Święta, szczególnie takie będące okazją do spędów wszelakich, zazwyczaj są okazją do fetowania. Święta poświęcone żarciu natomiast… A to dopiero! Dlaczego tak bardzo lubimy tłuste czwartki, promocje z gatunku „płacisz raz i jesz ile chcesz” i wczasy all inclusive ze szwedzkim stołem?
Możesz zjeść trzy pączki pod rząd w komunikacji miejskiej nie spuszczając wzroku i nie spłonąć przy tym rumieńcem, możesz iść do sklepu i obkupić się w słodycze wszelkiej maści, a na pytanie kasjerki „udany tłusty czwartek?” odpowiedzieć „hihi, pamiętaj aby dzień święty święcić”. I nikt nie spojrzy na Ciebie jak na kulkę złomu, bo wszyscy przytakną z szerokim uśmiechem! Może nawet ktoś wybuchnie śmiechem i opowie w domu tę przednią anegdotkę. Oczekiwania społeczne się odwracają. Na co dzień, nawet w kulturze jedzenia złomu, nie wypada regularnie przeginać z jadłem i raczej nie ma co się przyznawać na fejsbuniu, że się zjadło od rana dwie puszki lodów i dziesięć oponek z marmoladą.
Tymczasem jest ten jeden dzień, kiedy hamulce puszczają i wszyscy jadą ostro po bandzie.
Dwie puszki lodów i dziesięć oponek z marmoladą to nagle powód do dumy. Hashtag #handlujztym. Kto da więcej? Kto zje więcej? Kto dziś nie pęknie? W końcu jest usprawiedliwienie i to takie o ogromnej mocy sprawczej. Przez jeden dzień wyrzuty sumienia zmieniają się w samozadowolenie i poczucie spełnienia narodowego obowiązku o tradycji sięgającej VI wieku! Mieszkasz za granicą? (u nas to raczej nie przejdzie) Poproś szefa o wolne, bo oto nadeszło najważniejsze święto narodowe! Kiedy odczujesz większą nostalgię niż na obczyźnie, podczas zajadania się wypieczonym w domu polskim chrustem, a nawet, ostatecznie, obcym kulturowo donutem? Czy aby na pewno? Posłużmy się prostą analogią. Jedzenie, coby tu dużo mówić, to energia. I nie chodzi mi tylko o moc, którą może Ci dać. To energia, która może wibrować nisko – osłabiać Cię, destrukcyjnie wpływać na Twoje zdrowie i psychiczne samopoczucie, ale może też wibrować wysoko – dodawać energii, budzić ciało do życia i regulować zachodzące w nim procesy. No i nie oszukujmy się, pączek to nie jak 10 bananów ani garść daktyli. Policzki wypchane naprędce przeżuwanym ciastem, przelewanie w wydętym brzuszysku i niezdolność chodzenia… Chociaż można się kulać, a kula to jak wiadomo kształt najdoskonalszy.
Jeden pączek to wyzwanie dla wątroby, żołądka i trzustki. To okropnie przypalony tłuszcz (tradycyjnie smalec), tona cukru, drożdże i ogólna rafinada. A jeśli w dodatku jest to marketowy pączek za kilkadziesiąt groszy, pół tablicy mendelejewa dostajesz gratis. Tymczasem na widok pączka z kolorowym lukrem, w wersji wielkomiejskiej posypanego suszonymi płatkami kwiatów i jadalnymi perełkami, nawet najbardziej fit głowy wariują. No bo przecież „to tylko jeden raz”… Ten jeden raz to jakby nie odbyć treningu przez ostatnich parę dni, to jakby pominąć przez pół miesiąca terapię 4 szklanek, to jak miesiąc wstecz przy leczeniu refluksu.
Zjedzenie pączka to chwila radości i kilka minut słodkiego smaku na podniebieniu … Ale jaką satysfakcją jest nie ulec! Masz w sobie krztę buntowniczki? Nie pędź dziś na antypączkowe barykady, pędź na trening! (a później ukręć sobie doskonałego owocowego smoothieska). Ale jeśli po prostu i jednak najesz się dzisiaj pączków i faworków, zaakceptuj ten fakt i nie mów, że nigdy więcej, bo wahadło tylko zatrze graby.
uściski:)
Powiązane artykuły
Komentarze
Zgadzam sie z Toba, Pepsi. Dzis sluchalam radia. Pisal jakis Pan Radek, ze so godziny 14 zjadl juz 11 paczkow. Na co Pani Redaktor skomentowala to w stylu „co za wyczyn. Ale kolezanka z naszego radia zjadla 12”. Kto wiecej, kto wiecej?
Natomiast znajomy oswiadczyl na facebooku, ze zjadl niby 20. Przypomnialam sobie, ze ma cukrzyce typu 2. Dzien wczesniej zapowiadal, ze robi ostry trening i nie je zeby w czwartek ladowac.
Tak wiec, spieszmy sie moje drogie, bo dzien sie konczy! ?
A już myślałam, że nie będzie wpisu o tym szalonym dniu 😉
To ja się pochwalę w drugą, stronę, nie zjadłam żadnego;) skusiłam się za to na kawałek gorzkiej czeko
kawałek surowej gorzkiej czeko jem codziennie na zakończenie okna 🙂
Jestem buntowniczka! Nie zjadłam dzisiaj pączka!
Ech no po prostu smak dziecinstwa i dlugich przerw w podstawowce kiedy wyskakiwało się do sklepu ze złotówką na pączka..
Smaki dziecinstwa chyba są forever (?).
Najadłam się w zamian daktyli, ostatnio tak dostałam w tyłek dla próżności kobiecej przez skumulowanie się tego typu produktów w organizmie, że wszystkie mączne i słodkie nienaturalnie produkty mi obrzydły. Naprawdę miło jest nie musieć się ukrywać pod warstwą maziajek na twarzy.
Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. ..
A wyszedł tylko po pączka do cukierni … 😉
Zjadłam dziesięć pączków, do tego kinder bueno i popcorn, bo byłam w kinie na supermatrixowym dziele o złych kobietach.
Czy wiem, że to niskie jak nie wiem co wibracje? Wiem.
Czy wiem, że to syf nad syfy i nie da się praktycznie gorzej? No tak.
Zrobię to za rok? Tak.
Mam niezdrowe podejście najpewniej, ale perspektywa tłustego czwartku, własnych urodzin, dnia dziecka (nie jestem nim i nie mam własnego, ale tak ustaliłam) i grudniowych świąt to coś, co daje mi siłę odżywiać się super zdrowo (wg założeń tego bloga, który jest moją wyrocznią oprócz kwestii moich tłustych dni). Debatuję i negocjuję ze sobą, mówiąc sobie: zjesz już za miesiąc, jeszcze nie teraz. To mój sposób na siebie.
A satysfakcji z odmówienia sobie nie miałabym żadnej 😀 Rozbestwiłam się.
Buziaki
bardzo dobry pomysł, żaden sporadyczny wyskok jedzeniowy ze złomowiska, chyba, że się ma żółtaczkę, czy celiakię, nie odgrywa roli, liczy się systematyczność.
a ja nie lubie paczka i nie jem, tluszcz i cukier najgorsze polaczenie