fbpx
Pepsieliot
Możesz się śmiać, ale i tak za kilka godzin
zmienisz swoje życie...
219 110 027
114 online
46 121 VIPy

Bar wegetariański M., bardzo subiektywna recenzja

 

Morning Socjecie przy wtorku,

Na bezrybiu i rak ryba; jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma; lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu; są to prawdopodobnie założenia misyjne  wegetariańskiego baru organicznego.

Od dłuższego czasu noszę się z zamiarem opisania tego co może klientów z dużym prawdopodobieństwem spotkać w tej restauracji, gdyż mnie spotyka, ale za każdym razem przesłaniają mi trzeźwą ocenę właśnie założenia misyjne M., dobra, to gdzie w takim razie pójdę, skoro M. nie ma żadnej konkurencji?

M. ma dla mnie dwa atuty, które mogą się okazać jednak nie do końca słuszne, a więc dwie niby zalety w kształcie: pierwsza to taka, że są barem organicznym, tak twierdzą oni, a druga to taka, że bywa tam smacznie, co jest już moją subiektywną oceną.

Trzecim atutem nie podlegającym dyskusji są dwie bardzo miłe dziewczyny za barem, mniejszym atutem dwie mniej sympatyczne, ale też ładnie ubrane i jedna neutralna, czyli w przewadze można uznać, że nie jest źle, skoro jest to restauracja self service, więc obsługa pozbawiona jest napiwków, a i tak się do klienta uśmiecha, chociaż faktycznie w Polsce napiwek to ciągle dziwny obyczaj, który nie cieszy się specjalnie dużą ilością adoratorów, nawet w restauracjach nie samoobsługowych

Teraz chciałabym przybliżyć owe dwa atuty, o których wspominałam. Gdyby M. nie było organik, nigdy bym do niego nie weszła, tak jak nie wchodzę do żadnej innej restauracji, czy baru wegetariańskiego, gdyż wolę w dobrym włoskim szynku zamówić wielką sałatę, pal sześć, że też nieorganiczną, z wieloma świetnymi ingredientami, suszonymi na słońcu pomidorami, lubianą przeze mnie roszponką, rukolą, tartą marchewką, i kilkoma szparagami, bez żadnego winegretu ją zamawiam i zalewam kieliszkiem świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy, co w restauracji wegetariańskiej jest nieosiągalne, gdyż tam sałata jest już zrobiona na szaro rano, raz na cały dzień i wymemłana obowiązkowo z oliwą, a sok z pomarańczy nie jest w żaden sposób preferowany, więc dla mnie z tą oliwą na 811 nie jadalnie, a nawet bez 811 również by było nie jadalnie.

Wracając, a więc skoro jest to dla mnie tak poważny atut, ta organiczność M., w związku z tym próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej. Można sobie postawić pytanie, ile musi być organicznych produktów stale w użyciu w takiej restauracji aby mogła na szyldzie mieć info, że jest organik? Na pewno są takie wymogi i wierzę, że M. je spełnia. Jednak dlaczego, przy opisie każdej potrawy nie wymienia się, które składniki są organiczne, a które nie są? Dowiedziałam się całkiem przypadkowo, że do M. z dużym prawdopodobieństwem dostarcza warzywa, między innymi pan W., który ma bardzo złą opinię w kwestii uczciwości co do faktycznych atestów organik.

Yyy … dobrze, pomyślałam, że być może to plotki, należy dowiedzieć się u źródła. Poprosiłam obsługującą osobę, czy mogłabym dowiedzieć się coś więcej o dostawcach ingredientów, a głównie chciałabym się dowiedzieć o atestach eko. Okazało się, że obsługa nic nie wie w tej kwestii, nie może mi niczego pokazać, ani niczego zagwarantować, w sensie, co jest organik, a co nie. Obsługa zapyta. Byłam potwornie głodna, więc wolałam nie drążyć. Następnie zamówiłam sałatkę owocową, jako, że do jedynej nie wlano tony tłuszczu, a nawet wcale nie dodano, a ponieważ stale robię zakupy organiczne i znam krakowską ofertę eco jak zły szeląg, więc pytam, a gdzie kupujecie organiczne owoce takie i takie? Sama chętnie bym kupiła. Żadnej odpowiedzi, a jedynie stwierdzenie, że być może w sałatce nie wszystkie owoce muszą być eco. Dobrze, rozumiem to, ale w takim razie, które są? I w jakim procencie jest to danie organiczne?

Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że taki klient jak ja, to wrzód na dupie i najchętniej by się go pożegnało, ale skoro już jestem i przywiązuję taką wagę do pewnych spraw, to dlaczego nie miałabym dowiedzieć się, czy ekologiczność M. jest na prawdę moim atutem numer jeden, który przyciąga mnie do M. jak magnes. Podkreślam teraz, że jest to tylko i wyłącznie moja subiektywna ocena, gdyż żadnych informacji potwierdzających, ani zaprzeczających moim domniemaniom nie otrzymałam.

I w sumie, tak wolę, bo mogłoby się okazać, że nawet tę rybę na bezrybiu musiałabym omijać. Jednak w tej kwestii niczego Socjecie nie sugeruję, gdyż faktów nie znam.

Drugi atut, że jest smacznie, a raczej bywa smacznie, jest nie do pominięcia. Tak, czasami potrawa nie jest rozgotowana i nie rozlewa się na talerzyku, podbiegła wszechobecnym tłuszczem. Czasami jest świetnie doprawiona, ale najczęściej ilość przypraw i ich rodzaj upodabnia wiele dań do siebie, i powodują te przyprawy późniejsze niestrawności. Nawet jak ci smakowało, i tak cały dzień dobrze wiesz, że lancz zjadłeś w M. i próbujesz to w jakiś sposób zneutralizować, co jest trudne. Jeżeli kucharzem jest blondyn z kucykiem i w przepisowym fartuchu, chociaż bez nakrycia głowy, co w M. jest po prostu normą, chociaż czasami widzi się opaskę, to jedzenie jest o wiele lepsze niż kiedy za sterami stają różne panie, o czym jeszcze za chwilę wspomnę.

No dobrze wyczerpałam już M. atuty, w formie, że jest to jedzenie organiczne i że bywa smaczne.

Jednak w pewnym momencie przelała się szala goryczy i postanowiłam jednak napisać co sądzę o tym unikatowym miejscu i to nie w formie hagiografii.

Podałam Socjecie zalety, podam teraz wręcz niewiarygodne jak na popularny w świecie bar, wady:

W lokalu śmierdzi. Latem otwarte na oścież drzwi, wprawdzie ułatwiają przepływ powietrza, i to co wlatuje z rozpędzonej spalinami ulicy, to pestka w porównaniu z tym co jest wyprowadzane z wnętrza, mianowicie miazmaty z bardzo źle, żeby nie powiedzieć wcale, nie wentylowanej, obskurnej do granic możliwości jak na współczesne standardy ubikacji. Przy nieustającym przepływie klientów, w tym wielu zagranicznych, gdyż we wszystkich przewodnikach M. ma doskonały pijar jedynej organicznej wegetariańskiej restauracji pod Wawelem, wydaje się wręcz nieprawdopodobnym, że właściciele nie chcą, a nawet nie czują się w obowiązku przeznaczyć części zysku na wyremontowanie, w sensie odświeżenie toalety, naprawienie kranu, napełnienie pojemnika mydłem, zamontowanie jakiejś wymuszonej wentylacji, albo chociaż dodatkowej kurtyny, aby stoliki poustawiane w najbliższym sąsiedztwie ubikacji, wręcz na linii pierwszego ataku smrodu, nie były nim owiewane. Owe miazmaty niektórym odbierają apetyt, gdyż stosunkowo mało jest koprofagów. To faktycznie jest nisza. Pomimo, że na drzwiach umieszczono kartkę z odręczną notatką po polsku, koniecznie zamykać, to jednak szczególnie turysta zagraniczny nie zawsze się dostosowuje.

Dodatkową atrakcją, chociaż to z mojej strony już zwykłe czepianie się, a więc dodatkowym magnesem toalety w M., jest ręcznik, zawsze koniecznie ekologiczny, czyli z recyklingu. Jeżeli ktoś by się uparł, to jest to ręcznik, który mógłby służyć ewentualnie do wycierania rzeczy suchych, natomiast wytrzeć nim mokre ręce jest praktycznie niemożliwe, dlatego ludzie wychodzący z toalety strzepują nieznośnie podoklejane do rąk kawałeczki ekologicznego ręcznika, i być może z tego powodu zapominają koniecznie zamknąć drzwi. Ekologiczny ręcznik jest ważny, gdyż równoważy nieustająco cieknącą nieekologicznie wodę z powodu niesprawności archaicznego kranu.

Do dalszych atrakcji zdecydowanie na NIE należą:

Mimowolny kontakt z personelem kuchennym, który często ma zwyczaj wyłaniać się z zaplecza i wtedy to dopiero człowiekowi dreszcze gonią po goleniach.

O ile w normalnych restauracjach, kontakt z kucharzem jest wręcz rytualnym wyróżnieniem dla kucharza, kiedy jakaś potrawa szczególnie zachwyci gościa prosi o poznanie go z kucharzem, i wychodzi wtedy ktoś apetyczny, w nieskazitelnej bieli fartucha i nakrycia głowy i jest to dla wszystkich przemiła chwila, natomiast w M. marzysz, żeby kucharka nie wyszła z zaplecza, bo zaczynasz drżeć. Nie świeża, gdyż poplamiona prywatna odzież, brak fartuchów, jeżeli już się pojawią, są rozpięte i też widać poplamioną prywatną odzież, brak stosownych nakryć głowy, a pani, która wybiegła z zaplecza podając mi sok marchewkowy miała tak czarne obwódki za paznokciami, że byłam w stanie tylko szybko za sok zapłacić i odnieść go od razu do okienka. Wiem, że obieranie warzyw brudzi paznokcie, ale są rękawice, przecież sok to produkt surowy, nie poddawany obróbce cieplnej. Są też szczoteczki, metoda szorowania i takie tam.

Oczywiście, nie chcę zadawać na poważnie kłopotliwego pytania, gdyż brzydzę się agentów nawet w słusznej sprawie, donosicielom mówię won, ale pytam całkiem hipotetycznie, gdzie jest sanepid jak go na prawdę potrzeba?

To nie dla wyrafinowanego designu w restauracjach japońskich, gdzie podaje się głównie jedzenie surowe, możesz patrzeć jak się jej przyrządza, chodzi głownie o to, abyś nie miał żadnych wątpliwości.

No to Socjeta zada mi pewnie pytanie, po co tam przychodzę w takim razie?

Powiem więc Burżuazji, że sama się dziwię, gdyż ile razy jestem w M., mówię sobie nigdy więcej moja noga tu nie postanie, ale po jakimś miesiącu, kiedy jestem w pobliżu, zapominam o kiblu, smrodzie, brudnych paznokciach i daję się skusić wygodzie, że w końcu ktoś za mnie zrobi organiczny sok z marchwi, więc wchodzę wypijam trzy pod rząd, ale niestety G., który jest na mniej restrykcyjnej diecie coś zjada, gdyż w całym mieście nie ma żadnej organicznej nawet z nazwy knajpy.

Na zakończenie podam jeszcze jedną dykteryjkę:

Dosiadł się w M. do nas znajomy lekarz, też klient tego baru, nawet o wiele mniej sporadyczny, gdyż pracuje rzut beretem, i zamówił sobie deser wegański w postaci szarlotki posypanej słonecznikiem, która okazała się skisła. Po grzecznym zareklamowaniu cydru, dostał oczywiście inne ciasto na podmianę, ale jednocześnie słyszałam rozmowę: – To ciasto skisło Państwu, jestem lekarzem i proponuję go już nie sprzedawać. Na takie dictum doktorek usłyszał rezolutną odpowiedź wystraszonej barmanko kasjerki: – Nie mogę schować tego ciasta i przestać go sprzedawać, (zaznaczam, że było go już, w sensie ciasta, bardzo mało) gdyż nie jestem do tego upoważniona.

Nie muszę dodawać, że lekarz zbaraniał. Ja też.

Na koniec pewnie będziecie chcieli wiedzieć, czy za takie dobrodziejstwa trzeba w M. słono płacić? Więc droga Socjeto nie, nie jest drogo, ale nie można powiedzieć, że jest bardzo tanio, gdyż za 3 soki z marchewki, malutkie dwie sałatki, małą miseczkę zupy i miniaturową porcję szpinaku (talerzyki są tak małe, że jak szpinak jest w wersji płynnej, czyli nie robiony przez uzdolnionego kucharza z kucykiem, to pomimo miniaturowej porcji i tak odrobinę palec barmanki, fakt, że nie każdej, jest w nim zanurzony, ale to doprawdy błahostka), oraz dwa ciasta, które kupuję dla naszych gości, na wynos, płacimy 60 zeta. I na prawdę jedzenia jest bardzo mało. Dla porównania, jednak w restauracji, nie barze sushi za rogiem, 40 rolek wegańskich futomaków, dla normalnych ludzi nie do zjedzenia ilość, z dodatkowymi upchanymi w nich surowymi owocami, awokado i sałatą, plus zupa miso klasyczna dla G. i zielona herbata w dzbanie, no i czekadełka, plus 20 zło napiwku, gdyż to nie  self service, pozwala zmieścić się w 110 zło.

Konkludując, M. mógłby to być świetny bar, gdyż ma doskonały potencjał, warunkiem jest tylko dobra chęć właścicieli, do rozstania się z częścią zysków i przeznaczenia ich na spełnienie podstawowych kryteriów higieny obligatoryjnie obowiązującej w takich miejscach.

Tymczasem ile razy wchodzę do M., rozglądam się i staram zaobserwować, czy ludzie nie widzą gałami tego, co ja widzę, czy nie czują kichawami tego co ja czuję?

Zresztą tak czy siak, gdyż prawdopodobnie wszystko to widzą, tylko, że na bezrybiu i rak ryba; jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma; lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.

pape

(Visited 742 times, 1 visits today)

Komentarze

  1. avatar Aga 1 października 2013 o 14:43

    ja tam byłam w sumie przypadkiem, bo nigdy o tym miejscu nie slyszalam tylko nagle mi sie wylonił szyld i stwierdziłam „o super, zjem cos!” i bylam zawiedziona mocno. Tak, jest to bardzo subiektywna ocena – po prostu pierozki tybetanskie totalnie mi nie smakowaly.

    A salatki ktorej do nich wzielam byla tak malo, ze ledwo zdazylam poczuc smak. tak wiec juz wiecej do momo nie pojde.

    Osobiscie nie mam tak ze musze jesc „tylko organik” itd i chetnie chodze do Glonojada. nie wiem czy tam super zdrowo, ale przynajmniej bardzo smacznie i duzo. i czysto i elegancko i fajna muzyczka i wszystko mi pasuje:)

  2. avatar roxanne 1 października 2013 o 15:05

    Swego czasu mieszkałam niedaleko Momo i jadło się tam, i dziwiło podobnie a i podejrzeń nie brakowało. Zawsze pełna sala, smród i pełne zaparowanie (sauna) Miejsca koło kibelka dziwiły, strach było je zająć. A Chimera? W okresie wiosenno-letnim uwielbialam tam chodzic, sok z pokrzywy, marchwii i duzo dan wege. Pepsi, mieszkasz w Krakowie! A możesz polecić jakieś sprawdzone źródło, gdzie można dostać dobre warzywa/ owoce etc

    1. avatar Aga 5 października 2013 o 13:16

      Ja dzis kupilam jarmuz, pietruche i pare innych warzywek na rynku podgorskim. W soboty nie wiem w jakich godzinach, ale pewnie od rana do 13.-14.00 rozklada sie kilka stoisk ekologicznych. dzis byly 3 -4 stoiska z warzywami z gospodarstw ekologicznych, byl miod, byl Pan ze swiezo tloczonymi olejami (zaciekawil mnie olej RYDZOWY, ktory Pan zachwalal ze jakis turbozajebisty), oscypki, wedliny jakies takie swojskie jesli ktos miecho jednak wcina. Ja sie obkupilam w kazdym razie.

      1. avatar pepsieliot 5 października 2013 o 16:07

        Aga hej, tak to świetna inicjatywa, ale już niedługo potrwa, ze względu na aurę

  3. avatar Magda 1 października 2013 o 17:46

    przyjemnie się Ciebie czyta 🙂

    1. avatar pepsieliot 1 października 2013 o 19:24

      🙂

  4. avatar pepsieliot 1 października 2013 o 19:23

    ja kupuję w Melasie, u dziewczyn, to jest pasaż zaraz za Momo, też na Dietla

  5. avatar Dżerzi 1 października 2013 o 19:54

    Od lat bywam w Momo i mam takie same odczucia, ale gdzie pójść się pytam? może ktoś wie? Ro się nie utrzymało, ale to było do przewidzenia od początku, na pozór wszystko było OK.
    W Momo nic się nie zmienia od lat, może Właścicielom chodzi o utrzymanie swojskiego, wiejskiego klimatu, gdzie czas się zatrzymał, bo chyba przy takim przemiale klientów to można by zainwestować w lepszy wygląd toalet, zaplecza itd. Najważniejsze żeby biznes się kręcił i wszystko się sprzedało, w przeliczeniu na EUR nie jest D R O G O ! Turysto zagraniczny tripadvisor wskaze Ci drogę 😉
    Z jakoscią i ilością sałatek w gablocie bywa różnie ale i tak są o niebo lepsze niż w innych podobnych barach w Krakovie. Pozostaję pomarudzić od czasu do czasu i wracać albo iść na przereklamowaną zapiekankę..

  6. avatar pepsieliot 2 października 2013 o 08:24

    smutne to, ciągle za mało jest chętnych, jakby powstało kilka takich kanjp, zaraz by musieli coś zadziałąć

    1. avatar lllll 14 listopada 2013 o 21:26

      to ją otwóz

  7. avatar Osmy dzien tygodnia 2 października 2013 o 22:28

    Jest restauracja przy hotelu Wielopole, Wielopole 3 . Mają menu ruchome, ale zawsze jest kilka pozycji surowych. Obsługa bez zarzutu, tanio, jeno nie wiem jak z ekologicznością produktów. Kelner w rozmowie napomknął, że mają warzywa od okolicznych rolników, ale czy to organik, no idea. Ale można zapytać tudzież zaproponować zmiany dostawców choć części produktów.

  8. avatar pepsieliot 3 października 2013 o 05:42

    No barów wegetariańskich nie ekologicznych jest bardzo dużo, nie mówiąc, ze w każdej restauracji obecnie mają wegańską ofertę, ale dla mnie warunkiem jest ekologiczna żywność, chociażby ze względu na GMO, ale nie tylko

  9. avatar Basia 5 października 2013 o 13:39

    Ja bym zapytała się właścicieli, gdy bar ma w ofercie eko warzywa to się tym chwali, certyfikaty do wglądu to podstawa, tak działają ekopaczki na przykład, że masz zdjęcia tych konkretnych gospodarstw, numery certyfikatów itd. Ciężko mi sobie wyobrazić, że bar który nie ma swojej strony internetowej, nawet facebooka inwestuje w ekologiczne warzywa i owoce. W ogóle czy są jakieś konkretne wymagania w Polsce, które musi spelnić bar, żeby nazywał się eko albo organic? Mam wrażenie że strasznie szasta sie tymi terminami. Warzywa można jeszcze kupic stad: http://www.odrolnika.pl/jakzamawiac.php

    1. avatar K 14 listopada 2013 o 17:23

      Najpierw zamiast wypowiadać takie pierdoly moze powinnaś isc do momo i poprosić o certyfikaty poniewaz wiem na 100% ze sa do wglądu dla klienta tylko wystarczy zapytac:) zanim cokolwiek napiszesz przemysl milion razy 🙂

      1. avatar pepsieliot 14 listopada 2013 o 18:11

        Oczywiście, ze pytałam, i pracownice powiedziały mi że nie wiedzą, stąd też mój post, może jeszcze powiesz, że tam nie śmierdzi i jest apetycznie i czysto? a obsługa na zapleczu ubrana przepisowo?

        1. avatar lllll 14 listopada 2013 o 21:28

          to tam nie chodz idz do suchi i kupuj w biedronce

          1. avatar lllll 14 listopada 2013 o 21:28

            biooooooo żywnośc

    2. avatar lllll 14 listopada 2013 o 21:38

      blaaaa blaaaaa blaaaa zastanówcie się wszyscy nad swoim osobistym „eko” postepowaniu w życiu codziennym Eko to zgodnie z natura a nie z MODĄ niestety

  10. avatar lllll 14 listopada 2013 o 21:24

    troche megalomańska ta „ocena” jakby nie było subiektywna
    dziwi mnie tylko to że skoro się nie podoba to po co „subiektywnie” robić koło „dupy” przysłowiowo
    nie podoba mi się nie chodze i nie wypisuję tekstów wielkości przemówienia expoze premiera budmaksu na otwarciu nowej lini produkcyjnej w PIERDZISZEWIE DOLNYM z uczestnicwem sosjety

    1. avatar Aga 14 listopada 2013 o 21:48

      po to są chyba blogi zeby pisac subiektywne „oceny” nie? swoje przemyslenia/refleksje itd. i do takowych moim zdaniem powyzszy tekst pepsi sie zalicza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sklep
Dołącz do Strefy VIP
i bądź na bieżąco!

Zarejestruj sięZaloguj się

TOP

Dzień | Tydzień | Miesiąc | Ever
Kategorie

Archiwum