Komć: Zacznę z grubej rury. Mam faceta, dość trudnego charakterem jak sam przyznaje. Niby jest nam dobrze razem, a niby nie. Przynajmniej ja tak to odczuwam. Stale mam w głowie myśli że jestem tylko na chwilę, że na pewno mnie zaraz zdradzi, że do siebie nie pasujemy, że zaraz mnie rzuci. Co jakiś czas Ł. rzuci hasło typu : nie jest powiedziane że będziemy ze sobą na zawsze, albo: a może powinienem wyjechać na 3 miesiące i się zdystansować? A ja głupiutka zatrzymuję w pamięci te słowa i potem caly czas mi dźwięczą w uszach i stale chce mi sie płakać, nic mnie nie cieszy. Najchętniej, to bym go z chaty nie wypuszczała. Nie potrafię się na niczym skupić, tylko myślę o nim. Stale jestem podenerwowana, w środku to mnie mdli i najchętniej brałabym coś na uspokojenie. Co prawda nie dał mi twardych dowodów, że ma mnie dość, że jest ktoś inny. Bierze pod uwagę moje potrzeby, zabiera do rodziny, myśli o wspólnych wakacjach. Tylko ja se coś ciągle wmawiam. Nie kłócimy sie zbyt często, przytulamy sie od czasu do czasu, sex też jest raz po raz. Wiem, że to nienormalne, co sie ze mną dzieje, ale kurka pieczona, nie umiem sobie we łbie poukładać. Czytam Cię Peps nawet kilka razy dziennie i na jakieś 2-3 h jest ok. Wtedy myślę o sobie, ale zaraz po tym (np jak mi Ł. dlugo nie odpisuje na sms, albo wcale) to ja już snuję czarnowidztwo. Nienawidzę się za to. Błagam, olśnij mnie. Kisski loffki. Dżasti. Dzięki za ten komć. Oł Dżizas Dżasti, jakże rozedrgany. Była taka cudowna książeczka Adolfa Rudnickiego „Niekochana” (kup ją sobie koniecznie, jest o Tobie). To minipowieść o toksycznym związku, o miłości niemożliwej do spełnienia. Dwoje ludzi, Kamil i Noemi, szarpiąc się ze sobą od roku w chorobliwym związku doprowadza się nawzajem do granicy szaleństwa. Kamil przyznaje przed sobą, że nie kocha Noemi, ale tak naprawdę nie potrafi określić swoich uczuć. To nie jest nienormalne, co się z Tobą dzieje. Po prostu kochasz bez wzajemności, albo ze skrzętnie ukrywaną wzajemnością. Czy Ł. nie rzuciła kiedyś jakaś wielka miłość? A może więcej razy został porzucony? Nie wmawiasz se coś, po prostu czujesz. Bóg i ja też zazdrościmy Ci takiej miłości, bo jesteś w niej na całego. Nic się innego nie liczy, jesteś prawdziwa jak wspinający się alpinista, czy taternik. Wspinanie jest trudne, jest męczące, a im wyżej wchodzisz jest jeszcze trudniejsze. Przy schodzeniu chociaż pomaga Ci grawitacja, ale Ty się pniesz tylko pod górę. A im wyżej wejdziesz, tym większe ryzyko, że spadniesz. Ale tylko na najwyższym szczycie można poznać świat piękna, prawdy, błogości. Nie ma w Tobie żadnego cynizmu, zabezpieczania tyłów, po prostu zamieniłaś się w miłość. No to teraz zrób jeszcze ten jeden krok dalej. Jeden jedyny, ale okropnie trudny, bo właściwie mówię Ci, żebyś została Jezusem, albo Buddą. Nie spłycaj tej swojej miłości oczekiwaniem, żeby Ł. się zmienił, nie straszył Cię już, nie szantażował wręcz, żeby siedział z Tobą w domu, żebyś miała absolutną pewność. Tylko to oczekiwanie sprawia, że Twoja miłość nie jest jeszcze do końca prawdziwa. Niczego nie oczekuj od drugiego człowieka, nie oczekuj jego zmiany, nie licz na wzajemność, miłość, po prostu bądź. Ty też nie musisz się zmieniać, bo kochasz, po prostu jeszcze bardziej pogłęb swoją miłość, a wtedy zachowanie Ł. przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Będziesz na szczycie, będziesz przebudzona. Taka miłość to wchodzenie na szczyt. Bóg i ja zazdrościmy Ci tej miłości. Bóg, czyli nasze Źródło, Światło, którego jesteśmy częścią jest kreatorem, dlatego jedyną modlitwą, która ma sens jest własna kreacja. Wtedy stajesz się zrelaksowana i boska. Czysta miłość, miłość prawdziwa to największa kreacja, jak może się przydarzyć twórcy. To pasja. Nie zdziw się tylko, że gdy będziesz przechodzić z tej miłości do Ł. w jeszcze prawdziwszą, może pojawić się zajebista złość .Tak bywa. Złość, to jedyna emocja, która jest najbliżej wyjścia ze snu. Nie złość z premedytacją, nie knowania, ale taki szczery, sytuacyjny nakurw. Nie masz wtedy żadnego żalu, nie ma mowy o poczuciu krzywdy, o rozpamiętywaniu co Ci zrobiono, po prostu wpadasz we wściekłość. Złość jest blisko serca. Strach, zamartwianie się, pożądanie siedzą w głowie. A potem już tylko prawdziwa miłość. Tylko na Ziemi miłość jest tak cudownie pokopana, dlatego Bóg Ci jej zazdrości. Reptilie i inne też. Mi2.
lofciam:)
Powiązane artykuły
Komentarze
A czy miłość opisywana przez autorkę komcia to nie poprostu hajs zakochania? Gra hormonów ? Nie moim zamiarem jest degradować czyjeś uczucia bom taka sama płochtka w relacji damsko męskiej ale stąd jest bardzo daleko do tej Prawdziwej Miłości prawda? Jeśli zakochana ma jeszcze głębiej wejść w swoją obsesję …to bardzo blisko szaleństwa, chyba ze o to chodzi 🙂 bliżej do przebudzenia
Co do złości , chodzi o złość na siebie że było się ślepym tak długo i dało wodzić ego za nos?
Pozdrawiam Peps xxx
Hajs zakochania (to nie jest już etap pierwszych tygodni, przecież zabiera ją do rodziny:), niekochania, cokolwiek z miłością powiązane, zawsze na TAK, a po drugie wydaje mi się, że przeczytałaś moją odpowiedź piąte przez dziesiąte, i napisałaś prosto z ego.
eeee aż się wtrące 😀 byłam, czułam, widziałam, przeżyłam wszystko co autorka pewnie i więcej bo dłużej długo za długo; teraz jest złosć 😀 i to taka jakiej nigdy w zyciu nie czułam co to i skąd nie mam pojęcia a co będzie dalej zobaczymy haha 🙂
Jakie to cudowne! Aż się płakać chce. Łzami radosnego wzruszenia. Usciski
woooow genialne <3
o bosz…..mam tak samo….chociaz nie jestem nastolatką (prawie 40-cha) a to mój drugi mąż. Kocham go tak, że czasem mnie to przeraża, nie zostawiłam nic dla siebie (wiadomo, że faceci to nie powinien być nasz koniec świata, powinnyśmy być niezależne itp..) Ja jednak stałam się przyklejką…normalnie cieszy mnie sama jego obecność, Jestem po strasznych przejściach i myślałam, że ta cała miłość to ściema….że z facetów zawsze wyłazi po jakimś czasie skurw……ństwo……A tu, mimo łatki”rozwódka z dwójką dzieci i kredytem na łbie” poznałam super faceta…no żeby nie było, ma wady i jest trudny……ale ta miłość Jego też odmienia i cały czas mnie zadziwia. W ogóle myślę, że artykuł jak o mnie…chociaż może nie płaczę tak długo, bo nauczyłam się szybko „wstawać” i brać za życie i nie ukrywam, życie to nie sielanka ogólnie………to tak naprawdę miłość we mnie mnie rozpala, tak że cały czas żarzę się i nie potrzebuję niczego innego
Pepsi -> koooooocham! <3 Cudowny tekst.
Pepsi!
Czytam Cie od dawien dawna i czesto Twoje odpowiedzi w kwestiach damsko-męskich sprowadzają się akceptacji sytuacji, do zwrócenia sie do siebie, medytacji i znowu akceptacji. Zgadzam się z tym oczywiście zupełnie, ale mam pytanie. Pytanie wprost do Ciebie, mam nadzieję,że nie zbyt osobiste ( jeśli tak, odpowiedz prosze jakoś ogólnikowo). Co musiałby się stać w Twoim związku, że nie zaakceptowałabyś tego. Albo zaakceptowałabyś ale odeszła. Zastanawiam się gdzie są jakieś granice akceptacji.
Wiem też że wszystko jest naszą projekcją, ale większość z nas nie jest jeszcze tak świadomymi, aby żyć w permanentnym szczęściu i zdarzają się potknięcia, przyciągamy różnych ludzi, z różnych powodów.
pozdrawiam! 🙂
To totalne niezrozumienie, nie ma żadnych granic akceptacji. Mówiąc akceptacja, czyli zgoda na to co się dzieje, ma być tym punktem zapalnym do wzrostu. Czyli nie masz żalu do siebie, że w tym tkwisz, nie masz żalu do niego, bo to Twoja projekcja, nie żądasz od niego zmiany, po prostu akceptujesz sytuację, bo rozumiesz,że zdarzyła się po coś. Czyli że to Ty musisz się zmienić. I ruszasz ze skrzyżowania. To ruszenie ze skrzyżowania to właśnie twoja zmiana. To może być pozostanie w związku, ale świadome, że będziesz przy tym wzrastać. Albo odejście, ale też świadome, bez oglądania się wstecz i żałowania. Po prostu świadomie odchodzisz. Ale nie uciekasz. Już sama akceptacja i okazanie wdzięczności za sytuację w której się znalazłaś, ogromnie podnosi wibracje. Zgoda na to że zostajesz. Lub zgoda na to, że odchodzisz. To o to chodzi. Żebyś nie walczyła z nikim, z nim, czy ze sobą. Zaakceptowała każdą swoją decyzję. Bylebyś tylko nie tkwiła w nieszczęściu jak śpiąca.
Czy to jakoś dobrze wyjaśniłam? Rozumiesz już o co chodzi z tą akceptacją? Jeśli przeszkadzają Ci jego włosy w nosie, to też może być powód do odejścia. To akceptacja dla swoich zachowań, i tego co się dzieje daje szansę na wzrost. A przy okazji: dusze są na różnym poziomie świadomości. Też muszą wzrastać.
Wydaję mi się, że rozumiem czy jest akceptacja.
Wyobraź sobie, że mój chłopak zabija celowo psa. Ok. znalazłam się w tej sytuacji, żeby nauczyć się kochać człowieka nawet po takim czymś, żeby rozwiać swoje współczucie itp. Akceptuję.
A teraz mój chłopak mnie zdradza. Akceptuję, uczę się pewnie wiele o sobie w związku, o współczuciu ponownie itp.
I pytanie jest w jakiej sytuacji (wcześniej akceptując to) kiedy odejść, kiedy już nic z niej nie wyniesiesz i niczego się nauczysz? Nie mogę tego wiedzieć. Wiec ta akceptacja wszystkiego, mam wrażenie, że wpędza nas w pułapkę.
W pierwszej sytuacji akceptując to, wyciągając wnioski, kiedy świadomie postanowię odejść od niego, to już nie będzie akceptacja. Ona byłaby wtedy gdyby z nim została i pomimo tego co czuję, akceptowała.
To tak ja z medytacją, kiedy siedzisz w adhitthana, czyli silną motywacją nieruszania się przez godzinę. Polega to właśnie na akceptacji zupełnie wszystkiego co Cię spotyka przez tą godzinę. Mucha usiadła na twarzy, noga boli, plecy, cokolwiek – siedzisz i z uśmiechem buddy akceptujesz to 😉
idea oczywiście piękna, tak jak z akceptowaniem chłopaka. Ale kiedy podczas medytacji boli mnie coś tak, że aż mam gorączkę, to znęcaniem byłoby nie ruszenie się i zmiana pozycji.
Czyli kiedy jestem w związku, w którym mój chłopak robi rzeczy straszne, męczące, zdradza, zawodzi, wykorzystuję, to myślę, że nie zawsze warto się z tym godzić. Stąd moje pierwsze pytanie. Kiedy może warto „niezaakcetować” czegoś (wcześniej akceptując swoją sytuację całkowicie) i odejść.
Dziękuję, za to, że mi tak obszernie odpisałaś!
ps. biorę też pod uwagę, że możemy się nie dogadać w tej kwestii, nie myśl, że chcę wywołać jakąś burzę 🙂
To Ty podejmujesz decyzję kiedy odejść,lub czy zostać,jak się zmienić, aby obraz wokół Ciebie nie był taki straszny, a każda Twoja decyzja jest na dany moment najlepsza, bo z nią rezonujesz.
A mi się wydaje, że jednak nie rozumiesz, czym jest akceptacja. To nie jest tak, że ktoś Cię wali po głowie, a Ty to akceptujesz i pozwalasz mu kontynuować. Nie, akceptujesz fakt, że ktoś ośmielił się przekroczyć Twoje granice, że opuściłaś gardę i pozwoliłaś komuś się uderzyć. To jest Twoje skrzyżowanie, ale nie musisz na nim tkwić. Akceptujesz fakt, że doszło do takiej sytuacji, że jestes na skrzyżowaniu i ruszasz podejmując decyzję 1. Daję się dalej walić po głowie, bo…. (lewo) 2. Oddaję (prawo) 3. Uciekam. Odchodzę. Zwiększam odległość. (prosto).
nie da się tego zrozumieć z poziomu rozumienia umysłu bo ocenia ciągle ( chyba) na mój gust dzieje się samo jak wchodzisz w ten stan bez oceny i samo się odrywa ( bez planowania lekko ). Łapiesz jedną małą rzecz, którą lubisz na teraz robić mimo innych tysiąca beznadziejnych i robisz ją. ( joga, taniec skakać biegać coś od endorfin) i skupiasz się na tym tylko. Cała energia idzie w to i przekierowuje się. Ocenianie powoli pada.
Nie chodzi o to, że dajesz przyzwolenie na to co robi Twój chłopak, chodzi o to, że nie użalasz się nad sobą pytając wciąż „dlaczego ja?”i tkwiąc w miejscu. Akcetpujesz to, że przydarzyło się to w Twoim życiu (po coś) pozwoliło Ci podjąć decyzje i iść dalej.
Codziennie nim zapytam buuuum przychodzi Subscribe- odpowiedz. Dziękuję
<3
No i właśnie z tą akceptacją mam największy problem … że spojrzeniem na siebie trochę jakby z boku. Udało mi się wyciągać ze strachu poprzez zwykłe powiedzenie : znam cie strachu już mnie odwiedziłeś, niczym mnie nie zaskoczysz i jakoś tak się dziwnie dzieje , że wtedy strach mija. 🙂
to bardzo dobry sposób, obserwacja własnego strachu, staje się on głupi
Chciałabym tak mieć że strach staje się głupi. Na razie jestem na etapie rozpracowywania jak strach wpływa na moje ciało. Jak przycisk przepone, potem idzie w barki i twarz. A tak na prawdę nie zaczyna się w przełomie tylko biodrach. I staram się poruszać biodrami i wzdycham powietrze dzióbkiem do przepisy. Ale czuję się bezsilna czasem…ze za bardzo rezonuje że stresem nie strachem…
Miało być oddycham do przepony. Kilka słów trzeba podmienic bo pisałam z telefonu
w tym komentarzu nie ma nic o milosci, nawet miedzy slowami. nic. jest dygot przed porzuceniem (porazka?), ktory dziewczyna przybliza do siebie poprzez nieustajaca gonitwe negatywnych mysli i lękow
w tym komentarzu jest dużo negatywnych myśli prosto z ego, obniżyłaś wibracje świata
no jest jak jest 😉
Byłam w toksycznej relacji 2 lata, z całą pewnością było to najgorsze, co mnie w życiu spotkało ze strony drugiego człowieka, ale paradoksalnie również najlepsze, czego doświadczyłam – kochałam całą sobą. Nie obchodziły mnie zupełnie jego wady, potrafiłam wybaczyć i zapomnieć wszystko, co robił, bo uszczęśliwiała mnie sama jego obecność. Zamieniło się to w obsesję, nie było minuty, żebym nie myślała o nim, całe moje życie układałam tak, żeby tylko mu pasowało. Niestety on to wykorzystywał przeciw mnie, im bliżej chciałam być, tym bardziej on mnie odpychał, był pewien swego i pozwalał sobie na coraz więcej, coraz gorzej mnie traktował, po prostu przemoc emocjonalna. Wiedział, że z desperacji zgodzę się na cokolwiek, ochłapy, bo sama pozbawiłam się swojej niezależności i nie miałam wyboru, tylko musiałam z tym płynąć. Był strach, stres, nerwy, ciągły płacz, brak snu – wykończyło mnie to doświadczenie do tego stopnia, że chciałam po prostu przestać istnieć, żeby już nie czuć tej miłości i bólu, który na mnie sprowadziła. Ciągle pytałam, za co mnie to spotkało, czemu tak się dzieje, skoro ja przecież robiłam wszystko by było jak najlepiej. Z perspektywy czasu jednak stwierdzam, że nawet tak okropne doświadczenie wiele wnosi. Zrozumiałam swoje błędy, oraz że uzależnienie od drugiego człowieka jest zwyczajnie szkodliwe. Człowiek uczy się, że leżąc i skamląc nic nie osiągnie, że musi wyhodować kręgosłup, znaleźć siłę żeby wstać, mimo że jej nie ma. Wyciągnąć wnioski, podziękować za motywującego kopa w dupę i nauczkę. Trzeba żyć dalej, radzić sobie bez względu na wszystko i dbać o siebie i swoje zdrowie psychiczne, bo nikt za nas tego nie zrobi. Każdy musi sam zdecydować, czy próbować zaakceptować takie sytuacje, czy jednak zacząć otaczać się ludźmi, którzy nas nie krzywdzą. Toksyna potrafi wiele nauczyć, ale trzeba pamiętać o tym, że każdy zasługuje na Odwzajemnioną miłość, bycie szczęśliwym, i do tego trzeba dążyć, zamiast karmić czyjeś chore ego swoją słabością i przywiązaniem.
Świetny art, Pepsi… Mam podobne doświadczenia, Vetala – bardzo toksyczna, obsesyjna relacja… Ależ było moje zdziwienie ostatnio, jak badałam asteroidy (astrologia mnie kręci…) i okazało się, że mam z ex ścisłą koniunkcję w synastrii asteroidu Mania… Jego Mania na mojej Mani, moja na jego… 😉 Karma (odbębniona)..
To jest właśnie interesujące, jaki udział w naszych nieudanych relacjach ma karma, a na ile sami je na siebie sprowadzamy? Ja też mam przeczucie, że taka obsesja to po prostu karma, bo przyciągało mnie do niego od samego początku i nie dało odejść, mimo że wszystkie czerwone lampki się paliły. Najwidoczniej też musiałam odbębnić swoje 😉
>Ja też mam przeczucie, że taka obsesja to po prostu karma, bo przyciągało mnie do niego od samego początku i nie >dało odejść, mimo że wszystkie czerwone lampki się paliły.
Też tak to widzę (Robota Plutona ;)). Relacja się dopiero „rozmywa” w momencie wypalenia karmy…
Ja od jakiegoś czasu akceptuję sytuację że od 7 lat jestem sama. Próbowałam szukać kogoś na randkach typu „speed dating”, codziennie sama chodziłam do lokali na obiady z myślą że kogoś przypadkowo poznam. Do tego dochodziło co jakiś czas kino. I niestety nic to nie dało. Teraz zostało tylko kino – bo bardzo lubię. W tym życiu widać mam odpoczywać i przebywać sama ze sobą.
Doskonale Cię rozumiem. Nigdy nie byłam w związku ani nie uprawiałam seksu, a mam ponad 20 lat. Akceptuje to. Może w kolejnym życiu, jeśli się tu pojawię ponownie, będzie mi dane zaznać smaków związku. Z jednej strony brakuje mi bliskości, wsparcia… tego kogoś, a z drugiej – lubię być sama i bardzo często odmawiam wyjść towarzyskich (ze względu, że owe zazwyczaj są nakierowane na picie, niskowibracyjne czynności, które mnie przytłaczają)
a ja własnie dziś powiedziałam dosć milczeniu udawaniu i grze pozorów jaka od dawna toczy sie w moim związku. mój partner nie oponuje nie mówi : naprawmy to , spróbujmy .. i na wszystko sie godzi . w sumie miałam nadzieję ,że mnie zatrzyma nawet sama proponowałam wspólna terapie, ale odrzucił ten pomysł i ta świadomość ,że jest sie nie kochanym tak boli i ten strach jak pójśc znowu samotnie mimo ,ze małe dziecko i starsi tez na to patrzą. wiem ,że kiedykolwiek by sie to nie stało to łatwe nie bedzie , ale jak przejść przez rozwód ? rozstanie ze spokojem , żeby sie nie pochorowac , żeby nie wibrować zbyt nisko , nie wypominac złych rzeczy nie pamiętac zaznanych krzywd , nie byc zazdrosnym o jego nową panią ( być może taka jest a byc moze się pojawi ) , Pepsi prosze napisz jak poradzic sobie z bólem rozstania ? i ucisz choć na chwilę ten strach we mnie ! znów czuję się odtrącona….
Nie jestem Pepsi, ale wydaje mi się, że nie da się tego załatwić bezboleśnie. Każda strata bliskiej osoby boli, tego się nie da uniknąć, ale nic nie trwa wiecznie, nawet ból, więc po czasie po prostu przestanie. Nie unikaj go, nie staraj się zagłuszyć ani odsuwać, gdyż cytując „Wszystko, co nie zostało do końca przecierpiane i rozwiązane, powraca.” Trzeba to przetrawić, nie zmuszaj się na siłę do spokoju, opowiedz mu dokładnie o tym, jak się czujesz, żeby nie męczyć się ze słowami, które utknęły w gardle i obijają się o czaszkę. Nie ma co zawczasu się zastanawiać jak to będzie, bo tylko się nakręcasz. Nigdy nie jest tak strasznie, jak to sobie wyobrażamy w trudnych chwilach 🙂 Pamiętaj, żeby żyć tu i teraz i nie martw się o przyszłość, nikt nie wie jaka ona będzie, a może cię miło zaskoczyć.
Pepsi niesamowite ile kobiety potrafią znieść dla miłości …. Ok trochę żartuje ,ale żeby odpowiedzieć najprościej czy to nie chodzi o sam fakt akceptacji ,zgody na wszystko co akurtat ktoś wybiera , dla samego wzrastania ,i gdy ta zgoda zachodzi jest to w danym momencie najlepsze dla tej właśnie osoby ponieważ rezonuje z tym wyborem …? Pozdrawiam cie
Mnie koleś ciosał kołki na głowie, wywijał na niej hołubce aż wióry szły, ustawiał mnie pod ścianą i permanentnie wciskał pod but. I co? I nic. Stałam pod ścianą, siedziałam pod butem, wyczesywałam wióry z włosów i jeszcze przepraszałam dziada, że żyję. I tak se to lazło. Aż przyszedł szlag jak mamut i trafił mnie któregoś dnia/godziny/minuty. Grzecznie podziękowałam Panu za dalszą współpracę, wyraziłam wdzięczność za poświęcony mi czas i uwagę, z głębi serca życzyłam wszystkiego dobrego i odesłałam do diabła. A zaś się zadumałam, na co mi to wszystko było? Cóż, może właśnie na to, żeby się dowiedzieć, że czegoś takiego absolutnie nie potrzebuję. Dziś żartem mówię, że to było zupełnie jak cukier. Cudownie słodkie, ale niepotrzebne, niezdrowe i baardzo uzależniające.
🙂
Ciśnie mnie od dłuższego czasu aby opisać to co u mnie się dzieje w sprawach sercowych. Jednak ten tekst był wystarczającym kopniakiem. Mianowicie mam tak, że gdy spotykam się z kimś, kiedy czuję że chce się bardziej zaangazowac, takie „tak, to jest to, to moja bratnia dusza”, to zaraz wszystko mija, bo ona odchodzi. I zazwyczaj w krótkim czasie znajduje innego faceta, który jest z „jej snów”. Myślę co ze mną jest nie tak. Daje tyle miłości, swoją obecność, swój cenny czas. Myślę o tej osobie, myślę jak mogę pomoc rozwiązać jej problemy, staje się towarzyszem w jej życiu, wsparciem, przytuleniem, ciepłem, tarczą, buziakiem, pamiętam o ważnych dla niej sprawach. Kocham. A ona odchodzi i daje miłość komu innemu. Najlepsze jest to, że ja nie mam nienawiści do takiej osoby. Cieszę się że znalazła kogoś może bardziej jej odpowiadającego. Ale jest mi też smutno, czuje się nijako oszukany. Bo przecież ja też byłem tym wybranym, tym fajnym facetem. Nie kumam tego. A miałem już tak trzy razy. Spotykam dziewczynę, spotykamy się, jest fajnie, pojawia się uczucie, ona odchodzi, szybko znajduje faceta z którym się wiąże tak na poważnie. Może powinienem wystawić ogłoszenie ” uwaga! Zacznij ze mną chodzić, dam Ci dużo dużo miłości, byś naładowana komplementami i nowa wiara w swoje własne piękno, odeszła do faceta którego potraktujesz na poważnie. Skuteczność potwierdzona zadowoleniem klientek w nowym związku”??
Bierz przykład z Ł. i żadna nie odejdzie.
Wtedy ja odejdę ? bo nie będę sobą. Wydaje mi się że równowaga dawania i brania nie jest zachowana. Tzn jest ale nie w tym kierunku. Bo ja daje miłość, ona przyjmuje i daje ją potem temu nowemu facetowi.
Dostajesz od niej wolnosc, ale nie umiesz jej przyjac…
Wspaniale <3 Naprawdę cudownie było to przeczytać!
Z pewnością będę wracać do tego tekstu :*
najgorsze co sobie samemu można zrobić to uzależnić się od drugiej osoby jakby była jakimś bóstwem… a przecież nie jest żadnym bóstwem.
wszyscy są boscy
Odnośnie artykułu to polecam Marka Kotońskiego i jego „Kobietopedię”, pozostałe książki, formu, Pan Ł. stosuje dokładnie wskazówki autora, świadomie bądź nie, sprawia że kobieta żyje w niepewności i przez to bardziej kocha, duża szansa że nie odejdzie. Nie powiem, jest to sposób na podsycenie żaru, na brak nudy, ale wszystko ma swoje granice