z definicji sa trucicielami (w mojej ocenie). W restauracji nie ma przeciez nic zdrowego, odzywczego, swiezego, nie mowiac juz o higienie wolajacej o pomste do nieba. Ja przewaznie po jedzeniu w restauracji mam , za przeproszeniem, sraczke, albo nudnosci albo jedno i drugie.
Noi nie jestem na 811, nie mam tyle energii po jednym bananowym posilku, musze jesc przynajmniej 4 razy dziennie w regularnych odstepach czasu.
No mowie, na lotnisku juz bym z glodu pomarla. A najdalej po wyjsciu z samolotu.
Ech, jak na razie jestem wiezniem we wlasnym domu :/
Jak to się nie spodobały? (te opisy:-) Jak to w mniejszości? Bardzo fajny i ożywczy wpis! I ja proszę o więcej takich. Szczególnie, że zahacza też o tematy jedzeniowe. I w ogóle inspirujący. Ma się (mylne zapewne, ale jakże przyjemne) wrażenie, że świat stoi przed nami przysłowiowym otworem 🙂
Anko cieszę się i jak najbardziej stoi 😀
Edyto często jem w restauracji z racji tego, że mogę oddać się przyjemności rozmowy z G. przy posiłku bez koniecznosci wcześniejszych przygotowań, ani późniejszych. Jem tylko i wyłącznie w dwóch rodzajach restauracji. Albo bardzo dobrej włoskiej, albo bardzo dobrej japońskiej. Szef kuchni we włoskiej osobiście wychodzi do mnie z zaplecza i proponuje rodzaje sałat jakie sobie życzę, i odpowiednio blanszuje brokuły i marchewkę, bo nie lubię surowych. Dodaje również szparagową fasolę podgotowaną aldente, nie dodaje żadnego sosu. Dodatkowo zamawiam sok pomarańczowy, który w połowie wypijam a drugą połówę wlewam do sałatki. Dodaję potem ocet balsamiczny z Modeny i sól morską. Jest to pyszne i smakuje lepiej niż w domu. Na deser piję czajniczek zielonej herbaty zawsze zielonej zielonej, czyli bagnistej, bo taką uwielbiam. W sushi robią mi rolki futomaki z ogórkiem, sałatą, grzybami i awokado i odrobiną ryżu. I herbatę w sushi zawsze piję zieloną wiśniową.
Życzę Ci zdrowia Edyto
Fakt. Okolice piękne i warte odwiedzenia. Poza tym wpis oczywiście godny bloga:). Okraszając komentarz odrobiną lansu musimy nadmienić, iż zeszłoroczną zimę spędziliśmy właśnie na Lazurowym Wybrzeżu, a i okolice Udine oraz cała Friuli są nam bardzo dobrze znane :). Taki to pożyje :P:
Myvegankitchen cieszę się bardzo, że mamy podobne gusty do lanserki, ścisk 🙂
teraz sobie przypomniałam, że mbank ma karte do konta w euro, którą zapłaciszw euro, pozdrówki
Kredytową też?
nie, tylko debetową
ale w sumie działa tak jak kredytowa, bo możesz płacić przez net
Inspirujący opis podróży. Kiedyś się napewno tam wybiorę ..twoim tropem;)
Być może razem się wybierzemy. Już wkrótce będą warsztaty ogarniania się w życiu, będzie nauka robienia kaski, będzie wspólne bieganie, będą wspólne kolacyjki nad morzem śródziemnym i popijanie resweratrolu 🙂
Świetny opis i porady, dzięki wielkie za wycieczkę! 🙂
Sirielle ja też Ci thx za miłe słowa 🙂
Pepsi, na kolejną wycieczkę w te okolice polecam koniecznie Loving Hut w Menton. Świetne menu wegańskie z wieloma surowymi opcjami 😉
gdzie jest? bo dość często tam jesteśmy, to wpadniemy
Super pościk 🙂 Ile +- kosztuje taki wyjazd na łebka?
policzę
na promenadzie 🙂 oprócz jedzenia wspaniały widok 🙂
http://menton.lovinghut.fr/france-menton-en/contact/
Cudownie! A najbardziej w tym wszystkim podoba mi się sposób przemieszczania. Oboje z R. nie lubimy latać. Wspaniały byłby blog Twojego autorstwa z trasami i praktycznymi poradami ut supra dla zmotoryzowanych nielotów.
Pozdrawiam!